Oto kolejna marka, której nie znam. Miło jest wiedzieć, że istnieje ich tyle, że cały czas jest co odkrywać! Twórcy marki Mestiço piszą, że jest ona swego rodzaju lustrem Brazylii. Otóż tworzą ją producenci kakao z południowej Bahii, których rodzina od 3 pokoleń zajmuje się kakao. Dbają przy tym o tradycję oraz strukturę społecznościową pracowników. Spodobało mi się stwierdzenie, że poprzez czekoladę "oferują prawdę o kakao". Nazwa "Mestiço" (wymawiana "Mæsteesso") oznacza "mieszana rasa". To nawiązanie zarówno do rosnącego na farmie kakao (Trinitario), jak i "mieszanego dziedzictwa twórców marki: japońskiego i brazylijskiego". Na stronie producenta można przeczytać, że ich zaangażowanie w czekoladę ma wręcz osobisty charakter, że to miłość, którą wyrażają w procesie jej tworzenia. Miałam nadzieję to poczuć. Na spróbowanie zamówiłam jedną czekoladę, z kakao odmiany Bonança 14, która pochodzi z gospodarstwa Mestico. W opisie podkreślili też, że nawet tłuszcz kakaowy mają własny, z tej właśnie odmiany.
Mestiço Chocolates Trinitario 75 % Dark Varietal Fazenda Bonança | Itacare | Bahia Brasileira to ciemna czekolada o zawartości 75% kakao trinitario Bonanca z Brazylii, ze stanu Bahia.
Po otwarciu poczułam intensywnie słodkie, ale rześkie kwiaty i świeże figi, mieszające się z chłodno-słodką ostrością anyżu. W tle pojawiło się łagodzące ich imperatywne zapędy, acz samo w sobie wycofane, mleko. Wytrawność, jaka przewinęła się przez kompozycję, oddawała suszone pomidory o niemal cierpko-taninowym akcencie - z kwaskawą nutą? - i rodzynki w wytrawnym (pomidorowym?) daniu. Daniu sowicie przyprawionym i z jakimiś prażonymi orzechami. Ta wytrawność kwiatom dopowiedziała też inne rośliny, ze wskazaniem na zielone łodygi. I korzenie? W oddali doszukałam się jeszcze słodko-soczystych, kwaskawych owoców egzotycznych... jakiś czerwonych i... nektarynek?
Lśniąca tabliczka była twarda, toteż przy łamaniu głośno trzaskała. Robiła to, zapowiadając zbitość i z nieco chrupkim pogłosem.
W ustach rozpływała się powoli i bardzo kremowo. Była niby gładka, acz jakby z echem proszkowej pylistości, i tłusta w maślany, ale jeszcze nie przytłaczający sposób. Z czasem wyłoniła się z niej lekka soczystość, przechodząca w soczystą cierpkość i wręcz sucho-taninowe ściąganie.
W smaku pierwsza polała się wysoka słodycz jasnego miodu. Pomyślałam o miodzie wielokwiatowym, a zaraz i o samych kwiatach. Tchnęły w słodycz rześkość, bo one właśnie takie były - rześkie, świeżo-zwiewne. Kwiaty i miód trwały prawie cały czas, acz intensywniej na początku, potem trochę słabły.
W tle zaznaczyły się niejednoznaczne owoce. Z soczystością... jakby nieco hamowaną... mlekiem?
Gorzkość nie czekała. Najpierw jakby tliła się w miodzie, a potem wymknęła z niego jako jakiś pyłek, pierzga... Goryczka rozwijała się, dając się poznać jako odważna, o władczych zapędach, ale nie dominująca. Zaserwowała mi popiół i węgiel, ale jakby pozbawione palonego aspektu.
Owocowo-mleczny splot ułożył się w bardzo jednoznaczny budyń malinowy. Jawił się jako wręcz słodziutki i pudrowy. Może też mleko malinowe koloru różowego? Mleka zbierało się coraz więcej, a gdy zetknęło się z gorzkością, chwilami przywodziło to na myśl ciemną mleczną czekoladę. Słodycz nawet nie walczyła o pierwszy plan, ale obecna i silna była cały czas.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wyłoniła się lekka cierpkość... suszonych pomidorów? Wyobraziłam sobie wytrawne, acz niedookreślone danie gulaszowe z rodzynkami i chyba suszoną żurawiną. Danie, w którym pojawiła się maślaność...? By po chwili na zasadzie kontrastu obudziła się lekka pikanteria. Trochę wzrosła i zmieszała się ze słodką papryką.
Za gorzkością ukryło się trochę orzechów. Przypalonych i przez to też gorzkawych? Trochę łagodziły zapędy gorzkości, a mleko... jakby uciekło, maślaność się schowała, bo ich łagodzącą funkcję przejęła niejasna - trochę fistaszkowa? - łagodność.
Nagle w chłodnej gorzkości węgla pojawiła się jakby wręcz trochę ziemista lukrecja. Ogólna ostrość jej pomogła, a ona sprawnie połączyła pikanterię ze słodyczą i rześkością, teraz już bardziej chłodem. Do fistaszków dorzucił orzeszki piniowe - te już tak nie łagodziły, a wieńczyły powracające raz po raz wytrawne, a zarazem słodkie, danie.
Kwiaty nabrały trochę powagi, pojawiło się obok nich więcej roślin zielonych, z zaznaczonymi łodygami i liśćmi. Ich rześkość oddawała... ukwiecony ogród deszczowego dnia? Za ich sprawą nie brakowało słodyczy - znów przybrała na znaczeniu.
Zza malinowego budyniu wyłoniły się soczyste, świeże surowe figi. Dołożyły się do słodyczy, ale na moment rozkręciły też soczystość właśnie w słodkim kierunku. Były bardzo wyraźnie wyczuwalne, a wzmocnił je jasny miód.
Miód jednak zaczął zaprzyjaźniać się z lukrecją i może też anyżem. Pomieszały się, a do ich splotu zakradło się chili. Porządnie to rozgrzewało, wielokwiatowo miodową słodyczą i ostrością. Orzechowy motyw przeszedł w tym czasie we wręcz orzechową maślaność - wyobraziłam sobie trochę mleczny, słodki krem fistaszkowy.
Soczystość jednak jak już się rozwinęła, ani myślała się zatrzymać. To wytrawniejsze danie z pomidorami i rodzynkami zatraciło sporą część wytrawności, wzrosła w nim słodka soczystość... nektarynki? Podkreślonej chili? Nektarynka na końcówce na chwilę przywołała jeszcze malinowy budyń, nagle to w jego wręcz uroczą słodycz się wtapiając.
Po zjedzeniu został posmak mleczno-maślany z wyraźną ostrością chili, lukrecji i anyżu, ale bez odrętwienia języka (pieczenie, owszem, czułam, ale odrętwienie nie). Otuliło je sporo kwiatów, związanych ze słodyczą. Czułam też jakby miodowo słodki, malinowy budyń.
Czekolada była dobra, jednak nie do końca przekonały mnie pewne aż słodziutkie motywy malinowego budyniu, miodu i kwiatów w zestawieniu z wytrawnością suszonych pomidorów, jakiegoś niedookreślonego dania i gorzkością popiołu z węglem. Te kontrasty, przeplecione ostrością chili i anyżu, niemal taninową soczystością i silną mlecznością, w połączeniu z nutami świeżych fig, rodzynek i chyba nektarynki były... jakby nawrzucać tu losowe elementy. Było gorzko, kwaskawo w porywach i ogólnie słodko, a przy tym wytrawnie, ale... jakby nic z tego nie mogło się zdecydować na przewodzenie - a każda nuta niby grała na siebie, ale łatwo odpuszczała? Jakby słodycz nie umiała się dopasować? Czuję, że z cukrem trzcinowym lepiej by to zagrało. Tak była - mimo całej gorzkości, wytrawności - tak słodka, że nie dałabym jej 75%, a 70%. Coś nie grało mi w jej słodyczy - gdyby nie to, byłoby naprawdę ciekawie i pysznie.
Słodko-wytrawne połączeniu miodu, owoców z curry; anyż, pikanterię i ziemię, banany i niedookreślone owoce kandyzowane w melasie, a więc też cały bukiet najróżniejszych nut serwowała też Chapon (chyba nieco bardziej z 2022, ale i 2024) o wiele, wiele lepiej związała w głęboką kompozycję.
Miód, figi, ale suszone, i rodzynki oraz przyprawy, coś wytrawniejszego, ale nie do końca (rozmaryn w miodzie), kandyzowane melony i wiśnie nie tak mocno owocowe, z Nicolas Chocolate do Belga 72 % Terrua Teure Joao Rios dawały nieco podobny - ale słodszy - klimat co dzisiaj przedstawiana. Tylko że wspomniana wyszła bardziej słodko i maślano-wodniście, czym się pogrążyła.
ocena: 8/10
kupiłam: clubdelchocolate.com
cena: €7,90 (za 60g; około 34 zł)
kaloryczność: 549 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: ziarna kakao, cukier, tłuszcz kakaowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.