Niedługo po miętowej tabliczce Beskidu uznałam, że sobie takie zestawienie duetu zrobię... Ochłodzenie i rozgrzanie, niczym Pieśń Ognia i Lody G.R.R. Martina - w wersji czekoladowej, a co! W końcu jakże mogłabym nie spróbować nowej propozycji z chili, która weszła zamiast ciemnej 73 % z chili piri piri.
Beskid Bean-to-Bar Chocolate Piri Piri Venezuela Carenero Superior Flavoured 75 % Dark o zawartości 75 % kakao trinitario Caranero Superior z Wenezueli, z regionu Carenero (w stanie Miranda) z papryczką chili piri piri.
Konszowana min. 48 godzin.
Po otwarciu poczułam słodko-kwaśne, goryczkowate grejpfruty, cytryny i może też limonki z wyraźnie zaznaczonymi skórkami. Ich soczystość podkreślił lekki kwasek nabiału i wzmocniła pewna ciepła soczystość, do odnotowania z czasem. Chili jako takiego ewidentnie nie czuć, acz kompozycja wydała mi się właśnie ciepła. W trakcie degustacji doszukałam się jego echa w tle, ale nic ponadto. Do tego dołożyła się szlachetna słodycz karmelu, zmieszana ze słodkawo-neutralnymi elementami orzechowymi, kwiatowymi. Trochę jak... dżem wiśniowo-korzenny? Soczysty i ciepły.
Bardzo twarda tabliczka podczas łamania trzaskała bardzo głośno. Przypominała skałę o zbitym, ziarnistym przekroju. Odgryzanie kawałka przyprawiało o ból szczęki, ale obfitowało w kolejny donośny huk.
W ustach rozpływała się powoli, ale bezproblemowo. Przypominała zwartą i zbitą grudkę budyniu, niemal do końca zachowującą pierwotny kształt. Nieco gięła się, powierzchownie miękła. Była jedynie tłustawa i idealnie gładka. Choć opływała nieco wodnistymi smugami, przedstawiła się jako masywna, pełna i wręcz syta.
Od początku po ustach rozchodziła się wyważona słodyczy karmelu, a ostrość zapowiedziała swoją obecność w tle. Słodycz otaczała pewna łagodność, a więc jakby naturalnie słodkawe, niemal maślane orzechy czy właśnie też odrobinka nuty po prostu maślanej. Karmel sam w sobie jawił się jednak jako palony mocno i wyraźnie.
Do łagodniejszych nut prędko dotarła śmietanka. Ta już nieco zabarwiła karmel. Pomogła jej niemal kwiatowa zwiewność. Wraz z nią maślaność... Choć od początku czułam też gorzkawość, to te delikatniejsze tony bardziej przyciągały uwagę, gdyż już po paru sekundach w gardle swoją obecność zaznaczyło rozgrzewające chili.
Lekka gorzkość wzrosła. Pomyślałam o niej jako o dymie znad ognia - dość ciepłym i nieco piekąco-drażniącym. A jednak palona gorzkość, jak i karmel, wyszła szlachetnie. Jak płonące w kominku drewno, ognisko... drzewa nasiliły się, a potem zagrały bardziej orzechowymi nutami. Do głowy przyszły mi poprzypalane orzechy. Baza mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa zrobiła się przyjemnie gorzka za sprawą cierpkawej, ziarnistej kawy. Tę podkreśliła ziemia.
W tym czasie cały czas rosła słodycz. Nie drastycznie, ale jednak. Miała chwilę złagodnienia do delikatnego, śmietankowo-maślanego karmelu, ale dzięki ziemi i drewnu wrócił ten palony. I... przybrał korzenną, ciepło-cynamonową otoczkę.
Wraz z tym rosła pikanteria. Ciepło wyczuwalne od początku prędko bardziej zwróciło na siebie uwagę. W dużej mierze jako coraz mocniejsze palenie w gardle. Mimo to, czuć także jego smak. Wyszło świeżo-papryczkowo, ostro-słodkawo. Uwypukliło soczystość.
Ta rozlała się po ustach jako kwaskawe, choć nie intensywne, limonki i cytryny. Pojawiły się także ich skórki, a goryczka kawy, ziemi dopowiedziały im grejpfruty i słodsze pomarańcze. Czerwonoowocowe tony wydały mi się przy ziemi lekko... podfermentowane? Cynamon zdawał się je zasypywać, dym otaczać. Jakby też... wzmocnić to pieprzem i goździkami? Pewna rześkość owoców dopowiedziała lukrecję.
Z czasem słodycz i do owoców w sowitej ilości dołączyła, a gorzkość znowu złagodniała, mimo wyczuwalnego wytrawnego dymu. Baza pod koniec zrobiła się jeszcze bardziej śmietankowa. Czułam śmietankowy twaróg, nabiałowe złagodzenie. Utrzymywała się jednak pewna żywość (od owoców?), stąd pomyślałam też o świeżych kwiatach. Żywych, białych... porastających drzewa?
Mignęło skojarzenie z egzotyczną, wymyślną kompozycją... np. ananasem i papają na ostro? Marynowanymi w chili, z cytryną... Kwaśność i goryczka splatały się, owoce walczyły o rześkość mimo wyczuwalnego palenia chili w gardle i ustach.
Poczułam wiśnie - jakby nieco gnilne, zasypane cynamonem... Poprzypalane konfitury korzenne? Nieco za ostre; bardziej skupiające się na przyprawach niż na owocach. Takie... z ucieranymi płatkami kwiatów? Jakby dodać je na coś śmietankowego (kanapkę z serkiem?). Goryczka, cierpkawość kawy (z kwaskiem?) snuła się w tle...
A od wszystkiego usilnie odwracało uwagę pieczenie w gardle. Chili dopowiadało przyprawieniu oczywiście swoistej ostrości, ale to głównie w gardle działało. Pod koniec palenie zrobiło się bardzo mocne i odwracało uwagę od tego, co działo się w ustach.
Dosłownie na sam koniec i w nich czekoladę przygłuszyła mocarna, ostra papryczka o wytrawniejszym, lekko soczystym smaku - paprykowatego chili i pestek. Przy dwóch pierwszych kostkach wydała mi się aż wyciskająca łzy; rozkaszlałam się. Potem jednak czy to ja się przyzwyczaiłam, czy po prostu w tych pierwszych skumulowała się przyprawa... Potem się to już jakoś rozchodziło.
Po zjedzeniu został posmak chili-przyprawy, świeżych pestek, pewna... wytrawność chili z nutką wiśni i cytryn, może kawy i dymu. Zrobiło się trochę chili-pieprznie, przy czym goryczka dymu trwała niestrudzenie. Utrzymywał się, ale nie tak mocno. Ostrość wyszła trochę "zerująco", gdy chodzi o posmak, a dym jakby właśnie ostrość ugłaskał.
Całość uważam za zrobioną w zasadzie dobrze, smakowała mi... częściowo bardzo. Mam też jednak spore zarzuty. Choć czuć cytrusowo-kwaskawe nuty cytrusów i nabiału, gorzkość też była (jako orzechy, drewno, kawa i dym), to jednak ostre i piekące w gardle chili kontrastowo uczyniło samą czekoladę mało istotną chwilami. Pikanteria chili odwracała od niej uwagę i według mnie piekła w gardle za bardzo. Porządnie karmelowa słodycz pasowała, a korzennie-cynamonowy wydźwięk był miły. Ostro-owocowe mieszanki wyszły intrygująco (ananasa z chili znałam już z 73% z chili piri piri i zacnie go było znowu poczuć oraz wiśnie z cynamonem). Całość... jakoś pracowała. Mało tego, dodano chili do czekolady, która sama w sobie miała jego nuty. Dzięki temu to wyszło tak zgranie. Najpierw myślałam, że dodatek tak zdominował kompozycję, ale w miarę jedzenia straciłam pewność, a recenzja czystej 80 % mnie utwierdziła, że to się zgrało.
Wydała mi się bardziej gorzka i skupiona na chili niż 73%. Czuć w niej Beskid Wenezuela Carenero Superior 80 % i jej naturalnie chili-przyprawowe nuty, zestawione z cytrusami, spotęgowaną o pieczenie chili w gardle. Wersja z chili wydała się neutralniejsza niż gorzka, słodko-uboższa, bo nie czuć bananów, daktyli, a tylko prostszą, karmelową słodycz. 73% zawarła o wiele więcej nut bardziej słodyczowych, czekoladowych, na słodko. Obstawiam, że sama ostrość była na jednym poziomie; wiem, że spadła mi tolerancja na ostrość, więc nie mam zamiaru się jej czepiać za bardzo. Osobiście wolałabym propozycję skupioną bardziej na czekoladzie niż chili, ale rozumiem i taki efekt, jak i to, że na pewno znajdzie amatorów. Swoją zjadłam z zainteresowaniem, bo... bo już była, ale nie chciałabym jej więcej. Czekolada wciąż smakowała nutami, które lubię w peruwiańskich Beskidach, a jakby właśnie z wyciętą pralinowością 73%. Żadna nie jest lepsza / gorsza w zasadzie... Są po prostu inne.
ocena: 9/10
kupiłam: Słodki Przystanek (dostałam)
cena: 18,90 zł (za 60 g; ja dostałam)
kaloryczność: 566 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy nierafinowany, papryczka chili piri piri (0,1%)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.