piątek, 13 maja 2022

Naive Nano_Lot Chocolate Finca Concepción El Salvador ciemna 68 % z Salwadoru

Bardzo lubię czekolady Naive, ale... ostatnio zorientowałam się, że choć wywołują zachwyt, nie mogę powiedzieć, że marka jest w 100%ach moja. Jednocześnie nie chciało mi się wierzyć, że coś takiego jak kształty tabliczek czy płynna oferta mogą na to mieć wpływ. A może jednak? Wydaje mi się, że z dodatkami, kombinowane są ich bazą - zawsze są. A właśnie te, które uwielbiam, a więc czyste ciemne są... limitowane. Trochę mnie to więc... smuci? Chyba tak. To w ogóle trochę dziwne posunięcie. Ciekawostkowe tabliczki z dodatkami jako stała podstawa oferty, a czyste jako płynna część - dopiero teraz tak na to spojrzałam. Na pewno smuci niska zawartość kakao. No, ale jednak rozumiem, skoro z bardzo limitowanego kakao, bo w skrajnym przypadku nawet z kakao z plantacji produkujących jedynie 30 kg kakao rocznie (normalnie liczy się w tonach). To do produkcji tej tabliczki, uznano za jedno z najlepszych na świecie w konkursie Cocoa of Excellence. Bardzo mnie ciekawiło, bo z Salwadoru jeszcze żadnej tabliczki nie jadłam. Aż bolało jednak, że to tutaj zestawiono z taką ilością cukru.

Naive Nano_Lot Chocolate Finca Concepción El Salvador to ciemna czekolada o zawartości 68 % kakao z Salwadoru.

Po otwarciu poczułam bardzo słodki, podwędzony sos na bazie jasnego miodu. Choć właśnie delikatny i słodki, to podszyty lekką wytrawnością. Z pogranicza... słodu i orzechów? Na pewno ciepłą. W tle czułam także śmietano-śmietankę, niby wytrawniejszą, ale niekoniecznie. Przewijała się także naturalna maślaność i "wytrawna ciężkawość". Coś mignęło mi jeszcze... słonawo-mięsnego, ale na słodko? Zahaczającego o dziwne połączenie amerykańskie z karmelizowanym bekonem, bananami? Słodycz bowiem była złożona, bo połączyła i ten miód, i owoce... różne. Zarówno nieco soczystsze jak np. miechunka (i inne jej podobne, ale trudne do sprecyzowania), jak i muląco słodkie daktyle... jedne i drugie mogły być suszone, ale nie musiały, bo jednak ta soczystość...

Suchawa w dotyku tabliczka przy łamaniu raczej pykała niż trzaskała, mimo że była dość twarda. Wydawała się jednak przy tym dość tłusta i taka, co to będzie z ochotą mięknąć i rozpuszczać się. Nieznacznie pokrywała dłonie pyłkiem kakao. Kruszyła się trochę, a jej przekrój sugerował gęstość i proszkowość. Przy odgryzaniu kawałka dała się poznać jako miękkawa, a przynajmniej taka, co to w nią łatwo zatopić zęby.
W ustach rozpływała się w średnim tempie, raczej dość szybkim i bardzo łatwo. Zmieniała się w rzadkawą zawiesinę, wykazując wysoką proszkowość. Okazała się jednocześnie tłusta, jak i suchawa w pyliście-proszkowy sposób. Miałam wrażenie, że gryziona by trzeszczała... może nawet od kryształków cukru? Jakby próbowała zgęstnieć, ale coś jej nie szło. Lekko oklejała podniebienie, ale na tym koniec. Znikała, zostawiając suchawość kakao.

W smaku jako pierwsza uderzyła i rozeszła się słodycz. Wydała mi się aż delikatniusia i pudrowa, przesadzona, ale... jednocześnie powstrzymująca się...
I owocowa? Pomyślałam o miękko-gąbczastych bananach liofilizowanych i bardzo, bardzo słodkich, miękkawych gruszkach, z których leje się sok; które są tak słodkie, że aż słabo gruszkowe. Gdzieś z oddali odezwała się soczystość, acz poddała się.

Słodycz rozchodziła się także jako jasny miód... miodzik dosłownie. Pomyślałam o takim scukrzonym, bo właśnie aż o cukier to zahaczyło. Cukier... karmelizujący się? Coraz poważniejszy. I ciepły?

Do słodyczy doszła lekko neutralniejsza nuta śmietanki. Pełnej, mlecznej, naturalnej... Bardziej śmietanowej? Do głowy przyszły mi śmietankowe sery, np. ricotta. Tłuste i naturalnie słodkawe, ale nie słodkie. Wyłapałam także wyraźny smak maślany.

Wszystko to przerobiło pudrowo-liofilizowane banany na banany zwykłe, podduszone w tłusto-słodkim, trochę słonawym otoczeniu iście amerykańskim: mignęły mi "kanapki Elvisa" z nimi właśnie, karmelizowanym w miodzie bekonem, orzechowym motywem (acz niekoniecznie masła orzechowego) - na ciepłych tostach lub gofrach.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa pojawiła się stonowana gorzkość. Podkreśliła palony motyw słodyczy, przez co pomyślałam o karmelizowanym miodzie. Wniosła właśnie palone, nieco dymne nuty. Przybyło ciepło przypraw, jakiegoś tłustego sosu. Do głowy przyszła mi podwędzona nutka... częściowo zmieszana z nabiałem, częściowo... Ze słodem? Orzechami? Podprażonymi, słonawymi i słodkawymi pistacjami? Miód też wydał mi się jakby podwędzony. Wkradł się pieprz, coś korzennego. I słodkiego. Jakiś ciepło przyprawiony, miodowy sos. Raz po raz przemknął mi w tej mieszance anyż, zostawiający specyficzne poczucie na języku.

W tle przewijał się ser, śmietana i śmietanowy ser, a słodycz bezprecedensowo wirowała i... pozyskała skądś owoce. Poczułam leciusieńki kwasek zamknięty w słodyczy. Mandarynki? Chyba tak, ale w otoczeniu innych owoców. Wyłapałam słodkie truskawki, może... zestawione z pomidorami? Pomyślałam o dziwacznym, słodkim i miodowym sosie... podwędzonym i... z orzecho-pistacjami? Korzenne przyprawy i rosnąca ostrość zasugerowały raczej meksykański sos czekoladowy mole - ze świeżym chili, pieprzem i kakao w proszku. Goryczka słodu wykazała się trochę, podsycając czekoladowość samą w sobie. Kryło się pod nią coś rozgrzewająco-ciepłego, aż w alkoholowym sensie... jakby tak z daniem z mole zestawić wytrawne czerwone wino? Albo jakieś... dziwne piwo? Chyba że... to podwędzone BBQ? Bo jednak "to coś" musiało mieć czerwony kolor, ale nie miało w pełni alkoholowego wydźwięku.

Słodycz jednak dominowała. Pomyślałam o jakiś "czekoladowych" daktylach albo zdrowym, czekoladowym cieście z daktyli. Daktyle... były świeże? Wilgotne i miękkie. Trochę midowo-scukrzone motywy odnalazły się i przy nich. Pomyślałam też o suszonych owocach właśnie bardzo słodkich, ale i... żółtawych? Jak podsuszone (ale może nie całkiem?) miechunki z mandarynkami i gąbczasto-pudrowe gruszki? O lekką soczystość próbowały zabiegać... mandarynki? Takie bardzo, bardzo słodkie. Przy tych owocach znalazła się pewna suszona suchość.

Przeszła pod koniec w lekką goryczkę, cierpkość. Częściowo rodem z kakao w proszku. Gorzkawy słód uwypuklił orzechy, a z racji ogólnego ciepła pomyślałam o ciepłej, rozgrzanej ziemi. Takiej pylistej, jak i kakao.

Po zjedzeniu na bardzo długo zostawał posmak śmietankowo-słodki, miodowy i suszonych owoców, ale jednocześnie przesycony wytrawniejszymi nutami. Tu wskazałabym pomidorowate i serowate, bardzo sugestywne akcenty, ciepło przypraw i... słodko-ostrą rześkość anyżo-lukrecji? I suchość... kakao, słodu i... suszonych owoców? Na pewno za to czułam przesłodzenie.

Całość w zasadzie mi smakowała. Nuty były bardzo intrygujące, acz ubolewam nad dominującą słodyczą (miodu, karmelu, zbyt słodkich owoców), mimo że i przy niej znalazły się ciekawsze, palono-podwędzone akcenty. Wolałabym więcej gorzkości, ale... ta lekka słodu, orzechowawa była ciekawie wkomponowana w wytrawniejszy, ale czekoladowy sos (meksykański mole - producent pisał o bbq). Odrobina owoców (daktyle, miechunka, truskawki, gruszki) w wydaniu "suszonym, ale niekoniecznie" i śmietankowo-ricottowe tony też się ciekawie zgrały. To wyszło... za słodko, ale fajnie ciekawostkowo. Czuję, że gdyby miała więcej kakao, te nuty mogłyby zagrać lepiej i porządnie zachwycić. Nie podobała mi się natomiast struktura (może więcej kakao i ją by zmieniło?). Sucho-pylista, zawiesinowa, niegęsta... coś w niej było nie tak. Smakowo to 8, ale przy tej cenie od ogółu wymagam więcej.


ocena: 7/10
cena: 42 zł (za 57g; cena półkowa)
kaloryczność: 646 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.