poniedziałek, 20 listopada 2023

Ajala Single Origin Uganda Semuliki Forest 70 % Cacao ciemna z Ugandy

Koniec końców sama już nie wiedziałam, co myśleć o marce Ajala. Niby dobra, ale jako wyjątkowo dobrej nie umiałam jej postrzegać. Nie wiem, dlaczego. Może dlatego, że od czekolad w tej cenie oczekuję, by smakowały tak, bym od pierwszego kęsa chciała im wystawiać 9 lub 10, a najwyższa ocena wystawiona Ajali to jedynie 8? A jednak wybierając kolejną tabliczkę, naszło mnie na Ugandę, bo miałam niedosyt dobrych czekolad z tego regionu ostatnimi czasy. I właśnie, podświadomie zaklasyfikowałam ją jako dobrą. Przeczucie? Czy szykowało się tylko takie "dobra jak na 8"? Co prawda bardzo nie podobał mi się dziko pomarańczowy kolor opakowania, ale nie szata zdobi czekoladę! Jako ciekawostkę dodam, że na opakowaniu napisali, że kakao zostało zakupione od Latitude Trade Company (których czekolady jadłam: 70% i 80%). Tego jednak dowiedziałam się dopiero sprawdzając recenzję (a dokładniej przepisane wartości, czy niczego nie pomyliłam).

Ajala Single Origin Uganda Semuliki Forest 70 % Cacao to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Ugandy, z lasu Semuliki.

Po otwarciu poczułam soczyste owoce czerwone i leśne (albo leśne czerwone) w towarzystwie gorzkości kawy i karmelu, mocno palonej, gorącej melasy. Podkreślił ją dym, a w tle przemykał przypalony tost i dosłownie spalona skórka chleba. Mimo że reprezentowały gorzkość i wytrawność, bardzo harmonijnie zgrały się z nimi daktyle już nawet nie zwyczajnie suszone, a suche i twarde. Oczami wyobraźni patrzyłam też na przypalone ciastka-ptysie z gigantycznymi kryształkami cukru trzcinowego, muscovado. Co mocniejsze wątki, łagodziły spokojne, gorzkawo-słodkie orzechy (niejednoznaczne) i migdały, dobiegające z tła. Wspomnianym owocom towarzyszyła rześkość kwiatów i... bardziej słodko-soczysta... melona? Przy nim na zasadzie kontrastu z czerwono-leśnych umocniły się kwaśno-cierpkie jeżyny i też kwaśne jagody, borówka brusznica (i jakiś... berberys? coś "wiśniowatego"?).

Tabliczka była twarda. Gdy ją łamałam, raczyła mnie dźwiękami przypominającymi masywny trzask grubych gałęzi.
W ustach rozpływała się gęsto i średnio powoli. Wydawała się lekko tłustawo-kremowa i jednocześnie sugestywnie suchawa. Miała w sobie coś śmietankowego, pewną miękkość i mazistość. Mimo to, zachowywała kształt dość długo, a znikając nieco rzedła. Pozostawiała pylisty efekt. Trafiło mi się w niej też kilka nierozpuszczonych kryształków cukru, co uważam za sporą wadę.

W smaku najpierw słodycz wydała mi się strasznie silna i aż niedookreślona, lecz już w ciągu kolejnych sekund zaszarżował soczysty banan i palony karmel. Karmel zaraz znalazł się na prowadzeniu. Przypalił się przy tym, co wykorzystała melasa i dołączyła do niego. Pomyślałam też o specyficznym, właśnie melasowym trzcinowym cukrze muscovado czy panela.

Za wysoką słodyczą przepłynęła soczystość. Zasugerowała lekki kwasek, acz wstrzymywał się.

Po chwili mignęła kawa... Kawa? Kawa na pewno. Czarna, zaparzona na mocnych ziarnach. Po chwili zawahaniu płynęła już statecznie. Jej gorzkość i lekką cierpkość łagodziły trochę niejednoznaczne orzechy - cała ich mieszanka o nieco maślanym charakterze. Może lekko grillowane, prażone...

Orzechy schowały się za przypalonym tostem. Pomyślałam o dosłownie spalonej na węgiel skórce chleba, jednak szybko to kawa zdominowała gorzką strefę i zalała usta. Trzymał się jej akcent czarnego, suchego torfu.

Spalone nuty słodyczy dodały dziwnej suchości. Z melasy wyłoniły się suszone, dosłownie suche i twarde daktyle... Odnotowałam pikantniejszą goryczkę ciemnego miodu i... słodycz soczyście-suchą? Specyficzną, przywodzącą na myśl liofilizowano-suszone banany.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, po tym, jak kawa umocniła się na dobre, a z "suchych" nut dołączył do niej jeszcze dym, owoce postawiły na świeżość. Banan znów zrobił się właśnie świeższy, soczystszy. Wciąż był oczywiście bardzo słodki, podobnie jak wspierające go... ostrawe kwiaty i... melon? Na pewien czas jednak się zagubiły. Daktyle o nieco melasowym echu na pewien czas zostały osamotnione.

Dym i spalony tost zarysowały mocniejszą wytrawność, po czym pobudziły cierpkość owoców. Spalona skórka jakby wyglądała spod... kwaskowatego dżemu z niezbyt dojrzałych jagód? Tu weszła nutka kwiatów... słodko-palone nuty też się odnalazły.

Owoce jednak jak już podłapały kwaśność i cierpkość, rozbrzmiały odważniej. Czułam niejednoznaczną mieszaninę leśnych i czerwonych... czerwonych leśnych, ciemnych. Mimo swojego mocniejszego charakteru, z wysokiej słodyczy nie zrezygnowały. Do głowy przyszła mi jeżyna i borówka brusznica, może żurawina... jakiś berberys? Czerwono-jagódkowate owoce podchodzące pod wiśnie, ale nie same wiśnie. Słodycz i "suchość smakowa" raz po raz podszepnęły im suszoność, ale te jakoś w tym kierunku raczej nie poszły.

Z czasem gorzkością zajął się dym i wyprzedził inne nuty. Podkreśliły go kwaskowate akcenty. Kontrastowo, przy jego mocarności, wzrosła też nuta orzechów. Wyobraziłam sobie zatopione w melasie orzechy laskowe i migdały... albo raczej migdałowo-czekoladowy krem? Czekoladowy krem ze szczyptą chili? I tu słodyczy było sporo. Słodycz aż nieco grzała, a mi przemknęły jeszcze poprzypalane ciastka-ptysie z wielkimi kryształkami cukru muscovado / panela (o melasowym smaku).

Banan odnalazł się, wsparty daktylami i kwiatami... Może odrobinką przypalonego miodu (melasowatego?) i... melonem? Albo nie tyle jego smakiem, co wytrawną rześkością melona galia. Do głowy przyszła mi jeszcze dziwacznie bardzo słodka grillowana papryka.

Po zjedzeniu został posmak dymu, zwęglonej skórki chleba / tostów i melasy, mieszającej się z suchymi i zasładzającymi daktylami. Wsparły je w tym banany. Sucha ziemia i migdałowo-orzechowy wątek wydały mi się lekko wycofane, a kwasek znikomy. Był niedookreślony, acz trochę czerwonoowocowy.

Mimo sporej ilości gorzkich nut takich jak kawa czy dym czy akcenty ziemi, czekolada była głównie słodka. Karmel, melasa, daktyle, banan świeży i suszony, kwiaty przełożyły się na przesłodzenie. Nawet ciemne jagodowo-czerwone owoce początkowo trzymały się z racji nieco dżemowego czy potem suszonego wydźwięku właśnie słodyczy. Na szczęście jednak tchnęły też kwaśność i cierpkość. W kompozycji czułam rześkość i soczystość, acz to ciężko-poprzypalane i przytłaczająco słodkie nuty rządziły. Aż trochę przytłaczały, acz nie mogę powiedzieć, by suma summarum, całość nie była smaczna. Była - i to tak, że gdyby nie natężenie, kumulacja tej słodyczy (najbardziej przeszkadzały mi te nuty melasy i cukrów trzcinowych), z łatwością zdobyłaby ocenę wyższą.

Choć nie była bardzo podobna, to przypominała Latitude Craft Chocolate Semuliki 70 % z racji nut przypalonego karmelu, suszonych owoców (Latitude smakowała figami, dzisiaj opisywana daktylami), wiśni i orzechów, ogólnie wysokiej słodyczy (podlinkowana uraczyła mnie miodem gryczanym, Ajala karmelem i melasą), takiego ogólnego wydźwięku. Im obu daleko było do Zottera Labooko Uganda 70 %, który mimo pojedynczych podobnych akcentów odznaczał się o wiele większym bogactwem owoców i obecnością wielu przypraw.


ocena: 7/10
cena: cena półkowa to 39 zł (za 45 g; ja dostałam zniżkę)
kaloryczność: 588 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, nierafinowany cukier trzcinowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.