Chciałabym żyć w świecie, w którym całe jedzenie jest eko, bio, a nie że taka uprawa to atut nie dla wszystkich i w dodatku coś, na czym łatwo po prostu podbijać cenę. Nie uważam bowiem, by wszystko co eko na pewno było o wiele smaczniejsze, lepsze od reszty. Na producentów czekolady, którzy na pierwszym miejscu skupiają się na zachwalaniu ekologiczności produktu, a samo kakao wydaje się schodzić na dalszy plan, patrzę czasem trochę podejrzliwie. A jednak to właśnie te eko, bio tabliczki są o wiele częściej słodzone cukrem trzcinowym niż białym - to ma dla mnie ogromne znaczenie. Stąd wiele takich opcji przyciąga moją uwagę. Zupełnie przypadkiem natknęłam się w internecie na małą podwarszawską manufakturę, CZECO. Trochę żałowałam, że zdecydowali się na "czekoladę łamaną" (pilnując jedynie gramatury), ale cóż... to tylko forma. Zachwalają, że każda tabliczka jest unikalna, piszą o eleganckim opakowaniem, ale tak swoją drogą, nie czuję zbytnio, jak łamane fragmenty tabliczki mogą wyglądać ekskluzywniej. Może naturalniej... i wracamy do kwestii "aby wyglądać jak najbardziej eko"? Liczyłam mimo wszystko, że sama czekolada i jej smak też się jej twórcom liczy. Na wyobraźnię podziałał zwrot, którego użyli w odniesieniu do regionu: "wiecznie zielona Dominikana". I swoją drogą - poprosiłam, by wybrali mi czekoladę jak najbardziej "całą", nie połamaną na kawałeczki.
CZECO Czekolada Łamana 70 % Cocoa Organic Ręcznie Robiona to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Republiki Dominikany.
Po otwarciu poczułam się, jakbym wąchała rozpuszczaną do ciasta czekoladę ciemną i piekące się ciasto typu brownie lub murzynek. Chwilami zalatywało spalenizną o mocnej gorzkości, która była skąpana w równie mocnej słodyczy. Ta należała głównie do karmelu, w którym czuć cukier trzcinowy. Oba wątki połączyły łagodniejsze przebłyski orzechów laskowych pozbawionych skórek i mleka, jakby do ciasta szykowano szklankę mleka lub... jakby tak gdzieś czekał krem orzechowo-mleczny.
Tabliczka (w formie trzech wielkich kawałów) wydawała się w dotyku lekko pylista i kremowa. Przy łamaniu okazała się średnio twarda, acz skalista. Trzaskała średnio głośno i z chrzęstem. Była nieco krucha w jakby suchy sposób, co pasowało do zbito-ziarnistego przekroju. Gdy odgryzałam kawałek, chrupała aż nieco kryształkowo.
W ustach rozpływała się w tempie średnim i maziście-lepkawo. Była mleczno-tłusta, zbita, a po dłuższym czasie łatwo rzednąca. Miękła i robiła się plastyczna, acz zachowując pierwotny kształt. Początkowo była bardziej gładka, potem pyliście-proszkowa. Okazała się średnio gęsta. Pod koniec w jej tłustość wkradała się soczystość i łatwo znikała, zostawiając pyliste wrażenie.
W smaku przywitała mnie polewa z ciemnej czekolady, wylewana na tylko co wyjęte z piekarnika słodko-gorzkie, jeszcze ciepłe czekoladowe ciasto typu murzynek lub brownie. Czekoladowa masa zawarła w sobie ciepłą słodycz, ale też wątek spalenizny.
Do głowy przyszły mi... palone liście? Mocna, cierpkawa herbata, ale jakby zrobiona z palonych, nie suszonych liści... Rozgrzewała wyraźnie.
Ciastowy wątek po chwili znacząco podniósł słodycz. Ewidentnie czułam cukier trzcinowy i jego karmelowy smak. Karmel wpisał się w paloność, przez moment otarł się o melasę. Obudował gorzkość konkretnie. Czekoladowy biszkopt zmierzał w łagodniejszym kierunku.
W tle, za dziwną niby herbatą odnotowałam soczystość. Soczyście kwaskowaty syrop wiśniowy? Niby subtelny, ale niewątpliwie obecny i znaczący. Może z małym wsparciem cytryny? To jednak niknęło w naparze i cieple... We właśnie smażących się w maśle pączkach jako czerwone nadzienie?
Mniej więcej w połowie rozpuszczania się kęsa do głowy przyszło mi przepicie brownie-murzynka mlekiem. To już zupełnie przypieczętowało złagodzenie. Doszły do tego leciuteńkie orzechy, blanszowane i... topiące się w delikatnej mleczności, aż w końcu zagubiły się zupełnie. Przez moment jeszcze zawisła ich nuta jako np. czekoladowo-orzechowe nadzienie... właśnie jakiegoś pączka w polewie czekoladowej? Ryzykownie słodkiego.
Gorzkość zmieniła wydźwięk z czekoladowego ciasta na kawę... Była trochę cierpka, acz z czasem i ona uległa ciastom. Wyobraziłam sobie właśnie kawowego murzynka, biszkopt. A może kawowy piernik, słodzony miodem? Wydało mi się z czasem, że ogólne ciepło pochodzi nie tylko od pieczonego ciasta i ciepłych pączków, ale też trochę od przypraw.
Napar, ta dziwaczna herbata, może bardziej kawo-herbata i poprzypalane liście ułożyły się w przyprawy. Pomyślałam o kawie, której gorzkość podkreślono kardamonem... Z sugestią słodko-ciepłego cynamonu? Kawa z przyprawami i kawowo-piernikowe ciasto czekoladowe roztaczały gorzkość obudowaną słodyczą tak, iż zaczęła z czasem - przy pomocy ciepła - aż zaznaczać się w gardle. Zrobiło się za słodko. Przyplątał się też herbato-napar z miodem. Wydawało się, iż w gardle drapie i aż chwilami grzeje miód właśnie.
Spod miodowo-kawowego piernika błysnęła nutka czerwonych owoców... Wiśni? Może mowa o murzynkowatym pierniku z sosem wiśniowym? Na pewno znów przemknął mocno wysmażony pączek z nadzieniem czerwonym, więc może właśnie wiśniowym. I ten akcent był bowiem bardzo słodki.
Po zjedzeniu został posmak piernika i ciemnoczekoladowej polewy, z gorzkością podkreśloną spalenizną oraz wizja ciasta czekoladowego i pączków w polewie czekoladowej... z nutami kawy, mleka... a także wiśniowe echo. Było bardzo słodko za sprawą karmelu i nieco cierpkawo.
Czekolada była niezła. Nuty ciepłego ciasta - a właściwie kilku, bo od brownie, murzynka, przez kawowe, piernikowe na pączkach kończąc - nieźle wyszło z mlecznym złagodzeniem. Czułam sugestie owocowe (wiśnia, cytryna), które jednak jakoś się nie wybiły. Jakby palone liście herbaty, spalenizna... w zasadzie pasowały tu. A jednak jedząc czuć, że czekolada była po prostu przypalona, cukier dawał się we znaki... Choć całkiem mocno gorzka, to też przesłodzona (drapiąca jak miód), co poważnie zaczęło po paru kęsach męczyć. Nuty z potencjałem, ale w kiepsko wykonanej tabliczce. Na szczęście jednak summa summarum wady tak się tu przedstawiły, że było ok. Szkoda jednak, bo jedynie "ok" to mogą sobie być tabliczki znacznie tańsze (np. Goplana Mocno Gorzka 75 % Cocoa czy J.D. Gross 70 % z 2023).
Napary (wyraźnie herbaty: czarne, zielone), mleczno-orzechowy wątek z cytrusami (cytryny, ale w większości grejpfrut) czułam też we Fruition Chocolate Works Dominican Nacional Dark 74% o o wiele bardziej złożonym smaku, bogatszej w owoce.
Michel Cluizel Los Ancones 73 % Repulique Dominicaine była orzechowo-palona, o wiele bardziej wiśniowo-cytrynowa, ale je łączył taki wydźwięk "czegoś słodkiego". Cluizel był mocno "sosowaty", dzisiaj przedstawiana raczej jak ciasto / polewa / nadzienie.
ocena: 6/10
kupiłam: Allegro (sklep Juleko)
cena: 23 zł
kaloryczność: 541 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.