niedziela, 19 listopada 2023

KruKam Deser daktylowy z makiem

Raz czy dwa przeglądałam ofertę internetowego sklepu KruKam, ale ich produkty nie wydały mi się tak interesujące, bym miała aż składać zamówienie. Jeden był tylko ciekawy w sposób złożony, że się tak wyrażę, bo zastanawiała mnie jego forma przez to, iż nie zamieścili zdjęcia podglądowego, a tylko etykietę. Nie umiałam więc stwierdzić, czy jest, czy nie w moim guście. Nawet nie wiedziałam, czy to deser bliższy pastom orzechowym, czy jakiś twór lodówkowy (jak puddingi, budynie itd.). Temat jednak zostawiłam "na kiedyś tam". Pewnego dnia bardzo się zdziwiłam, idąc z jednej restauracji odwiedzanej przeze mnie 2 razy w tygodniu na przystanek. Po drodze otworzyli firmowy sklep KruKam. Do niego przyszło mi zajść po pastę KruKam Pasta Orzechowa 100 % gładka, kiedy to z Mamą znalazłyśmy się w przerażającej sytuacji (prawie skończyło się masło orzechowe (Sante) Auchan Peanut Paste Smooth 100 %, a Mama trafiła na puste miejsce tam, gdzie była pewna, że jest jeszcze zapasowy słoik). Skorzystałam z okazji, że i tak zachodzę, kupiłam jeszcze deser. Chciałam się bowiem przekonać, cóż to za dziwo. Nie stał w lodówce, co mnie ucieszyło już na wstępie. A wyglądem niestety przypominał Czekokrówkę, ale... kto to mógł wiedzieć. Słodkości już nie raz bardzo mnie zaskoczyły. Producent zachwala, że "to idealny deser, który można zabrać wszędzie ze sobą".

KruKam Deser daktylowy z makiem to deser zrobiony na bazie daktyli z makiem i ciemną czekoladą o zawartości 70 % kakao (na wierzchu).

Po otwarciu dominował głównie zapach czekolady - ewidentnie ciemnej, mocno palonej na gorzko. Miała w sobie pewien chłód, nasuwający na myśl słodzik, ale wydawała się jeszcze względnie konwencjonalnie cukrowa. Towarzyszył jej migdałowy akcent, a podobny częściowo płynął z niej samej jako sugestia marcepanu. Do głowy przyszedł mi sos lub syrop czekoladowo-marcepanowy. W tle unosiła się pewna ciężkość, duszność. Wiązały się ze słodyczą bardziej karmelową.
Gdy zruszyłam czekoladę, odezwał się odważniej sam deser, rozkręcając słodycz karmelowo-daktylową, ciężką i wplatając kokosa. On też wyszedł słodko, ale i rześkawo. Całość trochę kojarzyła się trochę z ciastem oblanym czekoladą, jednak... nie wiem, czy makowcem - może, ale nie tyle chodzi o nadzienie, co część ciastowo-drożdżową, pewną ciężkość.

Deser miał polewę z czekolady, w którą wtopiono płatki migdałów - te składniki stanowiły więc osobną część. 
Żeby dostać się do spodu, trzeba było przebić się przez czekoladę. Była dość konkretna i twardawa, ale nie pękała / trzaskała, a miękkawo wgniatała się w masę. Nie dało się jej podważyć i unieść. Ja część zgarnęłam, by szybciej dobrać się do masy daktylowej, lecz z czekoladą zagarnęła się właśnie i sama masa. Czekolada szybko dała się poznać jako kleiście-mazista. Znikała w średnim tempie, w niemal śliski, tłusto-wodnisty sposób. W odbiorze osobno była odpychająca.
W trakcie jedzenia całości, czekolada dodała masie bardzo tłustą kremowość, nawet nieco oleisty element, ale wyszła znacznie mniej odpychająco. Schowała się też wodnistość. Mimo wad, wpasowała się w masę i wyszła spójnie z nią.
Zasadnicza część okazała się bardzo gęsta i zbita. Dość twardawa, mimo że wciąż wilgotna. Wilgotna, choć początkowo sugerowała suchawość i nie zdradzała tłustości. Przy kontakcie z łyżeczką, deser plaskał. Był niczym papka z suszonych, ale wilgotnych daktyli z ich drobnymi kawałkami wymieszana z ciastem drożdżowym trochę utwardzona suchawo-tłustą miazgą orzechową. Na oko widać w nim różne drobinki, kulki, acz nie ziarenka maku.
W trakcie jedzenia deser dał się poznać jako ciężko ciastowy. Był masywny i gęsty, lecz łatwo miękł. Okazał się średnio wilgotny, acz szybko nasiąkał bardzo. Upuszczał też trochę oleistej tłustości. Odnotowałam także wodnistość, mimo że zagarnięta porcja zmieniała się w miazgo-papkę z daktyli o nieco gumkowym charakterze. Rozlazło-gęstawa, zawiesinowa masa rozpuszczała się w średnim tempie. W masie tej czuć małe i jeszcze mniejsze kawałki daktyli. A do tego przemielony mak, choć gdybym jadła nieuważnie, mógłby umknąć. Kawałki te przełożyły się na nieco piaszczysty efekt.
Drobnica gryziona na koniec okazała się miękkawo-jędrnymi kawałeczkami suszonych daktyli oraz właśnie przemielonym makiem. Jego było jednak bardzo mało. W porywach zdarzało mu się nieco chrupnąć. Z zaskoczeniem trafiłam na sporo posiekanych wiórków kokosowych. Trzeszczały, chyba wraz ze skórkami daktyli.
Kremowo-papkowate "ciasto" znikając zostawiało lekko wysuszający efekt, mimo że czułam tłustość na ustach (napędzane głównie przez czekoladę).
Płatki migdałów, którymi to przyozdobiono, były delikatne i miękkawe. Chrupkawe minimalnie.

Zaczęłam oczywiście od wierzchu, a więc od czekolady z migdałami. Ich płatki były dość neutralne, ale w porządku.

Sama czekoladowa polewa była wysoce słodka, ale też palono gorzka. Słodycz cechował chłód ewidentnie słodzikowego pochodzenia. Jej słodzikowość wydawała się wręcz napastliwa. Gorzkość pochodziła od mocno palonej nuty i z czasem zahaczała o dym. Mimo intensywności tego wątku, zasładzała szybko w sposób trochę kojarzący się z syropem/sosem czekoladowym. W dodatku snuła się w niej wodnistość, a bliżej końca rozpływania się efekt słodko-chłodny, przypominający miętę.

Gdy przeszłam do bazy, w smaku od razu uderzyła mnie słodycz. Była wysoka do tego stopnia, że wydała mi się dosłownie czysta, acz od razu z echem daktyli. Zasugerowała jakieś przesłodzone, suche i za mocno wypieczone ciasto drożdżowe (warstwy ciasta z makowca, ale bez maku?). Zupełnie, jakby sama daktylowość aż się trochę wystraszyła. Weszła powoli, po pierwszym szoku, ustalając smak nieco karmelowo-daktylowy. Zwłaszcza po zagarnięciu czekolady, sama masa sprawiała wrażenie lekko palono-karmelowej. A jednak i suszone daktyle czuć wyraźnie. Wydaje mi się, że kakao nieco je wydobyło.

Gdy zagarniałam masę wraz z czekoladą, to poprzez paloność wkraczała czekolada. Wtedy jej palona gorzkość wydawała się delikatniejsza, a słodycz połączona z daktylową aż straszliwa. Piekła w język i gardło. Słodzikowość już tak nie atakowała, ale wciąż pobrzmiewała.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach lekko zaznaczył się kokosowy akcent. Był delikatny i tłusty. W zestawieniu z czekoladą wprowadzał pewną rześkość, jednak za bardzo i on nie pomógł na ogólną ciężkość. Przewinął się motyw goryczkowatego oleju kokosowego, a po nim wkradł się mak i jakby niedookreślona orzechowość. Mak lub nie mak... zatracał się. Olej kokosowy natomiast z czasem umocnił się.

Słodycz rosła cały czas, aż paląc w gardle. Kokos uwypuklił słodycz masy, jednocześnie zagłuszając mak i trochę spychając na bok daktyle. Sprawiło to, że masa siała się piekielnie słodka, a bez konkretniejszego wyrazu. I w tej części poczułam wodnistość, a oczami wyobraźni zobaczyłam wodę do gęstości wymieszaną z cukrem. Właśnie także cukrowe wydawały się drobne kawałki wylegające na język.

Zaczęło to przypominać ciężko słodkiego makowca, w którym pożałowano masy makowej (albo prawie o niej zapomniano), a dano dużo słodkiego ciasta i jeszcze polano ciemną czekoladą.

Gdy baza znikała, mak raz czy drugi trochę się odważył. Gryziony smakował lekko sobą, o ile nie rozgryzłam jednocześnie kawałeczka daktyla. Te serwowały dosłownie czystą słodycz i wydawały się cukrowe. Niewiele w nich smaku daktyli, choć niektóre były bardziej daktylowe, tak do rozpoznania. Wiórki kokosowe, które się trafiły, smakowały zaskakująco wyraźnie w tym wszystkim.

Po zjedzeniu został dosłownie pożar w gardle, pieczenie w język i przesłodzenie totalne. Daktylowa specyfika niby była, ale częściowo jakby zgubiła swój smak. Wyszło to tak słodko, że aż mało daktylowo. Słodyczy towarzyszył kokos słodko-oleisty, z goryczką oleju kokosowego. Podkreśliła go słodzikowa, przesłodzona stanowczo i palono-gorzka czekolada. Chłodna słodzikowość też jakby aż paliła, spłycając smaki zasadnicze. Maku prawie nie czułam. Całość wydała mi się napastliwie ciężka i przytłaczająco-gryząca w język.

Deser uważam za niewypał. Był tak przeraźliwie słodki, że zmęczył mnie bardzo szybko (zjadłam trochę więcej niż 1/4 deseru i "mniejszą połowę" czekolady z wierzchu). Rozumiem, że miał być daktylowy... jednak w momencie, gdy daktyli było tyle, i w takim wydaniu, że chwilami gubił się aż ich smak... odbiór najlepszy nie był. Kokos związany z oleistością też najlepiej nie wyszedł, a jednak trochę ratował przesłodzoną sytuację (mniejsze zło). Czekolada zasładzała słodzikowością, ale nawet gdy ta trochę się oddaliła zestawiona z daktylami, nie zachwycała. Przez to wszystko mak stanowił jedynie leciutką nutkę, którą można by przegapić, gdyby jadło się nieuważnie. W smaku nie mam za co chwalić, konsystencja jak konsystencja... Można taką lubić, można nie, ale i forma do mnie zupełnie nie przemówiła. Taka ilość czekolady na wierzchu? W dodatku takiej, że stanowiła integralną część sugeruje deser na raz. A 150g takiej czystej słodyczy z niesmakami to nic przyjemnego. Obstawiam, że wielbicielom bardzo słodkich deserów posmakuje bardziej niż mi, ale szczerze nie wiem, kto jest docelowym odbiorcą.
W pewnym stopniu było to podobne do Czekokrówki, ale podobnie jak ona wydaje mi się produktem dziwnym i chyba nieprzemyślanym.

Deser skończyła Mama w dwóch podejściach. Jej opinia: "Zjadłam, bo zdrowy skład, a nie, że jakoś szczególnie miałam na to ochotę. Chociaż w zasadzie ten deser był nawet niezły. Daktyle czuć wyraźnie, przez co był za słodki, ale właśnie na szczęście ze względu na nie. Maku za to nie czuć wcale. Czekolada miała okropną, tłusto-mazistą konsystencję, migdały nic nie wniosły. Nie wiem, jak, z czym można by zjeść ten deser, by było fajnie. Tak to on bez określonego charakteru, wyrazu, a taki po prostu słodki twór".


ocena: 4/10
kupiłam: sklep KruKam (ale na stronie kurukam.pl też jest)
cena: 9,99 zł (za 150g)
kaloryczność: 411 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: pasta daktylowa, ciemna czekolada (miazga kakaowa, substancja słodząca: erytrytol; tłuszcz kakaowy), mak czarny mielony, pasta kokosowa, płatki migdałów

2 komentarze:

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.