wtorek, 21 listopada 2023

Orfeve L’Esterre 70% Noir de Noir / Extra Fine Grenada Island ciemna z Grenady

Pomyślałam, że z Grenady to nawet ja zjadłam mało czekolad. Ta więc ciekawiła podwójnie, bo nie dość, że miałam ją niedługo porównać z siostrą o zawartości kakao wyższej o 10%, to jeszcze sam region był niecodzienny (przy okazji tej czekolady po raz pierwszy zetknęłam się z oficjalnym podziałem administracyjnym na parafie, nie np. na prowincje).  Z Grenady jadłam naprawdę niewiele czekolad, a o samym regionie wiedziałam niewiele. Na stronie Orfeve przeczytałam, że położona blisko Wenezueli Grenada nazywana jest "wyspą przypraw", a kakao na tamtejszych wulkanicznych hodowane od 1714 roku. A konkretnie posiadłość L’Esterre, na której jest plantacja kakao, należy do  rodziny Ramdhanny od 70 lat. Nie wiem jednak, od kiedy zajmują się oni hodowlą kakao. Wiem, że oprócz niego uprawiają gałkę muszkatołową. Jedno i drugie organicznie. O kakao wiadomo, że jest zbierane podczas pory suchej, czyli od listopada do kwietnia. Następnie suszy się na słońcu od 6 do 7 dni, a potem fermentuje od 7 do 8 dni (ta informacja jest ze strony producenta). Prażenie trwa 42 minuty w 102 stopniach Celsjusza, a konszowanie 72 godziny. Na opakowaniu znalazłam informację, że dojrzewanie kakao trwało dni 14 (nie wiem, czy chodzi o to samo, co fermentacja?). To o zbiorze z 2022.

Orfeve L’Esterre 70% Noir de Noir / Extra Fine Grenada Island to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao trinitario z Grenady z parafii Saint Andrew, z plantacji L’Esterre; należąca do linii tradycyjnej (czyli gładkich tabliczek).

Po otwarciu uderzył mnie wytrawny zapach fasoli, ogólnie strączków z lekką cierpkością zielonej herbaty, wpisany w złożoną roślinność, świeżość. Pomyślałam o zielonych, masywnych liściach pokrytych rosą. Wyraźnie czułam też owoce i nienachalną słodycz, zapewnioną przez zielonkawego banana. Istotny był kwasek marakujowo-porzeczkowy. Wydawało mi się, że chwilami wyprzedzał strączkowość. Bardziej jednak niż soczysta, kompozycja była świeżo-wilgotna.

Tabliczka wyglądała na kremową i tłustą, przy czym jej struktura w dotyku też o tym świadczyła. Łamała się z głośnym trzaskiem, świadczącym o masywności.  Nie przejmowała się zbytnio liniami podziału.
W ustach szybko okazała się ochoczo mięknąca, mimo że zachowywała kształt. Rozpływała się w tempie średnim, coraz bardziej kojarząc się z tłusto mleczną czekoladą. Odznaczała się jakby powierzchowną gładkością i kremowością. Wydała mi się lekko maziście-lepkawa, a z czasem jakby... z ukrytą chropowatością? Znikała rzadkawo mlecznie.

W smaku w pierwszej sekundzie poczułam w miarę stonowaną słodycz, kojarzącą się z bardzo roślinnym, niemal "zielonym smakowo" miodem czy syropem z agawy, rosą z echem fasolowej wytrawności.

Po chwili jednak słodycz dosłownie uderzyła. Usta wypełniła mi niemal słodziuteńkość, łącząca miękkie, bardzo dojrzałe banany i jasny miód, które prędko aż zadrapały w gardle. Słodycz rosła, ocierając się o przesadę. Pojawił się w niej jednak lekko palony akcent, przekładający się na myśl o karmelizowanym miodzie.

W tym czasie wytrawniejsza, strączkowa nuta zyskała jeszcze pewną cierpkość. Może... to była odrobinka zielonej herbaty? Oczami wyobraźni zobaczyłam liście... świeże i zielone, masywne, pokryte jakąś "miodową rosą" (coś nieistniejącego, wyobrażenie... coś jak spadź?) i suszone, a naciągające wodę... Parzące się herbaciane liście umocniły się. Do głowy przyszła mi lekko algowa zielona herbata.

Wilgotne i roślinne nuty z czasem przywołały soczystość. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa do zasładzająco słodkich miodowych bananów dołączył banan zielonkawy, średnio dojrzały. Słodycz opanowała się trochę, zrobiła się bardziej rześka. I tak jednak trochę męczyła. Znowu pomyślałam o jakimś rześkim, roślinnym słodkim syropie.

Pojawił się kwasek... leciuteńki, ale jednak. Przedstawił się jako marakuja i... coś czerwonego, najpierw trudno było nazwać. Niczym posypane cukrem trzcinowym porzeczki...? Mieszanka czerwonych i białych, ale... za nimi było jeszcze coś kwaskawo-słodkiego. Czereśnie kordia. Gigantyczne, ciemnoczerwone i o lekko winnym podszyciu? Z pewną egzotyką, narzuconą przez marakuję. W pewnym momencie przyszła mi do głowy posłodzona zielona herbata na zimno z sokiem z owoców.

Gdy słodycz nieco się pohamowała, w wytrawniejszym wątku pojawiła się delikatna gorzkość. W zasadzie prawie jej namiastka. Pomyślałam o zdrowym cieście np. z czerwonej fasoli. Zrobionym na bazie fasoli i bananów? Kakaowym lub kakaowo-kawowym... Na pewno w mnóstwem orzechów. Mowa raczej o orzechach włoskich, choć chwilami kompozycja łagodniała, że zmieniały się w pekany.

Na myśl o wypieku przełożyła się palona nutka, jaka pobrzmiewała w słodyczy. Karmelizowany miód i jakby... karmelizowane banany (?) sprawiły, że ogólny kwasek był niski. Mimo że przemknęła też myśl o tym, iż ciasto mogło być zwieńczone odrobinką miąższu marakui. Słodycz pod koniec z kolei mimo wszystko znów jakoś wyległa i aż drapała w gardle.

Po zjedzeniu został posmak słodkiego banana i konkretnie miodowo-bananowego ciasta. Czułam też trochę niejednoznacznych orzechów i kwasek marakui i jakby egzotycznych porzeczek oraz czereśni. Owoce były tak słodkie, że wydawały się aż nieco cukierkowe. Do tego lekki akcent zielonej liściastej herbaty i już nie takie lekkie cierpkie ściągnięcie jak po niej. Doskwierało mi przesłodzenie, przekładające się na drapanie w gardle.

Całość wyszła zasładzająco w nieprzyjemnym sensie, bo aż przytłaczająco. Te słodkie nuty byłyby cudowne, gdyby tylko tak bardzo nie dominowały. Miód, banan, karmelizowanie i ciasto wyszły ciężko mimo całej roślinności. Poskromiły kwaśność, która w ogóle wyszła bardzo delikatnie. Trochę marakui i porzeczek oraz czereśnie pobrzmiewały za słodyczą, a gorzkość prawie się nie pojawiła. Na szczęście była wytrawność, rośliny, ale i one w kontraście do słodyczy nie chwyciły. Intrygująca strączkowa nuta była jednak wyraźna. W czekoladzie czułam więc sporo zacnych nut, ale miałam wrażenie, że nadto narzucała się słodycz i tyle. Gdyby nie ona, nie miałabym się do czego przyczepić. A tak... im więcej jadłam, tym coraz silniejsze miałam wrażenie, że słodycz aż przygłusza poszczególne nuty i np. nawet same banany czy miód gubią się w "po prostu słodyczy".

Czekolada skojarzyła mi się z A.Morin Grenade Arawaks Noir 70%, która też miała nuty fasoli, była w tym sensie wytrawna i roślinna, kojarzyła mi się z rosą, acz podlinkowana była słodka chałwowo i bogatsza w owoce: czereśnie, grejpfruty. Smakowała mi o wiele bardziej, bo tak nie zasładzała.


ocena: 7/10
cena: 59 zł (za 70g; cena półkowa; ja dostałam zniżkę)
kaloryczność: 589 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełny surowy cukier trzcinowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.