sobota, 12 września 2020

Zotter Labooko Madagascar 100 % ciemna z Madagaskaru

Aż trudno opisać, jak bardzo ucieszyłam się, gdy przy Fruition Chocolate Madagascar Sambirano Dark 74 % uświadomiłam sobie, że jedną z podkreślonych na liście (najmniej długie daty) czekolad jest właśnie ta. Perspektywa porównania "różnych sposobów na Madagaskar" była naprawdę zacna, tym bardziej, że Zotterem Labooko Madagascar 75 % trochę przypominał mi wspomnianą Fruition nutami jagód i ziemi, a więc pojawiającymi się w tabliczkach z tego regionu, ale nie często. A jeszcze myśl, że mam setkę od Fruition... No, podnieciłam się normalnie! Muszę jeszcze dodać, że setki z Madagaskaru to moje ulubione setki (a z tą zawartością ogólnie niespecjalnie mi po drodze).

Zotter Labooko Madagascar 100 % to ciemna czekolada o zawartości 100 % kakao z Madagaskaru z doliny Sambirano; czas konszowania to 36 godzin.

Zachwyciło mnie już samo opakowanie - wyjątkowo przemawia do mnie połączenie czerni i takiego seledynu, ale naprawdę o wiele szybciej moje serce zabiło gdy... doszukałam się broszki-lemura pod szyją narysowanej pani.

Rozchyliwszy papierek poczułam wyrazisty, ale nie wyjątkowo mocny, zapach dymu, kawy i grejpfruta. W pierwszej chwili wydał mi się stateczny, ale zaraz owoce się ruszyły. Pojawiło się więcej czerwonych... żurawino-jagódkowatych, porzekowatych - kwaśnych i raczej takich, których nie je się na surowo-świeżo. Z czasem robiły się właśnie wytrawniejsze. To poprzez nie na wierzch wyszła kwaśność. Najpierw pomyślałam o śmietance, potem o cytrynie, a gdy zrobiło się już zdecydowanie wytrawniej: o śmietanie i przewijającym się za nią soku z cytryny.

Ciemna tabliczka była dziwnie śliskawa w dotyku, bo jednocześnie minimalnie pylista.
Przy łamaniu głośno trzaskała w pusty sposób. Mimo porządnej twardości, sprawiała wrażenie trochę kruchej. Gdy tylko mogła, łamała się wzdłuż, co bardzo mnie zaskoczyło.
W ustach rozpływała się powoli, acz bez oporu. Pozostawiała idealnie gładkie, trochę oleiście tłuste smugi. Zalepiała, stając się gęstawą mazią, kojarzącą się ze smarem. Zdawała się oblepiać paszczę zupełnie: podniebienie, dziąsła, zęby. Nie było to jednak nieprzyjemne. Pod koniec minimalnie ściągała, jak czasem nabiał.

Gdy tylko zrobiłam gryza, w ustach rozbrzmiał smak gorzkawego dymu z odrobinę kwaśniejszym motywem. Pomyślałam o smole i chodniku po deszczu, który z obu stron porasta sucha, żółtawa trawa. Czyżby kryły się w niej orzechy? Mimo "deszczowości", było w tym coś suchego.

Po ustach rozeszła się jednak fala soczystości jako nasilenie kwaśnego smaku. Nagle zrobił się czysto cytrynowy. W poważniejszych, cięższych ramach owoc ten utrzymała śmietanka... Śmietana? Niczym jakiś śmietanowy deser / jogurt cytrynowy?

Właśnie: śmietanowy... było kwaskawo i bardziej wytrawnie. Suchość z początku zaskoczyła na pieczony tor. Pieczono-podpieczono... wypieczony? Z zaskoczeniem odnotowałam słoność. Do głowy przyszedł mi jakiś specyficzny, konkretny i słonawy zotterowy nugat albo wypiek, dość wytrawny i mieszający się z gorzkością oraz kwaskawymi owocami. Zarejestrowałam tu także dym, jako składową pieczoności, ale też motyw wydobywający kawę. Paloną, odymioną... a w końcu zaparzoną i ze śmietanką? Ta wydawała się próbować ukryć jej kwasowość. Kwasowość z granicy "spożywczości". Ziemia już czyhała, by przyatakować, ale skończyło się na wyłapaniu jej widma. Kawa miała pierwszeństwo.

W połowie rozpływania się kęsa baza łagodniała, wydała mi się bardziej śmietanowa, co wykorzystały owoce. Przejęły goryczkę i kwaśność. Poczułam grejpfruty i więcej czerwonych, niecytrusowych. Miks porzeczko-jagódek / drobnicy bliżej nieokreślonej i... kwaśno-słodkiej. Postawiłabym na czerwoną porzeczkę i jakieś... "twarde kulki", których nazw nie znam. To też trochę czerwone wytrawne wino, acz jakby bezalkoholowe. Mieszał się z nim sok z cytryny. Chwilami ta kwaskawość wydawała się dziwnie słona. Jak wytrawne danie przy kieliszku wina? Oczami wyobraźni zobaczyłam krajoobraz jak po kwaśnym deszczu.

Bliżej końca nadeszła też leciutka słodycz, wpisana w te raczej kwaśne owoce i jednak tłusty nabiał; niepewna, odległa... taka jedynie naturalna? I znów ten naturalny nabiał mieszał się z pewną słonawością wypieków... jakby z "innej mąki" - orzechowej jakiejś (?). Przybyło trochę smakowej tłustości, kojarzącej się z jakimiś... orzechami tak tłustymi, że aż mdłymi (makadamia?).

Posmak z kolei był kwaśny za sprawą cytrusów i czerwonych owoców, ale też smoły. Ta stanowiła przejście kwaśno-goryczkowate do dymu i wypieczenia, kawy, łącząc deszczowość z suchszymi motywami. Wszystko to było poważne i ciężkie, ale też wpisane w śmietano-maślaność, orzechowość - nie tyle jednak "słodyczową", a taką... uładzającą to wszystko, neutralną. Po bardzo długim okresie czasu, czułam odosobnioną kawę z ekspresu, a więc kwaskawą.

Czekolada wyszła... dziwnie niesłodyczowo, a wytrawnie i chwilami mało spożywczo. Miała klimat gry komputerowej S.T.A.L.K.E.R. (wygooglujcie koniecznie - jednej z moich ulubionych, ale do grania). Wydawała się trochę nieprzyjazna przez kwaśność deszczu, kawy z ekspresu i śmietanę, która to utworzyła przejście do wytrawnie-słonych motywów. Wyraźne pieczenie i dym mimo to nie były aż tak znaczące jak kwaśne owoce, którym jednak... też brakowało tej soczystej, owocowej rześkości.
Tę tabliczkę postrzegam jako połączenie sadystycznej Labooko Peru 100 %Labooko Madagascar 75 %.
Peru była właśnie taka szatańsko-kwaśna, a Madagaskar - no jednak wspólne nuty cytrusów, jagódkowe, nabiału i kawy miał. 75% to jednak bukiet bogatszy w owoce i w ogóle inne nuty, przyprawy. Apetyczniejszy.
Mimo wszystko to bardzo dobrze zrobiona czekolada, wyszła na tyle przystępnie, że da się w nią wciągnąć. Nawet konsystencja była jakby uprzyjemnioną setką. Da się wciągnąć i... mieć czas, by utwierdzić się w przekonaniu, że nie jest to ani moja setka, ani mój Madagaskar: zdecydowanie wolę mniej kwachowe kompozycje, kwaśne w innym kontekście. Region ten wolę o wiele bardziej cytrusowo-nabiałowy i rześki niż tak czerwonoowocowy i dymno-tłuszczowo-kawowy.
Zotter ten... graniczył, a moje madagaskarskie setki to raczej Madecasse, Menakao i MIA.


ocena: 8/10
kupiłam: biokredens.pl
cena: 16 zł (za 65g)
kaloryczność: 617 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa

4 komentarze:

  1. We wstępie przeczytałam o stekach z Madagaskaru :P Nie trzeba Cię chyba przekonywać, jak intensywnie nie moja jest ta tabliczka. Że lemur, miło, ale mnie się opakowanie nie podoba. Czekolada o klimacie lubianej gry <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boję się pomyśleć, z jakiego zwierza takie miałyby być. xD Przypomniał mi się film "Madagaskar", Alex i steki, ech, haha.
      Mało jest opakowań Zottera, które mi się nie podobają.

      Usuń
  2. Dosłownie wczoraj kupiłam w Auchan czekoladę Zaini 100% kakao i od razu jej spróbowałam. Nie jest to czekolada single origin, to mix kakao z Afryki, ale myślę, że ma w sobie dużą domieszkę Madagaskaru, bo pierwszą nutą, którą wyczułam w kakao była właśnie śmietankowość. Przywiodła mi na myśl śmietankę, jakiej używa się do truskawek. Później kakao nabierało mocy, pojawiała się kwaskowatość jakiś czerwonych owoców, ale potem niestety przechodziła ona w okropną cierpkość. Cierpkość ta utrzymywała się zaledwie moment, ale kojarzyła mi się z czymś sfermentowanym i psuła ogólne wrażenie. Jeśli chodzi o czekolady 100% kakao na razie pozostanę wierna Ghanie z Manufaktury Czekolady.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ziani kupiłam trzy, ale nie 100 %, bo tańszych marek o tej zawartości boję się po Lindtcie 99 %. Nie znam "śmietany do truskawek", bo zawsze jadłam je same, ale Twój opis brzmi na tyle nieźle, że z ciekawości bym spróbowała.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.