Wyjątkowo nie lubię wszelkich pralinek, czekoladek i cukierków. Nawet po prostu nie umiem ich jeść: ani to na raz do ust wkładać, ani gryźć. Większość postrzegam też jako nieadekwatnie do smaku drogą. Czasem jednak negatywne nastawienie do czegoś i tak przegrywa u mnie z ciekawością. Jestem niesłodyczowa, gdy mowa o rzeczy inne niż czekolady, więc obecnie mam przeogromne zaległości w tym temacie i nie mam zamiaru nadrabiania ich, bo jedzenie "inności" nie sprawia mi przyjemności. Jednak gdy do domu trafia coś niedostępnego, a np. uwielbianego przez kogoś, kogo lubię (czyt. Olgę z livingonmyown), mam ochotę "sprawdzić, co to takiego". Zimą 2019 Mama zapragnęła zamówić sobie jakieś wyjątkowo w jej guście słodycze przez internet i jako że ona właśnie uwielbia kulki / pralinki, obowiązkowo znalazły się tam Giotto, wraz z limitką. Mama chciała obdarować czymś Olgę (w podziękowaniu za turrony, w których Mama się zakochała), a ja chciałam wiedzieć, co wysyłamy. Jako jednak że nie znam klasyka, jego też postanowiłam zjeść. I to najpierw.
Giotto Haselnuss to nadziewane orzechowym kremem mlecznym waflowe kulki pokryte kawałkami orzechów laskowych. Pralinki te są produkowane przez Ferrero.
Jedna "pałeczka" zawiera 9 kulek, czyli łącznie 38,7 g.
Nie zdążyłam na dobre otworzyć, a już uderzył mnie niezwykle intensywny zapach orzechów laskowych i mleka, za którymi kryła się nieśmiała mleczna czekolada i porządnie wypieczony wafelek. Wysoka słodycz zaznaczyła się już tu, a całość miała wręcz... pieszczotliwy charakter. Nie było to przerysowane ani sztuczne. Podobało mi się to, co czuję, bo skojarzyło się ze wspomnieniami o białym Kinder Bueno (jedyne, jakie uwielbiałam; innych nienawidzę - a do tego White niedługo wrócę).
Kulki nie wydały mi się zbyt delikatne, ale na pewno nie ciężkie. Orzechy nieźle się trzymały polewy, ale tę część dało się oddzielić. Była miękka. Spieszyła się z rozpuszczaniem.
Całość współpracowała, gdy chciałam ją podzielić, choć w zasadzie kulka miała taką wielkość, że całkiem w porządku można by zjeść też w całości, ponadgryzać i dać się rozpływać. (Ja tam wolę wszystko rozgrzebywać, gmerać i wszędzie zaglądać.)
Pralinki odznaczały się świeżością i chrupkością. Kawałki świeżych orzechów przyjemnie chrupały.
Świeży, chrupki i lekki wafelek nie odstawał tym od reszty. Wyglądał na gruby, jednak jako że był napowietrzony, nie dominował nad resztą, a trzymał ją w ryzach.
Wnętrze zaś to plastyczny, miękko-lepki krem o wysokiej tłustości. Był niemal oleisty, raczej gładki, acz wykazywał też pewne... orzechowo-miazgowe zagęszczenie. Rozpływał się dość szybko.
Jeszcze szybciej rozpływała się trochę wodnista i zarazem tłusta polewa, którą pokrywały orzechy.
Całość była konsekwentna w swej miękkiej tłustości i kremowości. Nie wyszło to jednak negatywnie dzięki chrupiącym elementom.
W smaku orzechy się popisały. Czuć ich moc, mimo że to posiekana drobnica.
Niemal zupełnie zdominowały smakowo polewę, w której siedziały. Ta tylko pobrzmiewała zza nich cukrem i tłuszczem - obstawiam więc, że nie była najlepsza.
Wafelek nie był słodki, a neutralny; odpowiednio wypieczony i pszeniczny.
Krem natychmiast mnie zasłodził i zadrapał w gardle. Zaraz jednak okazało się, że to także ogrom orzechów i mleka - duet delikatny gdy chodzi o klimat, ale intensywny w smak. Zaskoczył mnie jakością. Orzechy laskowe wyszły bardzo naturalnie, trochę podkreślała je urocza czekoladowość. Słodycz wystartowała z wysokiego poziomu, potem rosła już nieznacznie, ale cały czas była za silna.
Po wszystkim pozostał posmak cukru, a więc i całościowe zacukrzenie. Dopiero po zjedzeniu wyszła na jaw sztuczność orzecha i słodyczy - było tam coś wanilinowatego, nieprzyjemnego.
Oprócz tego czułam się nieprzyjemnie zatłuszczona.
Ogół jednak zaskoczył mnie pozytywnie. Pomijając przesłodzenie, tłustość i posmak, to fajny twór. Podobało mi się rozłożenie smaków i sam pomysł. Kojarzyło mi się to z bardziej czekoladowo-orzechowym wspomnieniem idealizowanego Kinder Bueno White.
Byłam zszokowana, gdy usłyszałam opinię Mamy. Odebrała to jako "gorszą wersję Raffaello"*, przy której doszła do wniosku, że chyba nie przepada za orzechowymi rzeczami. Zapytana, co by wystawiła, zaczęła wypytywać, mnie czy skład dobry, a na odpowiedź, że "taki jak i innych takich kulek w sumie", niepewnie odpowiedziała, że "chyba jakieś 6".
*Gdy jednak parę dni później wróciłyśmy i do Raffaello, przyznała rację, że jednak Giotto lepsze.
*Gdy jednak parę dni później wróciłyśmy i do Raffaello, przyznała rację, że jednak Giotto lepsze.
ocena: 6/10
kupiłam: podkradłam Mamie (a kupione na Allegro)
cena: zapłaciła jakieś 15 zł (za 154g)
kaloryczność: 632 kcal / 100 g; sztuka 4,3g - 28 kcal
czy kupię znów: nie
Skład: orzechy laskowe 37%, tłuszcze roślinne (palmowy, shea), cukier, mąka pszenna, odtłuszczone mleko w proszku 7%, słodka serwatka w proszku, miazga kakaowa, lecytyna sojowa, sól, wanilina, substancja spulchniająca (wodorowęglan sodu)
--------------
Giotto Momenti Belgischer Spekulatius to nadziewane karmelowo-cynamonowym kremem mlecznym waflowe kulki pokryte kawałkami karmelowo-cynamonowych ciastek. Pralinki te są produkowane przez Ferrero.
Jedna "pałeczka" zawiera 9 kulek, czyli łącznie 38,7 g.
Zaraz po otwarciu poczułam intensywny zapach cynamonu z cukrem i mlekiem. W tej kolejności. Właściwie to może bardziej... cynamonowy cukier, którym aż zagęszczono mleko? Zaraz za tym wszystkim trafiłam na jeszcze więcej słodyczy i bardziej wypieczono-wafelkowe nutki, pomyślałam też o coli (ale to bardzo subiektywne skojarzenie).
Kulki wydały mi się nieco konkretniejsze niż klasyczne. Ciasteczkowe kawałki trzymały się nieźle, ale te drobniejsze i już ciasteczkowy pyłek, sypały się. Było jednak ich na tyle dużo, że to nie kłopot.
Ciasteczka wydały mi się dziwne, bo miękkawo-twarde. Chrupały, ale i rozpływały się na gęstą, ciasteczkową masę. Odznaczały się tłustością, wydawały się nią zawilgocone, ale nie tak specjalnie negatywnie...
Możliwe, że efekt ten podyktowała polewa, którą oblepiały. Znikała szybko, ale jej wysokiej tłustości i plastycznej miękkości nie sposób przegapić.
Wafelek taki sam jak w klasyku.
Wnętrze z kolei okazało się oleiste, nieco rzadsze, podobnie (a może bardziej?) mięciutkie i rozpływające się, ale... z drobinkami: ciastek i cukru, przy czym ciasteczka ewidentnie chrupały, a cukier trzeszczał.
W smaku ciastka przywitały się wysoką słodyczą. Po chwili uderzyły cynamonem. Poczułam cynamonową słodycz, a zaraz za nią ostrość i w końcu nawet odrobinkę goryczki. Z tą niestety związała się kartonowość samych ciastek i skojarzenie z przypieczoną skórką kurczaka (trochę jak w ciastkach speculoos Lotus, tylko na szczęście mniej jednoznaczne). Mimo to, wyszły całkiem nieźle.
Ich ciasteczkową wypieczoność podkreślił wyrazisty, neutralnie-pszeniczny, dobrze wypieczony wafelek.
Krem uderzał kolejną falą słodyczy, cukrem dosłownie. Odebrałam to jednak jako... cukier cynamonowy! Czułam mnóstwo słodkiego cynamonu, nawet lekko podszytego pikanterią, ale też ogromem mleka. Pomyślałam o słodkim mleku z cynamonem, zasładzającym, a jednak wciąż wyrazistym smakowo.
Cukier i cynamon szybko zaznaczyły swoją obecność także w gardle jako drapanie.
Wafelek trochę podkreślił palony charakter tego, ale... czy czułam karmel? Może odlegle... Było w tym coś łączącego smak kremu z pieczonością wafelka i cynamonu, lekka goryczka, ale w ciemno nie powiedziałabym, że to karmel. Ciasteczka natomiast były cały czas wyczuwalne.
Bliżej końca mleczność w najlepsze szalała z cukrem i cynamonem, wyrównując się z ciasteczkowo-cynamonowym smakiem wierzchu i kawałków ze środka. Oczami wyobraźni widziałam ciasteczka korzenne w towarzystwie zacukrzonego mleka z cynamonem.
Po wszystkim pozostało drapiące w gardle przesłodzenie, posmak ostrawego cynamonu i charakterek korzenno-ciasteczkowy. Czułam również tłuszcz na ustach, co już takie miłe nie było. Cukrowy kac też nie. Dwie kulki to szczyt moich możliwości, a i tak dopadłam potem do czarnej herbaty. Cieszę się jednak, że to cukier mnie tu tak powalił, nie sztucznawość czy coś.
Całość wyszła jednak, mimo przecukrzenia i tłustości, zaskakująco smacznie. Nie powiem, czy lepiej od klasyka, bo to po prostu zupełnie inny wariant smakowy i nie widzę sensu porównywać.
Mama za to bez problemu stwierdziła, że te smakowały jej o wiele bardziej od klasycznych.
ocena: 6/10
kupiłam: podkradłam Mamie (a kupione na Allegro)
cena: zapłaciła jakieś 15 zł (za 154,8g)
kaloryczność: 562 kcal / 100 g; sztuka 4,3g - 24 kcal
czy kupię znów: nie
Skład: tłuszcze roślinne (palmowy, shea), kawałki herbatników z karmelem i cynamonem 22,5% (mąka pszenna, cukier, olej słonecznikowy, syrop cukru skarmelizowanego 5,5% (syrop glukozowy, cukier), białka mleka, sproszkowany cynamon, sól), cukier, odtłuszczone mleko w proszku 11%, mąka pszenna, słodka serwatka w proszku, masło klarowane, olej słonecznikowy, cukier skarmelizowany, lecytyna sojowa, syrop karmelowy (syrop glukozowy, cukier), miazga kakaowa, białka mleka, sól, sproszkowany cynamon, naturalne aromaty (zawierają mleko), substancja spulchniająca (wodorowęglan sodu), wanilina
--------
Nie mam większych zarzutów co do tych pralinek, ale jakoś tak... nie zaiskrzyło. Przez cukier? Tłuszczowość? Chyba. I forma... Jestem ciekawa, jak by wyglądało moje nastawienie, gdyby były tabliczkami.
Zdecydowanie dobrze wybrałyście adresata ;) ;* Intensywne zapachy - jeden z wyróżników Giotto niezależnie od wariantu. A 'intensywny' to i tak mało powiedziane. Superświeży i chrrrupiący wafelek oraz tłussste nadzienie to kolejne wyróżniki. Cukrowość... haha, si, można zejść z tej ziemi. Ale smaki są warte znoszenia niedogodności. O ile w ogóle się je jako takie traktuje, bo dla mnie cechy Giotto są zupełnie okej.
OdpowiedzUsuńNo tak. A ja narzekałam, narzekałam, ale jeśli mam tak obiektywnie pomyśleć... gdyby tak zabrać te cechy z Giotto, to nie wiem, co by zostało. A tak... po prostu są sobą.
UsuńGiotto klasyczne przepyszne ,bardzo mi się kojarzą z wyjazdami do Niemiec.
OdpowiedzUsuń