niedziela, 26 marca 2023

Pacari Andean Rose 2021 ciemna 60 % z Ekwadoru z różą (po zmianach)

Od razu po zjedzeniu Pacari Andean Rose (recenzja z 2017) wiedziałam, że wrócę do niej. Z czasem tylko żałowałam, że nie pokusili się o większy % kakao, ale to nie stanęło mi na drodze do powrotu. Niestety, gdy już ją miałam, zaczęłam się obawiać. Bardzo nie podobało mi się to, co zrobili z niespotykanie soczystą marakujową Pacari Passion Fruit (wersja z 2017), zmniejszając jej marakujowość, a tym samym psując czekoladę, co odkryłam w roku 2021. Miałam nadzieję, że róże jakoś się obronią... Do czasu, gdy przeczytałam (ze strachem) skład. O zgrozo! O tyle zmniejszyć ilość esencji różanej?! Zbrodnia w biały dzień. Boli mnie też, że zostawili sobie na opakowaniu odznaczenie "Srebro" w AoC, zdobyte w 2018 za wersję z 2017, czyli tę z większą ilością esencji różanej.

Pacari Andean Rose to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao z Ekwadoru z esencją różaną; wersja dostępna od roku 2021.

Po otwarciu poczułam intensywny duet soczystych, żywych i wilgotnych płatków czerwonej róży stulistnej oraz słodkiego, leciutko palonego karmelu. Były wyrównane ze sobą, acz róże wspierały też inne kwiaty. Budowały rześko-ciężki, specyficzny i jakby zawilgocony klimat. W soczystości ich płatków kryły się słodkie pomarańcze. W oddali majaczyła też odrobinka poważniejszej, gorzkawej ziemi.

Smutno jasna niczym mleczna, gruba i bardzo twarda tabliczka przy łamaniu trzaskała średnio głośno, kojarząc się z zawilgoconym drewnem. W dotyku wydawała się tłusto-kremowa i lekko pylista, przekrój zaś mówił coś o ziarnistości.
W ustach rozpływała się w tempie wolno-średnim, umiarkowanie. W pierwszych sekundach wydawało się, że choć z łatwością, to będzie robić to bez końca, jednak zaraz trochę przyspieszała. Wykazywała średnią tłustość, ale kryła w sobie ulepkowaty element. Szybko upuszczała trochę soczystości. Kształt zachowywała niemal do końca, bo była zbita i konkretna w nieco chłodno maślanym sensie. Opływała smugami, popisując się przy tym szorstkością, ziarnistością. Z czasem wydała mi się jeszcze nieco bardziej soczysta.

W smaku pierwszy uderzył karmel. Bardzo słodki, palony minimalnie. Cechowała go maślaność i maślaność właśnie ogółem zaraz się podniosła.

Tuż-tuż za nim pojawiła się delikatna soczystość. Przybyły róże w ewidentnie słodkim wydaniu. Do głowy przyszedł mi jakiś pączkowo-ciastkowy dżem... Dżemik dosłownie. Słodki, lepki, ale soczysty. Zrobiony na bazie niejednoznacznych, lekko kwaskawych czerwonych owoców, ale głównie różany. Czuć motyw czerwonych, wilgotnych płatków róż... Takich ucieranych z cukrem. Dużą ilością cukru.

Myśl o ciastkach, słodkich i maślanych, była bardzo wyraźna. Dość porządnie wypieczonych, ale delikatnych, jasnych. Dołączyło do nich niemal mleczne echo. W tle odrobinka drzew odważyła się do nich pomachać - te wypieczone ciasteczka właśnie drzewa podkreśliły, nadały im trochę charakteru, czego doglądał karmel.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa na znaczeniu przybrała gorzkość. Także delikatna, acz niewątpliwie obecna. Drzewa miały tu swój udział, acz potem polało się trochę kawy... Kawy lekko palonej, ziemistej? Na pewno z mlekiem.

Owoce czerwone rozmyły się, lecz soczystość cały czas była wyczuwalna. Raz po raz zaserwowała odrobinkę kwasku jako słodka pomarańcza. Nie zapomniała też o echu swojej gorzkiej skórki, co harmonijnie wplotło ją w kompozycję. Także do niej jednak dostał się słodki karmel, sugerując trochę kandyzowanej pomarańczy czy dżemo-masy właśnie z takową skórką. 

Zaplątał się dym o lekkim wydźwięku kwiatowych kadzideł. Więcej różnych, ale też soczyście-ciężkawych, wilgotnych kwiatów dołączyło do róż. Kwiaty te, choć słodkie, miały też pazurki. Mieszały się trochę z ziołami i ogólnie roślinami.
W ich świeżości i rześkości doszukałam się nutki słodkiej mięty, a mleczność podsunęła mi jakąś matcha latte. Także posłodzoną. Roślinna, świeża ciężkość z czasem wróciła bardziej do róż.
Kawa, jaka gdzieś tam pomykała, też musiała być dosłodzona i lekko różana. Dzielnie walczyła jednak o gorzkość.

Róże na koniec znów przytuliły się do karmelu. Tego było mnóstwo, że aż dominował. Wysoka słodycz przywiodła na myśl różany karmel lub jakąś niemal karmelową, cukrową masę z róż. Przytłaczał, miałam wrażenie, że zaraz i w gardle zacznie drapać, ale nie.. Nie tak od razu, a dopiero w tym momencie, ale już po zjedzeniu sporej części tabliczki. A jednak i soczystość, zawilgocenie płatków wciąż o siebie walczyło. Wspierało je echo wilgotnej, czarnej ziemi.

W posmaku zostały róże i karmel czy właśnie bardziej różany karmel. Słodki, acz minimalnie przełamany dosłownie uroczym, słodkim cytrusikiem - już mniej jednoznaczną pomarańczą. Do róży doleciało też coś aż metalicznego (?). W ryzach utrzymywała to drzewno-ziemista, poważniejsza i gorzka (trochę dymna?) nutka. Nawet odrobinka cierpkości się znalazła.

Całość była smaczna i różana, to pewne, ale jednocześnie za słodka i za łagodna. Mnóstwo karmelu, maślaności, a mało ziemi i kawy zmieszało się z odrobinką owoców. Wprawdzie soczystości nie brakowało, ale czułam niedosyt. Na pewno niedosyt gorzkości i charakteru dawnej Pacari Rose. Róże, choć wciąż smakowicie wyczuwalne, ewidentnie odegrały mniejszą rolę niż w 2017 roku. Tamta była nie dość, że bardziej kawowo-ziemista jako baza, to jeszcze róże wtłoczono w wyrazistszą, wiśniową kompozycję. W nowej wersji wszystko było nieco rozmyte. Mam wrażenie, że intensywne róże wydobyły ekwadorskie nuty o wiele lepiej. A tak, mniej róż... pozwoliło działać cukrowi. Smutne. Na szczęście jednak nie było to wielkie rozczarowanie.
Tej tabliczce nie mogę wiele zarzucić, po prostu mam ogromny żal, bo świetnie pamiętam lepszą, dawną wersję.


ocena: 8/10
cena: 28 zł (cena półkowa za 50 g)
kaloryczność: 571 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa, esencja różana

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.