Choć pierwotnie założyłam, że tabliczkę Chapon o najwyższej zawartości kakao zostawię sobie na koniec, nie wytrzymałam. Po El Inti Noir de Noir 85 % Perou i Rozsavolgyi Csokolade Rio Caribe 76 % przeglądałam listę posiadanych czekolad, szukając odpowiedniej na następną degustację. Gdy mój wzrok padł na blend tych regionów, nie mogłam go sobie odmówić. Otóż obie czekolady mnie zaskoczyły, jedna tym, jak pyszna była, a druga niezwykle intrygującym wydźwiękiem. Może propozycja Chapon miała to połączyć?
Mało tego, miałam możliwość wczucia się w nuty wersji, czyli Equagha 60%, o czym wcześniej zupełnie nie pomyślałam (bo czekolady zamawiałam w zasadzie inne).
Wszystko to mi przyszło do głowy jednak już gdy czekoladę miałam, bo to też mała pomyłka ze strony producenta - na stronie sklepu umieścili informację, że to blend z Indonezji, Ghany i Ekwadoru, po czym przysłali mi tabliczkę z Peru i Wenezueli. Bardzo mnie to zasmuciło, bo właśnie zestawienie tamtych krajów wydało mi się tak bardzo atrakcyjne, by kupić. Gdy napisałam z zapytaniem, o co chodzi, dowiedziałam się, że po prostu na stronce wypisali nie te kraje, co trzeba - w ofercie nie mają blendu, na który tak się nastawiłam. Wystarczyło też tylko zerknięcie na opakowanie - znowu nie dookreślili, jak długie w końcu było konszowanie: krótkie (courte) czy średnie (moyen).
Chapon Inghaneq to ciemna czekolada o zawartości 80 % kakao z Peru i Wenezueli (blend).
Po otwarciu trafiłam na bardzo złożony bukiet charakternej ziemi i drzew, soczystych owoców, a dokładniej śliwek, pomarańczy i moreli oraz śmietankowego karmelu. Każdy z tych wątków rozwijał się na własną rękę, choć przy wspólnej zgodzie. Oto ziemię musiała porastać młoda trawa, a drzewa zostały podkreślone znaczącą nutą ciemnego, wilgotnego chleba. Śliwki wyobraziłam sobie w alkoholu, z nieco cukrowo-karmelowym, mocniejszych echem. Morele podsyciły cytrusy z przewagą pomarańczy. Ukazały się pod postacią soku pomarańczowego i kandyzowanych kawałków. Słodyczy było w tym całkiem sporo. Śmietankowo-karmelowa... to pojawiła się krówka. Otuliła ją jednak słodka i żywa, świeża nuta. Jakbym wąchała kwiaty bzu lilak i... jakiś nawet "lilakowy" miód?
Tabliczka w dotyku wydała mi się bardzo masywna i twarda, raczej sucha. Przy łamaniu bardzo głośno trzaskała, potwierdzając swój konkret. Brzmiała nieco krucho (ale nie kruszyła się).
W ustach rozpływała się wolno i gęsto. Okazała się bazowo maślano-konkretna, a z nieco aksamitnie śmietankowym wykończeniem. Ciężkawa, ale nie ciężka. Nie wydawała się przy tym specjalnie tłusta. Zalepiała usta, po czym wprowadzała soczystość. Znikała śmietankowo-soczyście; rzadkawo, ale nie rzadko.
W smaku pierwsze, jako spokojna baza rozeszły się maślaność i śmietankowość. Śmietanka prowadziła, a już w kolejnych sekundach zaczęły pojawiać się subtelne przebłyski cytrusów.
Odnotowałam też jakby lekką nutę grzybową... nie tyle nawet samych grzybów, co maślanego mousse'u kakaowego, tak się kojarzącego. I tak jednak wprowadziła ona wytrawność, która prędko zaczęła zmieniać się w delikatną gorzkość. Pojawiło się trochę ziemi, która rozpędziła delikatność, a gorzkość ruszyła prężniej.
Do maślano-śmietankowego splotu z ochotą dołączyła słodycz intensywna i kojarząca się z miodem, ale wcale nie bardzo wysoka.
W tym czasie cytrusowe przebłyski okazały się dokładniej cytryną (i sokiem, i skórką), odrobinką limonki i nieczerwonym, a jakimś może np. sweetie grejpfrutem. Acz w sumie... może gdzieś i czerwony się przewinął (ale nie jestem go pewna). Niby grejpfrut, ale niekoniecznie, na pewno za to bardzo słodki. Upewniła go w tym pomarańcza. Cytrusy zadbały o kwasek i sporo soczystej rześkości.
Rześkość z ochotą mieszała się z ziemią. Może i od niej biła? Wyobraziłam sobie trawę, pokrytą rosą i młode drzewa z żyznej ziemi wyrastające. Potem już nie tylko młode, bo drzew zaczęło pojawiać się mnóstwo. Toż to cały zielony, szumiący las! Wyszły na pierwszy plan. Cały czas trzymała się ich też chlebowa nutka.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa słodycz wzrosła i skupiła na sobie sporo uwagi. Czułam śmietankową krówkę o karmelowym charakterze. Podkreślał ją palono-maślany karmel, dodając charakteru i głębi. Opływał ją miód. Rześkość i tu wkroczyła, bo nie było ciężko, a kwiatowo lekko. Wyobraziłam sobie kwitnący bez lilak, a potem do głowy przyszedł mi jakby lilakowy miód. Zrobiło się bardzo słodko.
Wśród soczystych cytrusów pojawiła się kandyzowana pomarańcza i bardzo, bardzo słodka morela dojrzała w punkt. Niemal dżemowa, bo... też lekko słodko-palona / karmelowa? Słodycz owoców wydała mi się podkręcona jakby tak nieco... karmelizowano-miodowo? Pomarańcza raz i drugi mignęła mi sokiem pomarańczowym z kartonu (nie pijam, więc raczej wyobrażenie).
A jednocześnie umocniła się też gorzkość. Drzewa podkreślił ciemny, wilgotny chleb. Wyraźnie czułam jego przypieczoną skórkę. Do tego wyłapałam czarną kawę. Nie była istotna, ale wprowadziła cierpkość. Jakby tak... sama w sobie miała nutkę pomarańczy?
Cytrusy zbliżyły się do gorzkości. Wyłuskały z niej ziemię, a przy niej... pojawił się węgiel, doprowadzający do gorzkości słodycz, nie zapominając o kwaśności. Pomyślałam o leśnej polanie, z zieloną trawą i drobnymi kwiatami. W tle epizodycznie cały czas pobrzmiewało maślano-"grzybowe" echo. Wszystko zaczęło wirować w jednym splocie.
Po miodzie przyszła pora na bardzo słodkie - właśnie też jakby miodowe - suszone figi i bardzo słodkie świeże śliwki oraz kwitnące śliwy. Bez lilak uprosił je o ten kwiatowy aspekt, acz one same też były wyczuwalne... Pomyślałam o jakimś lekko alkoholowym dżemie, bo wydały mi się aż niemożliwie słodkie. A jednak też z pewną cierpkością? O nią walczyła kawa. W tle odnotowałam jakby kwaskawo-słodką, kandyzowaną żurawinę. Z nieco winną naleciałością?
Pod koniec kompozycja zrobiła się znów bardziej maślana, ale w orzechowym sensie (myślę o jakiś niejednoznacznych, bardzo maślanych, delikatnych orzechach) i maślano-mleczno krówkowa.
Po zjedzeniu został posmak bardzo słodkich śliwek i suszonych fig, śmietanki oraz ziemi i drzew, podkreślonych cierpkością kawową (ale nie posmakiem kawy). Do tego doszła kropelka kwaskawych cytrusów (z przewagą cytryn, za nimi była słodko-kwaśna pomarańcza), przekładająca się na rześkość.
Czekolada bardzo mi smakowała. Słodycz fig, owoców świeżo-dżemowych (śliwek, moreli), miodu i kwiatów, też jako "lilakowy miód" i trochę krówkowo-karmelowa była znacząca i to bardzo, ale nie wysoka. Całość bardzo rześka, świeża - jak kwiaty i trawy, a także soczyście cytrusowa (kwaskawa, acz nie mocno kwaśna). Cytrynowo-pomarańczowa. I choć także mocno maślana, to nie za łagodna, a wciąż gorzka. Drzewa podkreślane a to chlebem, a to ziemią wyszły bardzo ciekawie. Poszczególne echa bardziej kandyzowane, aż nadto słodkich owoców i jednak sporo maślaności zamieniłabym na mocniejszą ziemistość i gorzkość, ale to w sumie małe "ale". Nie lubię wystawiać połówek, ale gdyby nie wypisane wady ("wadki"?), mogłabym się w niej zakochać.
Chapon Equagha 60% była oczywiście o wiele bardziej maślano-śmietankowa (w dodatku z nutą maślanej chałki) i słodsza, ale także w niej czułam śliwki (w towarzystwie czerwonych owoców co prawda), mnóstwo kwiatów (w tym bzu, ale dodatkowo róż), cytrusy były w niej jedynie mgiełką, a ogromną rolę odegrał miodowy karmel. Tak więc nuty podobne i rozpoznawalne, że siostrzane, ale czekolady różni właśnie poziom gorzkości i słodyczy, co bardzo mi się podoba. Więcej w dzisiaj przedstawianej ziemi i pomarańczy, kojarzących się z Chapon Venezuela 75%.
ocena: 9,5/10
kupiłam: chocolat-chapon.com
cena: 8 € (za 75g)
kaloryczność: 579 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym
Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.