Wraz z miniaturkami Omega i Transition trafiły do mnie miniaturki tabliczek, które znam i uwielbiam. Jedną z nich, bo czułam niedosyt gorzkości i kwaśności, postanowiłam zjeść w dniu, w którym degustowałam tabliczkę o gramaturze za niskiej na moją normę, czyli po Naive Nano_Lot Chocolate Patiburrú. Było to Peru, które pamiętałam, że w wykonaniu Beskidu jest boskie. Gdy tylko się wgryzłam w kawałek... zdziwiłam się. Nie było to dokładnie to samo, co zapamiętałam z Beskid Peru 70 % jedzonej w końcu w 2019 roku. A dobrze wiem, że marka niemal ciągle coś udoskonala. Gorzkość, która zalała mi usta nie była tylko dymna... O nie, natychmiast zasreberkowałam i uznałam, że muszę przeznaczyć na przyjrzenie się jej osobny dzień, a nie tak zostawić "jako dogryzkę".
Beskid Chocolate Peru Satipo BIO Dark 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Peru, z regionu Junín, z okolic miasta Satipo; wersja mini na 2022 o wadze około 10g.
Po otwarciu poczułam zapach kwiatowo-owocowych konfitur w fiolotowo-ciemniejszej kolorystyce, a także... jakby jakiś kwiatowo-ananasowy nabiał. Do tego czułam łagodność ogólną, budowaną przez mleczno-kefirowe wątki. W tle pobrzmiewał splot cytryny i pomarańczy jako słodko-kwaskawy cytrus. Wszystko zdawało się ogrzewać delikatne słońce, w którego promieniach najlepiej prezentowały się drzewa, niczym z nasłonecznionego, przyjaznego parku. Pomyślałam też o cieple kawy z... nutką dymu w tle? Czegoś niemal podwędzonego?
Czekolada, mimo że cieńsza od standardowych tabliczek, i tak wykazywała twardość, przyjemnie trzaskając przy łamaniu.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, bardzo kremowo. Była gęstawo-mazista, z czasem coraz bardziej maziście-soczysta, acz także dość tłusta. Na pewno jednak nie była ciężka, a pod koniec już w ogóle lał się z niej sok.
W smaku pierwsza wystrzeliła gorzkość dymu. Kawa jednak nie miała problemu z przebiciem się przez jego gęste, szare kłęby. Szybko zaznaczyła swoją obecność.
Podobnie słodycz, która już w ciągu paru sekund dogoniła dym. Oddawała ciasteczka z kawałkami czekolady w formie... bardziej zbożowej? Jak płatki śniadaniowe typu Cookie Crisps. Niby ciasteczka, ale zbożowe. Słodkie i z kakaowymi punktami.
Pomyślałam o płatkach zbożowych, bo integralnie z nimi polało się trochę mleka... jakby tak już nim te płatki nasiąkały i lekko miękły.
Wspomniane kakaowe punkty zadbały o goryczkę, podkreślając tą kawową. Bez trudu znalazła się na pierwszym planie. Doszła do niej ziemistość.
Do czarnej ziemi, powierzchownie tylko ogrzanej słońcem, skapywały pojedyncze, kwaskawe kropelki. Cytryna odezwała się nieśmiało, acz stało przy niej też coś słodszego. Może ananas? Z efektem lekkiego "podgryzania" w język.
A słodycz wciąż rosła. Z ciasteczkowej z czasem zrobiła się bardziej karmelowa, a mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa pomyślałam o miodzie. Ewentualnie karmelu zrobionym z miodu... Tylko że specyficznym, bardzo soczystym.
Po osłodzeniu cytrynowe migawki zmieniły się w słodką pomarańczę, a ta nakręciła soczystość innych owoców. Oto po karmelowo-miodowej fali przyszła pora na miodowe konfitury i dżemy z wiśni. Były odpowiedzią na soczystość miodu! Wiśnie raz po raz jeszcze przypomniały o kwasku, czasem wyłapałam jakąś świeżą... Może też leśne, ciemne owoce? Jagody i jeżyny? Zapewniły sporo owocowej, soczystej cierpkości i trochę kwasku.
Wszelkie gęste, ciemne dżemy musiano chlapnąć na jakieś odważnie wypieczone... ciastka? Wyłapałam maślaną nutę. Słodycz ogólna została złamana, więc nie do końca... bardziej tosty? Maślane tosty? Biło od nich ciepło, co zaraz wykorzystały wchodzące na ich miejsce drzewa. Drzewa z parku, właśnie słońcem ogrzewane.
Pierwsze promienie muskały także i ziemię, która nakręcała się cierpkościami z ciemnymi owocami. Pod koniec ich wyrazistość podkreśliła jeszcze kawa swoją odważną gorzkością, trzymając w szachu dym. On znalazł się za nią, pod jej nadzorem.
Posmak był jagodowo-ziemisty. Myślę o słodko-cierpkich ciemnych owocach oraz ogrzewanej już, czarnej ziemi. Trochę kawy i dymu zadbało o charakter, a słodycz nie darowała i też wypłynęła jako niemal miodowa. Miodowe płatko-ciasteczka albo tym razem już w ogóle miodowe kółka, miodowo słodki ananas? Coś, nie czysty miód. W dodatku przełamany subtelnym kwaskiem.
Czekolada była bardzo podobna do (Słodki Przystanek) Beskid Peru 70 %, ale jednak miniaturka wyszła łagodniej. Zamiast drzew, kawy i ziemi, rozdrobniła się jeszcze na płatki śniadaniowe, ze słodyczą splatając je ciasteczkami. Jagody, wiśnie, cytrusy nie były aż tak imperatywne, co w pełnowymiarowej. Soczyście-karmelowa słodycz do rozpoznania - na pewno nie wzrosła, po prostu jakoś przy takiej... drobnej, przyspieszonej formie (bo w końcu cienka, malutka czekoladka rozpływa się szybciej), jakby streszczeniu, rozbrzmiewała bardziej. Nuty zacnie pokazały przedsmak, to jakby zwiastun filmowy - wiadomo, że w pełni się nie rozwinęły. Aczkolwiek... nie jestem pewna, ale obstawiałabym, że obecne Peru marki Beskid może być bardziej / inaczej prażone, a mniej owocowe. Bardzo chciałabym to sprawdzić na nowej pełnowymiarowej (w momencie pisania tych słów niestety jest niedostępna)!
ocena: 9/10
kupiłam: Słodki Przystanek (dostałam)
cena: -
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: koniecznie chcę pełnowymiarową!
Skład: ziarno kakao, cukier trzcinowy nierafinowany
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.