czwartek, 23 marca 2023

Michel Cluizel Plantation El Jardin 75 % Colombie ciemna z Kolumbii

Choć w pierwszej chwili, gdy dowiedziałam się o zmianach Cluizela, poczułam lichą nadzieję, to jednak wraz ze zjadaniem coraz to kolejnych, zmarkotniałam. Czego się spodziewałam? Byłam zła na siebie, że tak głupio dałam się zwieść. Nawet do tych o najwyższej zawartości kakao nie miałam złudzeń. Michel Cluizel Plantation El Jardin 69 % Colombie jadłam w 2018 i mi smakowała, ale cóż... co mi po wyższej zawartości kakao, jak zmienili cukier z trzcinowego na biały, który tak często mi przeszkadza?
Plantacja El Jardin leży nieopodal rzeki Ariani, niektórzy nazywają ją ogrodem. Ciekawe, na co to miało się przełożyć, zmieszane w nowej kompozycji Cluizela.
Planując degustacje, zupełnie przeoczyłam fakt, iż ustawiłam obok siebie dwie tabliczki z Kolumbii - jakoś przez nazwy nieokreślające regionu wprost, umknęło mi to, a dotarło dopiero, gdy sięgałam po Cluizela (chodzi o Naive).

Michel Cluizel Plantation El Jardin 75% Colombie to ciemna czekolada o zawartości 73 % kakao z z Kolumbii, z plantacji El Jardin.

Po otwarciu poczułam grillowane warzywa i owoce. Pomyślałam o słodkiej papryce i egzotycznym, słodko-"pomidorowatym" tamarillo z leciusim kwaskiem w tle. Do tego rozchodziła się trochę mydlana słodycz maślanego karmelu i jakby lukrowo-miętowy, słodki chłodek. Zaraz wyobraziłam sobie cukrowe laski miętowe (świąteczne, gwiazdkowe). Plątały się tam jeszcze jakieś czerwone owoce... może jako poncz lub podsuszone? Chodziło mi po głowie coś żurawinowo-jabłkowego. Przykryło to trochę kwiatów, a powagi próbowało dodać palone drewno. W zasadzie... całkiem sporo drewna, trochę goryczkowatego, bo aż spalonego miejscami na węgiel.

Już w dotyku tabliczka była tłusta i kremowa, a zarazem sucha. Przy łamaniu i tak okazała się twarda niemal jak kamień i głośno trzaskająca jak cienkie, suche gałązki. Wykazywała masywność, która trochę kojarzyła mi się z chrupką polewą czekoladową.
W ustach rozpływała się średnio szybko. Potwierdziła swoją tłustość, którą odebrałam jako mocno maślaną. Do tego cechowała ją gibkość, nieco sucha kremowość i gładkość... do pewnego czasu. Kiedy kremowa maź porządnie pokrywała podniebienie, odnotowywałam lekką pylistość.

W smaku pierwsza rozeszła się nijaka słodycz. Niby lekka, a jednak odosobniona, bez wyrazu. Zaraz jednak weszła na karmelową ścieżkę.

Pojawiło się drewno. To był smak drewna nieco kręcącego w nosie, aromatycznego. Wprowadziło lekką gorzkość. Drewno umocniło się. Dołączyła do niego palona nuta, która zaraz zaskarbiła sobie gorzkość. Odnotowałam lekko piernikowy wątek, z cierpkawo-kwaskawą przyprawą (?) albo... takowym miodem? Piernik z pieprzem ziołowym, o!

Umocnił się też karmel, bo drewniana nuta pomogła mu się porządniej "dokarmelizować". Został wyraźnie palonym karmelem. Albo palonokarmelowymi karmelkami.

W tle nieśmiało zagrał kwasek. Czy nawet kwaseczek. Należał do niedookreślonych czerwonych owoców. Było w nich coś egzotycznego.

Karmel w tym czasie jednak sobie darował i stał się bardziej maślany, pozwalając maślaności rozejść się jako baza. Weszła na pierwszy plan, znów czyniąc słodycz bardziej bez wyrazu. A jednak tym razem okazała się już silniejsza. Wyobraziłam sobie gwiazdkowe miętowo-cukrowe laski, którymi to zadrapała nieco w gardle. Mięta... mieszała się ze słodyczą także pudrową, co odbierało jej charakter, acz nieco wciąż chłodziła.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa przed oczami wyobraźni stanął mi nieco schłodzony napój / sok w wariancie miętowo-jabłkowym lub... miętowo-jabłkowo-żurawinowym? Czerwone owoce doskoczyły do słodyczy, ciągnąc za sobą odrobinkę kwasku. Przypomniał mi się kwachowaty dereń o strukturze jabłka (o którym pisałam na instagramie) czy świeża żurawina (też była na insta) - tylko że jakby z zupełnie wyciętym kwaskiem. Niby je czuć... a jednak jakoś coś je przygaszało.

Może kwiaty? Suszone i zwietrzałe? Albo wielokwiatowy, scukrzony miód, który i w smaku jakoś w cukrowość poszedł. Przez moment pomyślałam też o miodzie truskawkowym (z wmieszanymi owocami). Trochę drapało od tego w gardle. Truskawki musiałyby być jednak jakieś... liofilizowane? Pudrowo-suche. Podobnie mięta wydała mi się jakaś sucho-zwietrzała.

A jednak w tym wszystkim niepewnie prześmignęła goryczka. Postarała się o charakter kompozycji, przypominając o drzewach. Drewno trochę spalono, aż na węgiel miejscami. Całość była mocno palona. Drewno właśnie zaczęło nieco wypierać maślaną łagodność. Możliwe, że i trochę palonej kawy mu pomogło.

Wtedy mięta przywołała chyba więcej ziół i przypraw... trudnych do połapania, ale pewna dziwna mydlaność i słodycz nagle zasunęły wyraźnie kandyzowany, właśnie mydlany imbir. Trochę ostrawy, do bólu słodki i "smakowo suchy". Pomyślałam o mocno pieczonym pierniku wypełnionym właśnie czymś takim i słodzonym miodem. Może też oblanym cierpkawą polewą kakaową? W towarzystwie piernikowej kawy?

Nad palonym drewnem grillowały się w tym czasie czerwone owoce i słodkie warzywa... Może z orzechami i pestkami? Znowu pomyślałam o soczystym, wytrawniejszym tamarillo i jakiś chyba mi nieznanych. Jak jakaś sałatka głównie owocowa, posypana nimi. Konkretniej fistaszkami? Znów może jednak ta żurawina, ale... jako coś żurawinowego? Owocowe karmelki?

Na koniec zrobiło się łagodniej, znów wzrosła słodycz, więc pomyślałam raczej o jakimś ponczu z czerwonych owoców (w tym truskawek?), napoju czy soku... może z echem mięty i kandyzowanego imbiru? Na pewno czuć jego rozgrzewającą język ciepłą ostrość. Do tego poczułam jakby szczypanie ostro-chłodnej lukrecji. Mimo egzotyki, smaki były tu raczej "gwiazdkowe". Z drewnem palącym się w kominku w tle? I nutką grillowanych orzechów... oprószonych kakao?

W posmaku została głównie maślaność, aż nieco palono-metaliczna i... delikatny kwasek owoców, niezbyt soczysty i niejednoznaczny. Czułam też palone drewno, goryczkę (pestek słonecznika?) i cierpkość - może nawet dym? Wszystko to było otoczone prostą, mdławo-pudrową słodyczą.

Czekolada jakoś mnie nie chwyciła. Struktura przeciętna, a smak dziwny. Stłumiono-nijaki, a jednak wyrazisty w a to maślaność, a to drewno, a to cukierkową miętę czy ogólnie pewną cukierkowość-karmelkowość; mydlany karmel i imbir... Tylko że one same w sobie nie były charakterne, bo jakby wgryzła się w nie cukrowość. Czerwone owoce bardzo niejednoznaczne - raczej twory z nich, a więc poncze i napoje. Ciekawa była nuta wytrawniejszych i egzotycznych owoców, np. tamarillo, ale nie chwyciła. Szkoda, że taka tłumiąca słodycz wszędzie się wemknęła, a kwasek i gorzkość nie rozwinęły się, jak trzeba. Jestem pewna, że gdyby była słodzona cukrem trzcinowym, z łatwością miałaby 8, a nie 7. Z Cluizelem takim jak ten mam zasadniczy problem: równie przyjemny i cukrowy jest J.D. Gross Ekwador 70 % (2020) czy Lindt Excellence Dark 70 % (2021) - tylko że od ceny i półki swoje wymagam...

Brakowało mi odważniejszej piernikowości Michel Cluizel Plantation El Jardin 69 % Colombie, a także tego, że jej słodycz poszła w banany, było ogólnie więcej owoców. Nowa wersja wydała mi się mocniej palona, jakby paleniem producent próbował ukryć biały cukier.


ocena: 7/10
cena: 40 zł (cena półkowa za 70g)
kaloryczność: 581 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: kakao, cukier, tłuszcz kakaowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.