środa, 29 marca 2023

Chapon Perou Gran Nativo ciemna 74 % z Peru

Choć ostatnio sporo degustacyjnych serii ułożyło mi się przypadkowo, tym razem przyszła pora na mini serię w pełni zaplanowaną. Na zestawienie miałam pomysł już tabliczki kupując. Otóż wybrałam dwie z Peru, ale z różnych jego regionów. Obstawiałam, że obie zachwycą, lecz nie miałam żadnych przeczuć na temat tego, od której zacząć. Jak pomyślałam, że ziarna Gran Nativo są białe, doczytałam, że opisuje się je jako "eleganckie" i w końcu, że rosną w regionie Piura, dotarło do mnie, że to pewnie będzie łagodna tabliczka. Stąd i zabrałam się za nią w pierwszej kolejności (potencjalnie smaczniejszą zostawiając na kolejny dzień). Jeśli o same ziarna Gran Nativo White chodzi, zostały ponownie odkryte w 2008 roku, na małych polach, na północy Peru, czyli właśnie w regionie Piura.

Chapon Perou Gran Nativo to ciemna czekolada o zawartości 74% kakao Gran Nativo White z Peru, z regionu Piura.

Po otwarciu rozbrzmiał zapach jasnego, kwiatowego miodu tak wyraźny, jakbym miała przed sobą bułeczki z mnóstwem twarogu i miodem, w który to twaróg i bułkę miód bez ogródek wsiąka i spływa po nich. Czułam też soczystość, ale jakby przecieru czy soku z owoców o wysokiej słodyczy. Też niemal miodowej. Wyłaniały się z tego soczyste, dojrzałe morele świeże i może coś bardziej egzotycznego... kaki? Jakby jeszcze jakiś rześki, egzotyczny napój... w wariancie granat, malina i np. pitaja? Owoce były rozmyte, niejednoznaczne, ale sporo ich tam się znalazło. Mniej i delikatniej pokazała się poważniejsza herbata czy trochę ziemi. Na pewno za to pojawiła się też śmietanka, mieszająca się z twarogiem. Może serkiem twarogowo-śmietankowym?

Tabliczka była twarda i masywna, acz już w dotyku kremowa. Tylko że może trochę suchawo-kremowa. Trzaskała głośno niczym suche gałęzie.
W ustach rozpływała się wolno. Utrzymywała kształt zwartej, miękkiej i aksamitnej grudki, a z czasem zmieniała się jakby w grudkę gęstego, lepkiego kremu z masła i śmietanki. W końcu dopuszczała też do głosu odrobinkę-odrobineczkę soczystości, a znikała jakby nie do końca. Maziście-maślano i minimalnie pyliście.

W smaku pierwsza uderzyła niemal miodowo słodka morela. Dość spory, miękko-soczysty owoc musiał być w pełni dojrzały. Obraz ten jednak szybko zaczął rozchodzić się na dwie strefy.

Morele pomknęły ku innym owocom. Poczułam słodkie, miękkie i soczyste kaki, z którego sok aż się leje. Może tych owoców nie było dużo, ale wydały mi się wyraziste... Choć nie do końca przejrzyste i jednoznaczne, bo po chwili do głowy przyszedł mi sok / nektar czy jakiś przecier z owoców egzotycznych. Gęsto-soczysta masa / papka miałaby kolor pomarańczowo-żółty i... na pewno sporo w niej słodyczy o lekkim, kwiatowym charakterze.

Miód z kolei odszedł na bok, mieszając się ze śmietanką. Jasny, złocisty i lepki twór przemieszał się z nią, po czym spłynął na twaróg... wsiąkł w niego i wsiąkał dalej, w bułeczkę. Pomyślałam o rumianych kajzerkach z twarogiem lub serkiem twarogowo-śmietankowym i mnóstwem miodu.

Po pewnym czasie odnotowałam lekką gorzkość jakby orzechów w skórkach. Raczej fistaszki, ale nie tylko i... z czasem bardziej jako pasta 100% z orzechów, zrobiona z arachidów w skórkach. Wychynęły z bułeczki za sprawą lekko pieczonego akcentu.

I to właśnie, mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, wprowadziło gorzkość odważniejszą. Wciąż była delikatna, ale znacząca. Reprezentowało ją wciąż trochę orzechów w skórkach, ale też coraz więcej drzew. Ogrzewało je słońce - obraz takich właśnie stał się bazą czekolady. Do tego dołączyła rozgrzana ziemia. Choć subtelna, współtworzyła bazę (którą wbrew pozorom nie była czysta słodycz).

Egzotyczna papka z owoców z kolei odważyła się trochę przybrać na słodyczy. Do moreli i kaki dołączył banan. 

W całej tej jednak mieszaninie odnotowałam domniemanie kwasku. Jakby w oddali pojawiła się cytryna, ale nie odważyła zbliżyć. Jego lekki akcent jeszcze podkręcił soczystość i rześkość, ale znów - wcale nie uczynił kompozycji owocową przez duże O. Egzotyczne owoce w tle, nieśmiało zasugerowały jeszcze jakieś czerwone, np. słodkiego granata... w wariancie czegoś, mieszanym? Z malinami i np. rześką pitają? Było w nich coś niemal kwiatowego.

Słodycz ogólnie trochę wzrosła, miód lał się litrami, ale i on wydawał się jakiś egzotyczny. Może wielokwiatowy, ale z egzotycznej, bogatej w owoce dżungli.

Gorzkość dodała do miodu herbatę, czego proporcje zaraz się zmieniły. Przez moment owoce jeszcze utrzymywały się na tyle wyraźnie, że do głowy przyszła mi herbata z morelową nutą, może z suszono-kandyzowanym owocem. 
Delikatna herbata z miodem wygładziła kompozycję, co z aprobatą powitały fistaszki... a w zasadzie pasta fistaszkowa z orzechów w skórkach. Te same w sobie były słodkie w niemal miodowy sposób, ale nie czysto słodkie. W tym pomogła im rozgrzana ziemia.

W posmaku została śmietanka i fistaszki, splecione miodem. Czułam jakby "egzotyczny miód", rześkość egzotycznej mieszanki żółto-pomarańczowych owoców z akcentem czerwonych (granata?), a także lekką cierpkość gorącej ziemi i herbaty. Morele wydały mi się nieco kwaśniejsze - i w zasadzie nie były to klarownie one, a "domniemanie kwasku".

Całość bardzo mi smakowała, mimo łagodności. Choć niemal niegorzka, pozbawiona kwaśności, a słodka, nie wydała mi się przesłodzona. Miód był ciągle wyczuwalny, ale wsiąkał w otoczenie, nie dominując. Bułeczki z twarogiem czy drzewa i rozgrzana ziemia miały pole do popisu. Dojrzałe morele, kaki i przecier z owoców przełożyły się na poczucie egzotyki, ale w zasadzie nie ogromną owocowość. A była bardzo istotna. Sporo jednak w tej czekoladzie niedopowiedzeń - tajemnicza egzotyka przewijała się i tyle. Śmietanka zdawała się rozdawać karty, stojąc tym samym na straży słodyczy. Zadbała o spokojny wydźwięk, na który składała się też kwiatowość, trzymająca się niektórych nut.


ocena: 9/10
cena: 8 € (za 75g)
kaloryczność: 556 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.