piątek, 17 marca 2023

Green & Black's Organic Intense Dark 70 % ciemna

Markę Black & Green widywałam w internecie od dawna i wcale nie tak rzadko. A jednak ani trochę nie kusiła przez ceny nie wiadomo dlaczego dziwnie wysokie. To, że dobra czekolada jest droga to oczywista oczywistość. Te jednak wcale nie wyglądały na takie najwybitniejsze do degustacji. Postanowiłam w końcu dwie czyste ciemne od nich zakupić, a potem doczytałam co nieco o samej marce. Została założona w1991 w Londynie przez Craiga Samsa i Jo Fairley, będących małżeństwem. Craig był pionierem organicznej żywności, gdy otwierał pierwszy w Wielkiej Brytanii sklep z taką w 1969. I właśnie słowo "green" w nazwie anonsuje ich zaangażowanie w używanie składników, pozyskiwanych w etyczny, zrównoważony sposób. Stawiają na wysoką jakość, przekładającą się oczywiście na smak. Miałam nadzieję, że to nie tylko hasła (sceptycyzm budziło sporo miejsca poświęconemu podejściu, bez zająknięcia się o miejscu, skąd kakao pochodzi). Ciekawe jednak (i smutne), że na swojej stronie jakoś się nie chwalą tym, że w 2005 Green & Black's zostało wykupione przez Mondelez. A swoją drogą, marzy mi się świat, gdzie takie podejście do produkcji, a więc w zgodzie i z szacunkiem do natury, było by czymś normalnym, żeby nie trzeba było nawet o tym pisać. 

Green & Black's Organic Intense Dark 70% Cocoa to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao.

Po otwarciu trafiłam na mocno palony, aż przypalony, zapach i wyrazistą, nieco duszną wanilię o ekstraktowym pochodzeniu. Do jej ciężkości dołożył się orzechowy biszkopt, wypełniony podprażonymi / podpieczonymi orzechami laskowymi. Wyobraziłam sobie ciasto raczej suche, może w subtelnie kakaowym wydaniu i... trochę przypalone? Mimo słodyczy, kompozycji nie brakowało gorzkości, napędzanej przez drzewa. Podkreśliła je namiastka ziemi w tle.

Czekolada w dotyku wydała mi się nieco sucha, a jednocześnie zdradzająca kremowość.
Przy łamaniu okazała się twarda, ale dość łamliwa. Wydawała przy tym donośne trzasko-pyknięcia.
W ustach rozpływała się umiarkowanie wolno. Była gładka, zbita i masywna, ale nie ciężka. Okazała się jedynie lekko tłusta. Do tego doszła niemal domniemana suchość, dodająca ulepkowatego efektu. Znikomego, ale jednak. Z czasem rozkręcała się mazista kremowość, a ogół miękł i rozpływał się jak gęstawo-gładki kremo-budyń. Smak zasugerował mi deser creme brulee - także w konsystencji coś w tym było.

W smaku pierwszą poczułam delikatną, nieco słodkawą mleczną bułeczkę. Miękki twór, który można rwać, zaraz zmienił się w jasny, mocno wypieczony i dość suchawy biszkopt.

Zagrzmiała wanilia. Ewidentnie z ekstraktu, ale nie jakaś sztuczna, a po prostu ciężka. Wpisała się w biszkopt. Ogólnie słodycz rosła w zasadzie cały czas, tylko że po tym pierwszym wyskoku już trochę spokojniej.

Czułam biszkopt z orzechami laskowymi. W kolejnych chwilach pieczone orzechy laskowe wyszły na jaw. Może nie były nutą wiodącą, ale odegrały ważną rolę. Zaprosiły do kompozycji drzewa.

Właśnie drzewa wniosły gorzkość. Była delikatna i dwojaka. Z jednej strony reprezentowała cały wilgotny las po deszczu. Pomyślałam o lesie iglastym, pełnym szyszek i gałązek leżących na ziemi. To jakby... naturalna soczystość? Trochę rozbijała ciężkość wanilii.

Z drugiej gorzkość przyniosła mocno palony motyw. Trochę wiązał się z drewnem, ale w zasadzie szedł własną drogą i też po prostu dołączył do każdej nuty, dyktując jej swoje warunki. Mimo iż odważny, nie zbliżył się do spalenizny.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa odnotowałam lekki kwasek. Trochę cierpkawy, że kojarzący się z surowym kakao, a trochę bardziej... związany z drzewami iglastymi. I ledwo uchwytną, goryczkowato-kwaskawą nutą zastygłej żywicy?

Gdy w tym czasie słodycz zdążyła wzrosnąć już bardzo znacząco, paloność podpowiedziała jej palony cukier. Oto do wanilii dołączyło trochę karmelu. Razem zaserwowały creme brulee. Śmietankowo-mleczny, tłusty deser z palono-cukrowym wierzchem stanął obok biszkoptu. Oplotła je śmietanka. Obu mocno trzymała się wanilia. Wyobraziłam więc sobie biszkopt z waniliowym lukrem, może waniliowym kremem.

W pewnej chwili, raz czy drugi, zdawało mi się, że w nawałnicy słodyczy i biszkoptu kryła się soczystsza nuta czerwonych owoców - jakby jakiś biszkopt skąpo przełożono masą z wiśni?

Biszkopt odszedł nieco od orzechów, te ogólnie jakoś się zagubiły, chociaż... zdążyły jeszcze wpleść akcent korzennych przypraw. Niczym orzechy w cynamonie? Potem i to prawie zniknęło. Pozostała natomiast mocno palona nuta i drzewa.

Drzewa zdradzały pewną wilgoć... "soczystość" byłoby nadużyciem, ale... może? Odrobinka wilgotnej ziemi snuła się koło nich, ale była raczej delikatna.

Bliżej końca słodycz zaczęła męczyć. Osiągnęła wysoki poziom, ale nie była straszliwie silna, a po prostu ciężka i za sprawą wanilii bardzo zwracała na siebie uwagę. Waniliowy lukier wydał mi się toporny.
Słodycz wiązała się z lekko śmietankowo-mlecznym wątkiem, łagodzącym gorzkość.

Posmak należał jednak bardziej do drzew, chyba konkretnie iglastych. Stała za nimi nieśmiała korzenno-orzechowa nutka. Łączyła drzewa ze słodyczą biszkoptu z przypalonym cukrem i wanilią. Znów pomyślałam o mlecznych, miękkich wypiekach i creme brulee.

Całość była w porządku, ale nie jakoś wyjątkowo pyszna. Po prostu dobra. Gorzka od drzew, mocno palona, dość znacząco orzechowa. Dużo w niej biszkoptowo-mlecznych złagodzeń, a na pewno za dużo wanilii. Ogólnie było słodko, chwilami charakterniej karmelowo, ale w kwestii słodyczy to wanilia rządziła i miałam jej przesyt.
Struktura mnie nie zachwyciła. Nie byłaby zła, ale kryła się w niej lekka ulepkowatość.


ocena: 8/10
kupiłam: Allegro
cena: 12,99 zł (za 90g)
kaloryczność: 580 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, ekstrakt z wanilii

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.