Dopiero przygotowując wstęp do recenzji dowiedziałam się, że "MrBeast" to nie jakaś tam sobie nazwa, a nick najwidoczniej znanego YouTubera, który stworzył ponoć "wyjątkową kolekcję". Hmm... Nie lubię influencerów, gwiazdorzących YouTuberów, Instagramerów i różnych takich "erów". Wszelkie twarze takich "osobowości" na różnych produktach zniechęcają mnie zamiast zachęcać. A ta czekolada wpadła do mnie jako po prostu nieznana mi czekolada ciemna. Ojciec wypatrzył tabliczki marki Festables w Dealz i zapytał, czy chcę. Od biedy zdecydowałam się na dwie, jeszcze nie wiedząc, czy w ogóle zjem ją w warunkach domowych, czy wezmę w góry. No, ale jednak uznałam, że czystej ciemnej, choćby i tak "mało ciemnej" to w trasę nie wezmę. Tylko cały czas siedziało mi z tyłu głowy, że mi się w głowie nie mieści mieć możliwość zrobienia własnej czekolady i zdecydować się m.in. na marne 55% kakao... I też nie wiem, kto by chciał mieć własną czekoladę opakowaną w taką kolorystykę, ale to już szczegół.
Festables Mr Beast Bar Original Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 55 % kakao z Peru.
Po otwarciu uderzył mnie zapach palonego karmelu i cukru trzcinowego, które przełożyły się na to, iż słodycz wyszła za nachalnie. Szalę przeważyły jeszcze karmelizowane migdały, trochę melasy i wręcz landrynkowe wiśnie w karmelu. Przy migdałach zakręciły się jeszcze drzewa i nuta pieczona jakby... chleba? Czy raczej krakersów graham, jedzonych na amerykańskim ognisku (które to skojarzenie podkręciły owoce w karmelu). Soczystości nie brakowało i zaplątała się w niej nawet pewna ciężkość aronii i jakby wytrawnych winogron ciemnych.
Średniej grubości tabliczka przy łamaniu wydawała z siebie dość głośny, kruchy trzask. Była trochę krucha, ale nie kruszyła się jakoś szczególnie.
W dotyku wydawała się trochę suchawa, ale w ustach już nie, choć początkowo przez pewien czas czułam lekką pylistość. Rozpływała się łatwo, w tempie umiarkowanym. Dała się poznać jako gładka i bardzo zbita. Była tłusta niczym szybko ocieplające się masło, ale brakowało jej gęstości. Znikała wręcz wodniście, trochę soczyście, acz tłustość utrzymała do końca. I na koniec wracała już nawet nie tylko pylistość, ale proszkowość.
W smaku pierwsza zaszarżowała wysoka słodycz palonego, ale bardzo słodkiego karmelu i cukru trzcinowego. Słodycz jeszcze rosła i wydawało się, że nie ma zamiaru się zatrzymać. Doleciała do niej soczystość, a mi do głowy przyszły niemal piekąco słodkie daktyle.
W tle soczystość zasugerowała kwasek, acz kwaśność jako taka się nie rozeszła. Pomyślałam o wiśniach, ale... w karmelu? Zaraz dołączyły do nich jabłka w karmelu na patyku. Były to jabłka z ogniska o słodyczy, która poprzez upieczenie, wzrosła kilkakrotnie.
Pieczoność osiadła w nieśmiało wyłaniającym się migdałowym wątku. Z migdałami mieszało się palone drewno i drzewa, przechodzące w krakersy graham oraz ogniskowy motyw. Gorzkość zatliła się wśród nich przez moment, ale się nie pokazała.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa tam, gdzie teoretycznie mogłaby rozwinąć się gorzkość, wkradł się palony karmel. Może lekko gorzkawy? Melasowy? Przyniósł ciepło jakby różności pieczonych na ognisku. Rozgrzewanie zmieniło się w pieczenie przypraw korzennych. Pomyślałam o pieczonych na ognisku jabłkach obsypanych cynamonem, a krakersy przedstawiły się właśnie jako korzenne.
Wyobraziłam sobie okrojoną wersję s'mores, czyli krakersy z czekoladą... do której dopiero dodano pianki, ale owocowe.
Wspomniane już wiśnie w karmelu zaserwowały cukierkową, landrynkową nutkę, po czym nieco spoważniały. Pomyślałam jeszcze o aronii i jakiś ciemniejszych, charakterniejszych i prawie cierpkich owocach, lecz także ich soczystość wpisywała się w cukrowość cukru trzcinowego (czuć go wyraźnie). Co soczystsze owoce, końcowo zmieniły się w paląco słodkie, suszone daktyle. W gardle drapało męcząco (zwłaszcza po którymś kęsie z kolei, bo w przypadku pierwszego czy drugiego to jeszcze nie aż tak).
Po zjedzeniu został posmak wiśni i jabłek w karmelu, które to karmel aż prawie ukrył. Przy paloności karmelu zaznaczyły się pieczone na ognisku krakersy graham oraz trochę migdałów i drewna. W gardle czułam ciepło korzenne i cukrowe. Czułam się przesłodzona napastliwym karmelem, że słodycz aż piekła w język wraz z korzennością.
Czekolada wyszła całkiem w porządku. Zaskoczyła mnie mnogością nut, ale niestety była przesłodzona. Co prawda nie chamsko, ale i tak ta napastliwość karmelu, cukru trzcinowego i słodkości z ogniska to było o wiele za wiele dla mnie. Palone klimaty, ognisko i pieczone jabłka, wiśnie w karmelu i trochę migdałów, drzew, nawet te krakersy graham, potem korzenne ciepło były ciekawe, jednak szkoda, że owoce i soczystość wyszły tak... słodko. Bo gdyby one porządniej się rozeszły, mogłoby być bardzo smacznie.
Mimo słodyczy, myślałam, że zjem całą ze względu na niską gramaturę, ale w przypadku takiej słodyczy i niskiej zawartości kakao, czyste czekolady bez jakiegoś dodatku przełamującego no jakoś mnie zbytnio męczą i drapią, więc mimo szczerych chęci 17g (prawie 1/3) już zostawiłam i trafiły do Mamy. Jednocześnie nie mogę powiedzieć, by czekolada była bardzo zła. Po prostu takie "pół ciemne" to nie moja bajka. Mamie jednak również nie smakowała. Podsumowała ją krótko: "Jakaś taka dziwna, pewnie z 50% kakao, niby ciemna, bo nie mleczna, ale nieciemna... tylko że z gorzkością jak lekarstwa. Niesmaczna po prostu".
ocena: 6/10
kupiłam: ojciec kupił w Dealz
cena: chyba 15 zł (za 60g)
kaloryczność: 567 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
kupiłam: ojciec kupił w Dealz
cena: chyba 15 zł (za 60g)
kaloryczność: 567 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: cukier trzcinowy, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, emulgator: lecytyna słonecznikowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.