piątek, 8 listopada 2019

Beskid Słodki Przystanek Czekolada Rubinowa z Czarną Porzeczką rubinowa mleczna

Gdzieś przeczytałam, że "ostatnio furorę robi czekolada rubinowa", że ponoć Callebaut w 2017 ogłosił, wynalezienie nowego rodzaju czekolady - obok ciemnej, mlecznej i białej... Jakoś mnie to ominęło i specjalnie nie ruszyło. Trochę zainteresowałam się dopiero, gdy zobaczyłam w ofercie Słodkiego Przystanku. Oni również mają czekoladę rubinową i, powtarzając za tym, co na stronie: "najnowsza receptura pozwala na otrzymanie owocowych nut w czekoladzie oraz jej wyjątkowy kolor bez dodawania sztucznych barwników, bo miazga kakaowca na bazie której powstała czekolada posiada odpowiednio fioletowy odcień". Fajnie, fajnie, ale dalej mnie specjalnie nie ruszyło, bo patrząc na skład doszłam do wniosku, że to po prostu coś jak mleczna, tylko kolor inny, ot. Spodobało mi się jednak, że jedną z tabliczek na ich stronie, była ta z czarnymi porzeczkami, które uwielbiam. To na nią się zdecydowałam (swoją drogą, wzięłam się za nią niedługo po Freihofer Gourmet Blaubeer-Cassis w których właśnie suszone porzeczki by mi się widziały). Nie ukrywam, że do samej czekolady rubinowej podchodziłam trochę sceptycznie.

Beskid Słodki Przystanek Czekolada Rubinowa z Czarną Porzeczką to mleczna czekolada "ruby" z liofilizowanymi czarnymi porzeczkami.

Po otwarciu poczułam charakterną, wyrazistą woń czarnych porzeczek. Sprawiały wrażenie podsuszono-świeżych. Zdecydowanie rządziły. Słodko-maślana czekolada zaznaczyła się jedynie w tle. Gdy powąchałam wierzch, miałam wrażenie, że to zwykła, maślano-słodka biała, tylko że z owocami leśnymi (z porzeczkami na czele).

W dotyku wydała mi się dość tłustawa, w przekroju proszkowo ziarnista.
Porzeczki wyglądały na suszono-liofilizowane, ale nie zasuszone jak mumie.
Całościowo wyglądała ciekawie, ale wydała mi się trudna w obyciu. Przy łamaniu trochę się to potwierdziło, bo dodatek był leciutko wtopiony, część kulek odpadała. W ogóle ciężko przez nie szło mi to łamanie, gdyż uważałam, by wszystko się nie rozleciało.
Podział na kostki jednak sprawił, że tabliczka łamała się równo i łatwo, a konsystencję miała jak gęsta mleczna.
W ustach sama czekolada rozpływała się aksamitnie-kremowo, idealnie gładko. Robiła to w tempie umiarkowanym, ale łatwo i przyjemnie. Dość maślanie, ale nie nazbyt tłusto. Porzeczki z czasem nasiąkały, że pod koniec uchodziło z nich powietrze, upuszczały odrobinkę soku. Stawały się farfoclowo miękko-jędrne, acz ich pestki skupiały na sobie większość uwagi i denerwowały. Miałam wrażenie, że owoce składały się głównie ze skórek i pestek, ale to chyba dobrej jakości suszonej porzeczki (nie przepadam jednak - co sobie uświadomiłam - za suszonymi owocami tego typu).
Nie mniej jednak bardzo to spójne i integralne, przejrzyste - na wszystko był odpowiedni moment. Najpierw popróbowałam osobno, ale wrażenia nie uległy gdy pozwalałam kawałkowi rozpływać się, a owoce gryzłam na koniec.

W smaku czekolada od początku serwowała głównie, acz nie za mocną, słodycz, a po chwili dodała maślaność. Wyszło to jak słodkie masło, takowa czekolada... Czyli biała.

Maślana biała czekolada, z której szybko wypłynęła soczysta, leśnoowocowa nuta (nawet w przypadku kęsa bez porzeczki). Kojarzyło się to z jakimś maślano-śmietankowym kremem lekko owocowym. Śmietankowo-mleczny smak rozchodził się nie od razu. Gdy nasilił się, doszukałam się mleka w proszku.

Od niego jednak w drugiej połowie odwróciły uwagę owoce. Powiedziałabym, że leśne... truskawki i porzeczki? Pojawił się kwasek, ewidentnie cytrynowy, który uwypuklił ich soczystość. W udany sposób przełamały słodycz. Cytrynowy motyw (zwłaszcza pod koniec) dodał kompozycji przyjemnego, soczystego wydźwięku. Było lekko słodko i bardzo owocowo. To właśnie ta nuta sprawiła, że dodatek porzeczek nie był oderwany - pasował idealnie.

Zwłaszcza, że liofilizowane owoce potrzebowały sporo czasu, by upuścić swój smak. Tak też najpierw to czekolada rozpływała się i nic jej smaku nie tłumiło, a kiedy prawie znikła, wkroczyły odpowiednio nasiąknięte porzeczki. Wtedy to one przejmowały ster i dominowały. Smakowały wyraźnie sobą. Intensywne, cierpko-kwaśne, skąpo słodkie. Wyszły głównie jak to suszone porzeczki, ale robiły aluzje do tych świeżych, dojrzałych. Dzięki owocowemu kwaskowi płynącemu z czekolady, świetnie się wpasowały.

Posmak należał do maślanej, białej czekolady i rześkich owoców, głównie, do charakternych suszono-kwaskawych czarnych porzeczek. Było to spójne, lekkie, soczyste i ogólnie słodkie.

Całość w zasadzie wyszła bardzo przyjemnie, nie mam jej nic do zarzucenia. Co innego, że to twór jednak nie w moim stylu, który postrzegam jako nudny. Dwie kostki jako ciekawostka wystarczyły, bym się w tym utwierdziła. Czekolada przypominała maślano-mleczną białą, nie za mocno słodką, a rześko owocową (kojarzyła mi się z Zotterem Labooko Strawberry, ale nie była tak pudrowa), dzięki czemu wyszła harmonijnie z czarnymi porzeczkami. Te też bez zarzutu - szkoda tylko, że nie trzymały się lepiej (ale w sumie gdyby bardziej je zatopić, mogły by za mocno wgryźć się smakiem w czekoladę). Takie suche kulki do mnie osobiście nie przemawiają (co innego soczysta, świeżutka porzeczka w sezonie albo dżem!). Tabliczka na pewno wykonana przez kogoś, kto wie jak zrobić dobrą czekoladę, ale w gruncie rzeczy nie ma w niej nic przełomowego.
Rubinowa o naturalnie owocowym smaku? Taak, podkręconym cytryną. Gdyby była taka bez tego, bez mleka i z mniejszą ilością tłuszczu...


ocena: 7/10
kupiłam: Słodki Przystanek (dostałam)
cena: 16 zł (za 100 g; ja dostałam)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, mleko odtłuszczone w proszku, mleko pełne w proszku, miazga kakaowa, liofilizowana czarna porzeczka 2%, lecytyna sojowa, kwas cytrynowy, naturalny aromat waniliowy

6 komentarzy:

  1. Muszę przyznać że czekolada wygląda przepięknie... Różoeiwiutka z takimi kulkami na spodzie <3 smakowo jednak też wydaje mi się, że lepiej wypadłyby soczyste, świeże porzeczki lub dżem z nich, a nie takie suchelce (ja uwielbiam też nektar z czarnej porzeczki). Po dwóch kostkach pewnie już by mi się znudziła, bo nie przepadam za owocowymi słodyczami, podobnie zresztą jak za rubinową czekoladą - nie zrobiła na mnie wrażenia. No chyba ze wizualnie, bo z tej strony naprawdę mi się podoba ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tam żadnych nektarów, soków itp. nie piję.

      Tak, nudna i tyle.

      Usuń
  2. Czyli wciąż nie wiemy, jak smakuje ta "rubinowa" czekolada, bo ta tabliczka składa się głównie z cukru, tłuszczu i ma dodatek kwasku :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze? Obstawiam, że tak wygląda większość rubinowych, a pewnie prawdziwe te rubinowe ziarna mają tylko taki przebłysk czy coś.

      Usuń
  3. "Jakoś mnie to ominęło"? ;> O rubinowym kakao było mega głośno za sprawą Kit Kata Ruby cocoa beans. Według mnie czekolada z niego jest właśnie taka, jak napisali na wspomnianej stronie, czyli owocowa. Nie w posmaku ani skojarzeniu. Otwarcie, jawnie i mocno owocowa. Czułam truskawki i porzeczkę (tyle że czerwoną) - tu mamy punkty wspólne. Ponadto jagody i maliny. Jeśli o nich też myślałaś, wymieniając owoce leśne ogółem, to kolejny raz mamy smakową zgodność :)

    Mimo iż KK Ruby nie jest moim ulubieńcem, wolę go od Twojej tabliczki. Jej konstrukcja jest doskonale nie moja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisałam to, zanim pojawił się ten KitKat.

      Tak, o nich też. Sporo ostatnio tej zgodności. :D

      A ja... Nic z tego obecnie nie wolę.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.