środa, 28 października 2020

Moser Roth Nougat 'N' Crisp mleczna z nadzieniem nugatowym z kawałkami wafelków i krokantu, czyli karmelizowanych orzechów laskowych i migdałów

O przemyśleniach we wstępie wspomniałam już przy Moser Roth Strawberry Cheesecake. Mimo że ogólnie przemawia do mnie urok lindtowskiej linii "Hello,...", tak podstawowe smaki ni jak mnie nie kręcą. Owszem, brzmią ładnie, ale żaden z próbowanych jakoś specjalnie mi nie smakował. Jadłam je jeszcze przed zmianami (na pewno opakowań, nie wiem, jak ze składami i smakiem), i to w wersji paluszków-batoników, ale to w pełni zaspokoiło moją "psychiczną potrzebę odkrywania". Nawet gdyby nowe miały być lepsze, nie chciało mi się do nich wracać. Gdy jednak składałyśmy jakieś zamówienie pod Mamę przez internet, w oczy rzuciły mi się "podróbki". Od razu zapragnęłam ich. Już wyjaśniam. Śmieszy mnie to słowo, od tego zacznę. Wiele osób używa je w negatywnym znaczeniu, a ja... nawet często nie postrzegam tego w kategorii "podróbka", a "analogiczny smak". Np. nie sądzę, by jakiejś firmie należał się monopol na połączenie karmelu i fistaszków. Oczywiście co innego, gdy całe opakowanie, nazwa, grafika jest "ściągnięta" - o tym teraz nie mówię (to potępiam). W kwestii samych wariantów uważam, iż często tańsze zamienniki mogą wyjść równie dobrze lub lepiej, niż znanych marek. Kupiłam wszystkie trzy dostępne smaki z tej serii Moser Roth. Dopiero gdy się jej przyjrzałam dokładniej, odkryłam, że bardzo różni się od wspomnianych Lindtów (więc i porównywać specjalnie nie zamierzałam).

Moser Roth Nougat 'N' Crisp to mleczna czekolada o zawartości 32 % kakao nadziewana nugatowym kremem (37,8%) z kawałkami chrupiących wafelków (3,6%) oraz karmelizowanych orzechów laskowych i migdałów, czyli krokantu (3,6%).
W opakowaniu znajdują się dwie oddzielnie pakowane minitabliczki po 37,5g każda.

Gdy tylko otworzyłam opakowanie, poczułam się, jakbym wsadziła twarz do torby z cukrem... pudrem chyba w dodatku. Krok w krok (kryształek w kryształek?) za słodyczą cukru podążała orzechowa słodycz. Wyszła naturalnie, nugatowo (stąd i skojarzenie z cukrem pudrem). To lekko podprażone orzechy laskowe, ale właśnie wkomponowane w aż nijako-słodkie otoczenie. A nie brakowało też mleczności samej czekolady. Doszukałam się jeszcze echa wanilii, co całościowo przełożyło się na ciężko-słodki wydźwięk

W dotyku tabliczka wydała mi się lepko-tłusta, ale palców nie brudziła. Przy łamaniu nawet... chrupała - jakby przez dodatki?
Każda z podłużnych kostek była wypełniona pozornie gładkim, gęstym i zbitym kremem oraz kawałkami orzechów i migdałów średniej wielkości. Dopiero gdy się przyjrzałam, a już na pewno gdy podważyłam część czekolady nożem, odkryłam, iż nugatowi daleko do bycia gładkim. Usiany był drobniutkimi, może nawet przemielonymi wafelkami.
W ustach rozpływała się z łatwością, w tempie umiarkowanym. Miękła bowiem szybko, ale ze względu na tłustą gęstość i zalepianie, wcale błyskawicznie nie znikała.
Nadzienie okazało się zbito-gęste, ale jednocześnie mięknące i zalepiające wraz z nią. Masa, jaką to się stało, przejawiała pylistość. Wnętrze wyłuskane i spróbowane osobno okazało się znacznie rzadsze i oleiste. Zachowywało się, jakby za wszelką cenę chciało uraczyć mnie tłustą gładkością, ale stało temu na drodze wypełnienie dodatkami oraz proszkowa pylistość, przeciw której nic nie miałam. Do pary z czekoladą bowiem i tak zatłuszczało to usta już przy pierwszym kęsie.
Wspomniane wypełnienie sprawiło, że nie da się nazwać nadzienia gładkim. W pierwszej chwili myślałam, że pełne jest kryształków cukru, ale okazało się, iż to mikroskopijne wafelki... które były niczym płatki cukru (domyślam się, że to wafelki). Nadzienie wyszło chrupiąco-trzeszcząco od nich, chwilami bardzo odlegle kojarzyło mi się z chałwą (ale bez jej wlepiania się w zęby).
Poczucie tłustości rozbijały wszystkie dodatki, ale... nie wyszły najlepiej. Było ich bardzo dużo, choć niemiłosiernie podrobionych. Orzechy / migdały chrupały w twardawo-cukrowy sposób, bo karmel na nich wyszedł właśnie jak cukier. Części temu pozwoliłam się rozpuścić i wtedy odkryłam, że orzechy same w sobie chwilami udawały chrupiąco-świeże.

W smaku czekolada uderzyła przesadzoną słodyczą o lekkim, waniliowym zabarwieniu. Cukier po chwili zadrapał w gardle, jednak intensywna i naturalna mleczność wcale na tym nie utraciła.

Musiała trochę przesiąknąć nadzieniem, bo orzechowy wątek pojawiał się już w trakcie pierwszych sekund. Potem już tylko się nasilał i był ewidentnie słodki.

Orzechy laskowe częściowo wpisane były w słodycz, ale na szczęście pozostały wolne od jakichkolwiek sztucznych posmaków. Nadzienie to intensywny, laskowoorzechowy nugat, w którym orzechy tańczą z cukrem, cukrem pudrem... Który to ten taniec w zasadzie prowadzi. Z czasem, już przy drugim kęsie zrobiło się słodko-mdło, nijako w smak od cukru. Miało to ciepły, lekko podprażony wydźwięk, a jednak drapanie w gardle nawet od tego odciągało uwagę.

Większość drobnych płatków wafelków konsekwentnie odsłaniała się wraz z nadzieniem, jeszcze tylko dokładając cukrowej słodyczy. Można je w ogóle pomylić z kryształkami cukru.

Z pomocą jednak przyszła chrupiąca drobnica... Tak jakby. Przecinała bowiem słodko-nugatową bazę cukrowo słodkim karmelem, dopiero potem zaś wyrazistymi, podprażonymi orzechami laskowymi i pieczono-prażonym, chwilami smażonym smakiem. Bliżej końca, dodatki które wyłoniły się z kremu, serwowały słodycz cukrowego karmelu, co już w ogóle było straszną przesadą. Podgryzane i gryzione "obok czekolady" bliżej końca podkreślały orzechowość lekko prażoną. Czułam orzechy laskowe, a migdały jakoś się gubiły. Przy dodatkach doszukałam się też raz i drugi goryczki... nie tyle orzechowej, co przypalonej. Oprócz tego, że zdarzyło mi się trafić na nieprzyjemny posmak smażenia, doszukałam się posmaku, którego nie potrafiłam nazwać. Coś jakby wręcz kwaskawego? Niektóre większe płatki (?) serwowały z kolei smak cukru i pieczenio-smażenia, chwilami rzeczywiście smak cukrowych wafli duńskich.

Oblepiająca jeszcze gdzieniegdzie paszczę czekolada zamykała to wszystko, ale już i jej smak był znijaczony słodyczą. Na koniec w gardle i w ustach czułam cukrowy pożar i orzechowość.

Po wszystkim został posmak głównie ordynarnego białego cukru, ale też orzechów laskowych w wydaniu słodko-cukrowo-nugatowym, coś prażono-smażonego, przypalonego i niezbyt miłego (to wydawało mi się aż... "niekwaśno kwaskawe"), cukru i drapanie w gardle oraz tłuszcz na ustach.

Całość robiła wybiegi do czegoś smacznego... Nugat był bowiem naprawdę intensywnie, naturalnie laskowo-orzechowy, a sama czekolada też nie wyszła źle... Owszem, już ona była za słodka, ale z mniej słodkim wnętrzem, przeszłaby. Dodatki zepsuto zupełnie. Chrupacze nie smakowały sobą, czułam się, jakby tabliczka chrupała od cukru, a dokładały słodyczy i dziwnego posmaku spalenizny i smażenia. Cukro-wafelki w dodatku spaskudziły nadzienie.

Wśród dodatków, pod cukrem kryło się coś, czego nazwać nie potrafię. Już od pierwszego gryza wiedziałam, że skądś to znam. Otóż w Merci z kawałkami migdałów i orzechów też zawsze czułam jakiś obrzydliwy akcent, przez co tych nie cierpiałam szczególnie (nigdy nie umiałam określić, co mi właściwie w nich nie pasuje, jako dziecko mówiłam że czuję "rzygi", teraz jednak tak bym tego nie nazwała). To jednak jakby ta czekoladka połączona z nugatową (takiego combo Merci chyba nie ma, ale obstawiam, że wyszłaby podobnie) i jeszcze większą ilością cukru.

Obstawiałam, że będzie to wariant najsłodszy, ale pamiętając genialną Moser Roth Chocolat Delice Edel Nugat, liczyłam na pożądane zasłodzenie. Gdy bowiem słodycz nugatu i miękkość są, jakie powinny być, potrafię je docenić, a tutaj... nie dość, że czuć głównie cukier, dodali dziadostwo do chrupania, co wyszło jak więcej cukru, to jeszcze po prostu "coś nie gra". O ile sztuczność sernikowej była określona i trochę przeszkadzała po zjedzeniu, tak tu dziwne nuty pobrzmiewają już w trakcie, a cukier tak zagłusza smak, że dosłownie się krzywiłam. Zjadłam 1,5 kostki jednej minitabliczki; resztę oddałam Mamie. Że też musiałam trafić na jakiś dziwny posmak, który latami tylko ja czułam (z tego co wiem) w najbardziej znienawidzonej Merci... Nie miał jednak nic wspólnego z chemią - orzechy wyszły naturalnie, tylko to... smażenie, meh.
Biorąc jednak pod uwagę całość, nie subiektywne kwestie, to słodycz jeden z wielu. Do bólu słodki, jak wszystko inne. Osobiście nie widzę żadnego sensu jedzenia samego cukru.
Reszta minitabliczki powędrowała do Mamy. Ją zachwyciła: "Jaka pyszna! I ten nugat, ojej... jak tu te orzechy dobrze czuć! I tak że ciągle coś chrupie, trzeszczy... Fajnie tak, tak ciekawie, jako taki przerywnik, choć najpierw też myślałam, że to cukier. No tak, i jak już trzecią kostkę, tę niecałą, kończyłam, to rzeczywiście już trochę się czułam jak po łyżeczce cukru*. Ale i tak smaczna, 8 powinnaś dać.". Na to, że przeszkadzał mi posmak smażenia, wzruszyła ramionami, że na szczęście jej ani trochę (i chyba nie wiedziała, w czym ja widzę problem - ale rozumie, że go nie lubię).
*Chodziło jej o sposób mojej babci na czkawkę: wziąć do ust łyżeczkę cukru i czekać, aż się rozpuści.


ocena: 4/10
kupiłam: Allegro
cena: 8 zł (za 75g)
kaloryczność: 557 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: czekolada mleczna (cukier, pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, maślanka w proszku, laktoza, lecytyna sojowa, ekstrakt waniliowy), cukier, miazga z orzechów laskowych 14%, tłuszcz kakaowy, mąka pszenna, maślanka w proszku, siekane migdały 0,9%, masło klarowane, odtłuszczone mleko w proszku, fruktoza, lecytyna sojowa, aromaty, sól

2 komentarze:

  1. Nigdy nie widziałam torby z cukrem pudrem. W moim domu była maszynka i mieliło się zwykły. Taka ciekawostka. Biedne dziecko czujące rzygi w słodyczach :D Pogłaskałabyś dawną siebie? Mnie, jak już wiesz, czekolada smakowała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maszynka? O, a to z kolei dla mnie nowość. Jak byłam mała, ojciec często piekł coś sobie i Mamie i taak... znam torby cukru pudru. Babcia z kolei przesypywała go do pojemnika i też mam ciekawostkę: w dzieciństwie męczyła mnie zagadka, dlaczego cukier puder z torby pachnie jeszcze bardziej duszno niż ten z pojemnika?
      Dziwo-dziecko, które nie przepadało za słodyczami albo przepadało wybiórczo! Hm, jestem ciekawa, czy lubiłabym siebie-dziecko. Zdarza mi się lubić wyjątki, dzieci kontaktowe-mądre, więc może?

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.