środa, 14 października 2020

Tibitó Chocolate Putumayo 70 % ciemna z Kolumbii

Na degustację po ostatnim egzaminie w sesji zimowej 2019/20 szukałam czegoś prostego, mniej ambitnego i... ot. Byłam umęczona w taki sposób, że porywanie się na głębię pełną nut smakowych nie miało sensu. Brakowało mi energii na cokolwiek, a jednak nie chciałam żadnej pospolitej czekolady. Uznałam, że to dobry czas na markę, która od pierwszej spróbowanej tabliczki nie rozbudziła we mnie większych emocji, bo była właśnie mało charakterystyczna.

Tibitó Chocolate Putumayo 70 % to ciemna o zawartości 70 % kakao z Kolumbii, z doliny rzeki Putumayo.

Po otwarciu poczułam delikatny zapach drzew, podkreślony mocnymi, rozgrzewającymi i wręcz pikantnymi przyprawami: cynamonem ze szczyptą chili. Pomyślałam też o czerwonej paście / mieszance curry. Miało to mocno prażony charakter. W tle czułam owoce w wydaniu wręcz muląco słodkim (przytłaczającym jak niektóre kwiatowe zapachy), gęstym... jak jakieś przeciery / smoothie w wariancie jabłko-gruszka z... truskawką? Po głowie chodziły mi również banany, ale tak ulotne, że nie jestem ich pewna. Nie mniej jednak, owoce wprowadziły pewną rześkość.

Tabliczka była twarda, co przypieczętowywały głośne trzaski, przypominające strzały. Krótkie i dojmujące.
Przekrój czekolada miała bardzo ziarnisty, powiedziałabym, że cukrowy.
W ustach jednak, mimo że oporna, rozpływała się raczej gładko, wręcz ślisko, nie za tłusto. Długo zachowywała formę zbitego kawałka, opływając falami lekko soczystymi i po prostu znikając. Z czasem przejawiała skłonności do niegładkości, jakby miała zrobić się pylista (ale się nie zrobiła). Pod koniec zaś wysuszała.

Od pierwszego kęsa w ustach eksplodowała słodycz delikatnego karmelu i cukru pudru, a zaraz za nią truskawki. Było to dość lekkie ale jednoznaczne. Truskawka wprowadziła właśnie delikatną rześkość, jednak uległa słodyczy do tego stopnia, że przypominała raczej jakiś mus / przecier z samej siebie.

A słodycz karmelu, mimo że głównie delikatna, także paloności i prażenia dostarczyła. Tę szybko podkreślił cynamon. Uderzył  w asyście mieszanki curry, z rozgrzewającym chili, pieprzem i kardamonem na czele.
Przyprawy chwilowo trochę uwypukliły truskawkę, by zaraz jeszcze mocniej przypiec język i wyjść na przód. Cynamon sprawił, że baza zrobiła się wyraźniej drzewna, lekko prażona. Mniej więcej w połowie poczułam klimat jesiennych, złotych drzew, jako złagodzenie. Pojawiła się gorzkawość kawy.

Karmel wydał mi się nanosić też słodko-mulące, acz wodniście-rześkie nuty owoców. Znów pomyślałam, jak w przypadku zapachu o jakimś mdławym wręcz przecierze z bananów, gruszek i jabłek (oczami wyobraźni widziałam przeciery dla dzieci) oraz cukrze pudrze. Nagle wydźwięk czekolady stał się zwiewny jak kwiaty. Truskawki cały czas pobrzmiewały.

Gorzkość kawy w połowie rozpływania się kawałka wzrosła, ale przed słodycz, która zrobiła się bardziej nugatowa, nie wyszła. Niewątpliwie jednak nadała temu poważniejszego wyrazu. Oto prażone rozgrzewanie cynamonu i chili lekko pomogło jej... przemodelować truskawkę na wino. Może bardzo truskawkowe, ale ewidentnie czerwone, głębokie wino. Słodkie, ale nie za mocno.

Końcówka była właśnie bardziej truskawkowo-winna, choć wciąż i silna słodycz cukru pudru oraz drzewa się utrzymywały i wydawały się dowodzić. Wszystko to podkreśliło ciepło cynamonu i chili, które wraz ze słodyczą aż lekko zaznaczyły się w gardle.

Ten "cukier puder", prażoność, kawę i przyprawy pamiętam z Tibitó Arauca 70 %. Tamta jednak była bardziej śmietankowa i orzechowa, z przypraw wskazałabym cynamon i lukrecję, a z owoców jabłka i cytrusy, w momencie gdy dzisiaj przedstawiana to jednak drzewa, przyprawy (czerwone curry?) i truskawki we wręcz winnym wydaniu. Wady miały więc podobne. Smakowo... też ogromnych różnic w zasadzie nie było. Obie miały fajne nuty, które chciałabym, by się rozwinęły, ale ogół... wyszedł raczej nudno.
Ciekawiej wyszła już niejednoznacznie gorzkawa, jakby przyprawiona korzennie, cytrusowo-bananowa, choć też przypudrzona Chocó 70 %. 
Putomayo mimo że w trakcie degustacji bardzo się zmieniała, to... robiła to jakby ledwo zipiąc.


ocena: 7/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 25,59 zł (za 50 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 435 kcal / 100 g*
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

*Tak było na opakowaniu, ale ja obstawiam błąd - może chodziło, że zawartość opakowania tyle ma

2 komentarze:

  1. Wkradł Ci się błąd w akapicie o zapachu. Powinno być: "cynamonem ze szczyptą smutku". Miałam o to zapytać już dawno, mianowicie w jaki sposób oceniasz i określasz okiem ziarnistość czekolady po samym przekroju? Porównujesz tabliczkę do innych, które jadłaś i zapamiętałaś, czy realnie widzisz w niej ziarenka, z których się składa? "Uderzył w asyście mieszanki curry, z rozgrzewającym chili, pieprzem i kardamonem na czele" - no to dla mnie równie dobrze mógłby uderzyć młotem w ryj, może nawet byłoby lepiej, bo bolałoby krócej. Przecier dla dzieci akurat bym zjadła. Btw, wyobrażasz sobie psikusowy przecier ze słodkich jabłuszek i bananków naładowany chili, pieprzem i curry? ]=> Kawę to ja już mogę pić z kubka, więc przy takiej formie zostanę. Czekolada nie dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasami czekolady mają tak ziarnisty przekrój za wygląd, że patrząc na nie myślę: "o, ta na pewno będzie szorstka", realnie widzę jakby ziarenka (najlepiej, gdy oglądam pod różnymi kątami - zdjęcia za nic tego nie oddadzą). Czasem to tylko takie wrażenie - zauważyłam, że występuje to głównie w tych bez tłuszczu kakaowego w składzie lub gdy go chyba jest mało.

      ..."...ze smutkiem na czele"? :>
      Wyobrażam sobie. Mama ostatnio kupiła słoik jakiegoś musu z jabłek i sobie pomyślałam, że zjadłabym właśnie coś takiego, przyprawionego, jak piszesz (ale nie zjem, bo te musy w słojach są z cukrem itp.).

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.