O tym, co myślę o tej linii czekolad Moser Roth bardziej rozpisałam się we wstępie innej, jedzenie zaczynając od najbardziej ryzykownej. Postanowiłam się wziąć za smak, który chciałam zjeść najświeższy, jak się da. Nabawiłam się już małego urazu do formy "dżem + krem / mousse". Grossów z mousse'ami i płynnymi nadzieniami zrobiłam mały zapas, by odkryć, że niektóre dość szybko się starzeją, przez co czasami dżem wpływa w mousse, a ten tym samym przestaje być mousse'em. Inne kremy, mimo długiej daty, pod wpływem lejącego nadzienia jak w np. Tesco Milk Chocolate with Strawberry Filling też robiły się dziwne. Nie chciałam, by i tu trafić na niemiłą niespodziankę (mimo trzech miesięcy ważności). A i nie ukrywam, że ciekawiła mnie ta tabliczka. Czy pójdzie bardziej w kierunku Lindta Hello... Strawberry Cheesecake (wątpiłam, bo mimo że seria jakby wzorowana, to jednak dwa zupełnie inne pomysły na nadzienia) czy Milki Mmmax Strawberry Cheesecake, a może w ogóle czymś zaskoczy?
Moser Roth Strawberry Cheesecake to mleczna czekolada o zawartości 32 % kakao nadziewana twarogowo-śmietankowym kremem (30%) z kawałkami ciasteczek (1,5%) oraz nadzieniem truskawkowym (15%); stylizowana na truskawkowy sernik.
W opakowaniu znajdują się dwie oddzielnie pakowane minitabliczki po 37,5g każda.
Gdy tylko rozchyliłam papierek, poczułam zapach truskawkowego serka... wręcz serusia-serniczka, taki był uroczy! Wkomponowany w przesłodzoną, acz przyjemnie waniliową i intensywnie mleczną czekoladę, słodziutko-twarożkowy wątek łączył się z truskawką soczyście-kwaskawą, przesłodzoną w sposób sztucznawy, ale wciąż smakowitą. Bardziej niż z sernikiem, kojarzył się z serkiem homogenizowanym, ewentualnie serniczkiem dla dzieci.
W dotyku czekolada odznaczała się tłustością, ale nie topiła się przy nim. Łamiąc, odebrałam ją jako miękkawą, ale trzymającą się, zwartą.
Gruba warstwa czekolady nie wgniatała się raczej, dopiero trochę przy robieniu kęsa. Okazało się, iż to jedna z najbardziej kłopotliwych do fotografowania czekolad, z jakimi ostatnio miałam do czynienia.
Otóż sos okazał się ciągnąco-zwarty. Wydawało się, że mógłby rozciągać się w nieskończoność, jednak gdy trafił na coś na swojej drodze, kleił się dosłownie jak klej. Wykazywał też dziwną cechę - choćby nie wiem, jak bardzo się wyciągnął, nie wypływał, a wyciągnięta smuga dosłownie wracała do reszty. Epicentrum każdej kostki przyciągało ją do siebie! Jak czarna (czerwona?) dziura normalnie.
Nie pożałowali go, umieścili zaś na zwartym białym kremie, który wyglądał na "przemielono-grudkowy". Dopiero w trakcie jedzenia odkryłam, że "grudki" to ciasteczka skryte w kremie.
W ustach czekolada błyskawicznie miękła, ale rozpływała się w tempie umiarkowanym, ponieważ zmieniała się w zalepiającą gęstwinę, tłustą w maślany sposób.
Nadzienie konsekwentnie zalepiało, choć było od czekolady miękko-tłustsze i delikatnie proszkowe. Przypominało śmietankowy deser lub właśnie jakiś taki "sernik na zimno", dzięki czemu mimo że zbite, nie wyszło ciężko.
Powiedziałabym, że to gładki krem, gdyby nie kawałki ciastek, nakręcające skojarzenie z grudkami. Nie rozpuszczały się, a gryzione wykazywały twardawość, zmieniając się w mączny pyłek.
Dolna warstwa pasowała do żelu, wlepiającego się w resztę masy, w którą zmieniała się tabliczka. Nie rozrzedzał reszty, choć sam znikał dość szybko. Zanim do tego doszło, dał się poznać jako dość soczysty i idealnie gładki. To taki... dosłownie żel, gęsty, zżelowany sos.
W smaku czekolada uderzyła cukrem i mlekiem. Mleko szybko okazało się podkręcone maksymalnie śmietankowo-serkowymi nutami. Ewidentnie nasiąkła nadzieniem. Poczułam drapanie w gardle, lecz na szczęście całość nie smakowała czystym cukrem. Mało że środkiem, czekolada pobrzmiewała lekko wanilią.
Nadzienia okazały się bardzo wyraziste i o ile białe konsekwentnie dokładało czekoladzie coraz to kolejnych, mocniejszych swoich nut, tak truskawkowe działało dynamiczniej. Wkradało się w słodycz słodziuteńką, dżemikową truskawką, po czym przecinało to wyrazistym, ale nie mocnym kwaskiem. W trakcie jedzenia wydał mi się trochę cytrynowy, ale... może i truskawkowy. Niewątpliwie podkręcił skojarzenie z sernikiem.
Samo nadzienie truskawkowe rzeczywiście smakowało truskawką - bardzo słodką, że aż w tym sztuczną. Odbiło w cukierkowym kierunku, choć tak całościowo wyszło w miarę naturalnie "serkowo-jogurtowo".
W połączeniu z dolnym nadzieniem, całościowo, dyktowało wydźwięk homogenizowanego serka truskawkowego i przesłodzonego, delikatnego serniczka... no niech będzie, że sernika, z truskawkami. Ale przesłodzonego!
Biały krem prezentował bowiem śmietankowo-serkowy smak. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa dochodził do tego biszkoptowo-ciasteczkowy motyw. Wydał mi się pochodzić raczej z aromatu, co zwróciło moją uwagę także na sugestię kwasko-gorzkawości (i przypomniały mi się serki / jogurty biszkoptowe). Podczas jedzenia raz po raz sernik mi migał, ale raczej poprzez skojarzenia i to, jak połączyły się warstwy.
Spróbowany osobno ujawnił tłuszczową mdłość i... upewnił mnie, że ta dziwna, nieokreślona gorzkawość tam była.
Bliżej końca słodycz to wszystko i tak rozmyła. Było wtedy wciąż mlecznie-śmietankowo, ale już także tłuszczowo-nijako, truskawkowo, ale w sposób przerysowany. W gardle paliło, do czego przyłożyła się też czekolada. Pobrzmiewała w tle cały czas, bliżej końca przypomniała mi jakieś truskawkowe czekoladki dla dzieci, bo rozpływała się wolniej niż wnętrze i została na koniec.
Pod koniec i na koniec rozgryzane ciasteczka... wchodziły w tę mdłość cukru. Same bowiem smakowały niczym, tylko tyle, że słodko. Wydały mi się do bólu nijakie.
W posmaku czekolada zaznaczyła swą obecność jako "czekoladkowa" mieszanka słodyczy i mleka, wraz z kwaskiem ewidentnie sztucznej truskawki. W gardle czułam cukrowy ogień, a w ustach... w ustach wśród cukrowego pożaru, serek... może i sernik truskawkowy, ale z dziwną sztucznawą kwasko-goryczką. Niczym strażak próbował ratować sytuację, co nie udało mu się. Pomylił wodę z benzyną?
Zasłodzenie, jakie wywołała już pierwsza kostka, było na tyle znośne, że bez problemu wzięłam się za kolejną, ale gdy ją skończyłam, na drugą połowię mini tabliczki nie miałam ochoty. Zaczęła jednak tą słodyczą nudzić i dosłownie przytykać (że przełykanie śliny było problematyczne), a nieokreślone posmaki męczyć, że darowałam sobie. To zdecydowanie adekwatnie oddany smak truskawkowego... sernika czy bardziej serka. Może nie taki mocno twarogowy, ale śmietankowo-twarożkowy i truskawkowy już tak. Nabiałowego kwasku wprawdzie mi brakowało, jakiś ogólny zarejestrowałam, ale przy tej słodyczy, na niewiele się zdał.
Smakowała mi mniej niż Milka Strawberry Cheesecake, bo podlinkowana była słodka w sposób, który aż wyeliminował wiele negatywnych czynników, a ciastko smakowało ciastkiem.
Dzisiaj prezentowana nie była może tragiczna, a nawet wyszła trochę ponad przeciętność, ale wciąż to za mało, by szczególnie przypaść mi do gustu.
Połowę swojej minitabliczki oddałam Mamie. Usłyszałam: "Nie myślałam, że to kiedyś powiem, ale chyba za słodko było. Jakie to miało być? Truskawkę to wyraźnie, przyjemnie tak czułam, lepiej niż w Wedlu truskawkowym na pewno wyszła, a dół... śmietankowy? No słodki bardzo. Szkoda też, że taki wręcz niesmak po niej zostaje". Zapytana o ciasteczka, przyznała się, że przeoczyła, a i że to "sernik" by nie zgadła ("serek prędzej" - jak omawiałyśmy).
ocena: 6/10
kupiłam: Allegro
cena: 8 zł (za 75g)
kaloryczność: 541 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie
Skład: czekolada mleczna (cukier, pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, maślanka w proszku, laktoza, lecytyna sojowa, ekstrakt waniliowy), oleje roślinne (shea, palmowy), cukier, śmietanka w proszku, syrop glukozowy, syrop glukozowo-fruktozowy, skoncentrowany sok truskawkowy 2,3%, odtłuszczone mleko w proszku, substancja utrzymująca wilgoć: sorbitol; laktoza, mąka pszenna, chudy twaróg w proszku 0,6%, aromaty, lecytyna sojowa, przecier z truskawek 0,2%, masło klarowane, skrobia kukurydziana, skrobia pszenna, barwnik: koncentrat z czarnej marchwi; regulator kwasowości: kwas jabłkowy; sól, środki spulchniające: wodorowęglan sodu, wodorowęglan amonu
Zalepiająca gęstwina, podoba mi się. Kojarzy mi się z bujną roślinnością, która cię obejmuje, gdy wchodzisz w nią. Ciekawy podział na warstwy dynamiczną i - niech będzie - "konsekwentnie postępującą. Nie pamiętam pożaru słodyczy, acz słodycz plebejską jak najbardziej. Według mnie to zupełnie inna liga niż Milka Strawberry Cheesecake, nie porównałabym ich. (Obie b. mi smakowały).
OdpowiedzUsuńPiękne skojarzenie.
UsuńInna liga? Łee... Chyba, że nie rozumiem kontekstu. Znaczy, że jakby z innych kategorii?