poniedziałek, 26 października 2020

Naive Nano Lot Chocolate Platinum Grade Ferment Nicaragua ciemna 68 % z Nikaragui

Uwielbiam markę Naive za to, że wszelkie "dziwności" robią w doskonałej według mnie formie, zawsze im wychodzą. Dodatki? Zmielone z miazgą, niekłócące się z nią. Czekolada kefirowa, analogiczna do mlecznych... Wszystko to to mistrzostwo, a jednak takie nie onieśmielają mnie tak, jak robi to linia Nano_Lot. To ich popisowe ciemne czyste, bardzo limitowane tabliczki. Każda ma wyjątkowy rodowód, więc zawsze się na nie cieszę. Ich jedzeniu towarzyszy poczucie, że "to się nie powtórzy". Do np. blendów niektórzy podchodzą sceptycznie, ja zaś... uwielbiam blendy. Oczywiście nie mówimy o złych, ale tak ogółem. To przecież też pole do popisu dla czekoladnika. I tutaj marka zdecydowała się na zmieszanie aż 6... odmian kakao! Właśnie, to blend podgatunków, nie regionów. Też ciekawa sprawa. A sam region... Nikaragua - często na niego nie trafiam. Lubię takie czekoladowe ciekawostko-wyzwania!

Naive Nano_Lot Chocolate Platinum Grade Ferment Nicaragua to ciemna czekolada o zawartości 68 % kakao Amelonado, Contamana, Curary, Criollo, Nanay i Purus (blend odmian) z Nikaragui.

Gdy tylko otworzyłam opakowanie, poczułam soczystą woń grejpfrutów i cytryn (albo raczej sorbetu z nich?) oraz ciepło drzew skąpanych w słońcu i prażonych, być może lekko solonych migdałów. Drzewa były roślinami lekkimi, młodymi, wiosennymi... wręcz zwiewnymi, co łączyło je z owocową nutą. Od niej, już po chwili, soczystą falą popłynęły słodkie mandarynki. W tle nieśmiało zaznaczyło się soczyste wino. Wszystko to z pewną lekkością, kwiatowością. Kwiaty wystąpiły jako przebłyski delikatnej, acz wszechobecnej słodyczy.

W dotyku ciemna tabliczka wydawała się lekko sucha. Przy łamaniu głośno trzaskała, nie robiła tego chętnie. Tłumaczył to zwarty, jakby ściśnięty, ziarnisty przekrój.
W ustach rozpływała się jednak łatwo, a także przyjemnie powoli. Byłam w szoku, jak zmieniała się wraz ze smakiem, idealnie go oddając. Leniwie przeistaczała się w odpowiednio tłustawy, chwilami miękko-lepki krem, nie żałując sobie soczystej aksamitności i drobnej szorstkości. Na koniec zostawiała trochę wysuszający / ściągający  efekt.

Gdy tylko zrobiłam pierwszego gryza, w ustach eksplodowała mandarynka. Soczyście-cytrusowa i słodziuteńka zarazem. Dołączył do niej cytrynowy sorbet / krem, opłynął pomarańczowo-grejpfrutowy sok, jeszcze podkręcając rześkość. Wciąż jednak to ona stała na czele, w wianku, otoczona i otulona mnóstwem delikatnych kwiatów. Później cytrusy zaczęły coraz bardziej przechodzić w sorbety, a w końcu w lody mleczno-owocowe.

Stonowana baza podłapała delikatną konwencję. Podrzuciła trochę słodkich i jasnych ciasteczek, może takich z karmelem. Chwilowo czułam jakiś wręcz mączno-kaszowy smak, jednak... zaraz pomyślałam o mące migdałowej i ciastkach z takiej, nawet z odrobinką soli. Zrobiło się bardzo migdałowo-orzechowo. Ciastka z sowitą ilością gorzkawych migdałów i ciągnącym karmelem zostały postawione obok... liściastej, mocnej i cierpkiej herbaty (zielonej?). Dosłownie czułam te fusy, nasiąknięte już odpowiednio wodą. Znalazło w tym upust ciepło. Także prażenie okazało się dość mocne - powiedziałabym, że nawet lekka ostrość.

Właśnie prażenie po chwili splotło mandarynki i migdały. Słodycz stała się subtelnym karmelem. Owoce mniej więcej w połowie wycofały się. Karmelowi na szczęście brakowało ordynarności cukru, ponieważ mieszał się z kwiatami.

Wszelkie migdałowo-orzechowe wątki dzięki słodyczy również się trochę ukwieciły. Oczami wyobraźni widziałam kwiaty białe... Biel wiosenną i taką... delikatną. Karmel, mimo że prażono-palony, w pewnej chwili wydał mi się też trochę mleczny. Niczym lody karmelowe na mleku lub mleczne / śmietankowe z karmelem.

A jednak nie zatraciła się ani soczystość, ani charakter. Z prażonymi, goryczkowatymi nutkami łączyła się szlachetna cierpkość. Owoce wydobyły odrobinę wina gdzieś z tyłu. Wśród białych kwiatów doszukałam się czarnej porzeczki. Dojrzała i aż miękka, podkreśliła wino. Dojrzała do tego stopnia, że aż podgniła...? Goryczka, którą próbowałam uchwycić nie była zbyt jednoznaczna.

Bliżej końca wróciły owoce otulone kwiatami i drzewami, ale zrobiło się już poważniej. Czułam czerwone, takie pikantniejsze  wino i ziemię, z mnóstwem migdałów i orzechów, które chyba trochę nadgniły. Cierpkość i tanina pod koniec wyszły na przód, pamiętając jednak o karmelu. Tym razem jednak już bardzo palonym, aż na gorzko. Może goryczkowata herbata też trochę to podmyła?

W posmaku została soczysta wytrawność wina i grejpfruta, czarnej porzeczki... mieszających się z lekkimi i goryczkowatymi jednocześnie, "roślinnymi drzewami" (?) i ziemią, przez te rośliny porastaną. Mimo ogólnej, silnej odczuwalnej słodyczy i kwaśnej soczystości, było szlachetnie gorzko-ostro.

Całość wyszła wprost przepysznie. Mimo wysokiej słodyczy, gorzkość i kwaśność w pełni wyeksponowały swe walory. Od łagodnych ciastek maślano-karmelowych, przez mnóstwo migdałów i drzew po mocną herbatę i ziemię czułam, jak karmelowo-kwiatowa słodycz uprzyjemnia to i nadaje lekkości. Owoce zaś, najpierw słodkie cytrusy, a potem wręcz tanina porzeczek i wina idealnie zagrały w rytm dynamicznej reszty.
Smaki zmieniały się tak, że pomyślałam, że gdyby ta czekolada była książką, byłaby zbiorem opowiadań na różne tematy, a połączonych jedynie np. kunsztem artysty i stąd też w pewien sposób spójnych.
Zakochałam się w tej czekoladzie. Mimo że parę razy zwróciła się do nut, które nie są w pełni moje, tak to obrobiła, że... z zachwytem przyjmuję wszystkie jej ekscesy, razem czy oddzielnie - mniejsza o to. Była boska w każdej chwili, a struktura idealnie zgrywała się ze smakiem.

Cierpkość jako nabiałowość (w przypadku Naive z kolei mówimy o łagodnych nutach mlecznych lodów) zmieszaną z owocami (tam jeżyny i wiśnie, wiele cytrusów) oraz sporo przyprawionych orzechowych, neutralnie-maślanych wątków czułam w Duffy's Nicaragua Juno 70 %. Roślinność i życie, a więc klimat były tu jednak silniejszą cechą wspólną niż poszczególne nutki (bo w obu było ich bardzo wiele).
Z lodami skojarzyła mi się też Zotter Labooko Nicaragua Sail Shipped Cocoa 70 %, ale smakowały zupełnie inaczej, tak jak dotąd moja ulubiona czekolada z tego regionu - Pralus Nicaragua 75 %  (serwująca dym, kokosa, karmel i mniej owoców). Chociaż... zioła i "zdrowy karmel" Pralusa można by i pod tą podpasować.
To już bardzo subiektywne, ale bardzo odlegle przypomniała mi czyste ciemne czekolady Akesson's, wszystkie będące jednymi z moich ulubionych, ale zwłaszcza kwiatowo-ziołową i drzewnie-herbacianą Akesson's 75 % Forastero Brazil Fazenda Sempre Firme z cytrusowością Akesson's 75 % Criollo Madagascar.


ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 27,49 zł (za 55g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 646 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym!

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy

2 komentarze:

  1. Widziałam ostatnio promo na worek mandarynek w Biedrze i zaswędziała mnie ręka, ale pomyślałam o realnym zastosowaniu i czasie jedzenia, dzięki czemu nie władowałam się w pokrzywy. Ciasteczka bym zjadła. Z karmelem, dżemem, same. Byle nie z solą. Na wino mnie ostatnio ciśnie, i to na czerwone (wytrawne). Co do czekolady, nie wiem, czy jest dla mnie. Nie wydaje się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasie jedzenia? Ile poświęcasz na jedzenie owocu? Ile ich jesz na raz? Wybacz, zaciekawiło mnie bardzo. :>
      I ja ostatnio patrzyłam na mandarynki, ale... ja z kolei nie lubię jedzenia i obierania. Do każdego kawałka trzeba się dobrać, łapy brudne i więcej obierania niż jedzenia, a potem łapy z zapachu domyć ciężko (albo "w głowie" mi ten zapach zostaje). Żeby nie było, mandarynki ładnie pachną, ale nie chcę potem np. jeść czekolady / owsianki czy czegokolwiek z ich nutą z dłoni.

      Najbardziej nie dla Ciebie wydają mi się tu cierpkie herbaty i podgniłe owoce.
      Dosłownie odrobinka soli w ciastkach nie? Zawsze mi się wydawało, że wyrażasz się o niej raczej pozytywnie. Nie pisałam bowiem o niczym na słono.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.