czwartek, 15 października 2020

J.D. Gross Winter Edition Mousse au Chocolat Eggnog ciemna 56 % z musem czekoladowo-truflowym i nadzieniem ajerkoniakowym

Zimowa linia nadziewanych Grossów bardzo mi się spodobała. Gdy tylko wypatrzyłam je w gazetce, ruszyłam na łowy. Objechałam 5 marketów - w żadnym nie było. Kolejny dzień, kolejna rundka. Prawie dostałam zawału słysząc w jednym, że "pewnie już zeszły", do innego nie dojechały, w jednym pracownicy pojęcia nie mieli, o czym mówię, mimo że pokazywałam gazetkę. Ileż ja się za nimi nalatałam... Aż w końcu zdobyłam! Można by pomyśleć, że żaden smak w sumie nie jest do końca mój, ale... w sumie wręcz przeciwnie. Wszystkie trzy, dobrze zrobione, są jak najbardziej moje. Ok, za smakiem zabajone nie przepadam (od wszelkich likierów jajecznych, kogli-mogli trzymam się z daleka), ale akurat ta czekolada mi się podobała. Do tego stopnia, że w pierwszym odruchu chciałam zostawić ją na koniec, ale przy planowaniu degustacji doszłam do wniosku, że chcę ją (z racji formy) zjeść świeżutką, by płynne nadzienie i mousse były, jakie miały być.

J.D.Gross Winter Edition Mousse au Chocolat Eggnog to ciemna czekolada o zawartości 56 % kakao z 25% musem czekoladowo-truflowym i 16% likierem jajecznym; edycja limitowana na zimę 2019/20.

Zabrawszy się za sreberko poczułam intensywną woń palono-cierpkawej, lekko kawowej czekolady ciemnej o wysokiej słodyczy, podkreślonej mocną, alkoholowo-słodką nutą. Bez problemu mogłam określić, że to likier jajeczny. Po podziale na kostki zrównał się z czekoladą.

Tabliczka w dotyku wydała mi się tłustawa, ale konkretna. Przy łamaniu ładnie trzaskała, a kostki trzymały się w całości. Przy bardziej szczegółowym podziale okazało się, iż moja tabliczka uległa przedwczesnemu zestarzeniu. Miejscami, ale jednak.
Gruba warstwa twardej czekolady skrywała spore i wyrównane ilości nadzień: mazistego i gęstego kremu czekoladowego oraz lepkiego i gęstego sosu. Ten drugi rozszedł się nieco po bokach, nie jak na obrazku na opakowaniu (na środku wierzchu było go mało).
W ustach czekolada rozpływała się w umiarkowanym tempie, zalepiając przy tym, jak zmieniała się w tłusty krem. Cechowała ją gładkość oraz lekka pylistość występująca dopiero pod koniec.
Szybciej spod niej wypływało nadzienie górne, acz całość rozpływała się równocześnie, zgranie mięknąc.
Nadzienie to było znacznie rzadsze, raczej gładkie w glutkowatym kontekście, miejscami trochę skrystalizowane. Wydało mi się dość śmietankowo tłuste, dość szybko przez to znikające. W dwóch-trzech miejscach... przypominało "alkoholowe szkiełko" (skrystalizowany, scukrzony alkoholu). Grudki cukru, jakie w nim były (gdzie czekolada się zestarzała) były okropne, ale te części przypominające szkiełko wydały mi się spoko. Na całą tabliczkę moje dwie kostki miały takie coś (Mama trafiła też na dwie, a otrzymała rządzik, czyli trzy). Niewątpliwie jednak to świeża wersja była najlepsza, ale ogółem tragedii nie było.
Również śmietankowo-tłusty był dół, czyli niby mousse. Okazał się miękki i mazisty. Trochę przypominał czekoladę z wodnistym efektem, jednak nie znikał szybko. Wyszedł rzadszy od czekolady, także jakby bardziej śliski, a jednocześnie z trzeszcząco-pylistym efektem ujawniającym się pod koniec. Bliżej mu do kremu czekoladowego niż do mousse'u.

W smaku czekolada przywitała się palonym smakiem gorzkawej kawy i mnóstwa słodyczy. Odebrałam ją jako nieco karmelową, trochę zahaczającą o miód i podkręconą... w likierowy sposób? Jakby te dwa słodzidła były podrasowane alkoholem. Musiała trochę przesiąknąć wnętrzem.

Tu szybciej odzywało się jasne, jajeczne. Zaczynało od roztoczenia alkoholowości. Zaraz niewątpliwie właśnie jajeczny smak wprowadziło, także śmietankę, ale drastycznie podnosiło słodycz. Nie byle jaką, bo ze sporą ilością procentów, piekących w język i grzejących nieco gardziel, w asyście cukru oczywiście. Mimo że mocne, nie uderzało do głowy, nie wydało się też wyprane ze smaku. Spełniło moje wyobrażenia o koglu-moglu w wersji dla dorosłych (z alkoholem). Wydało mi się lekko waniliowe, mimo że na pierwszym miejscu stał cukier.

I właśnie też śmietankowe, odrobinę alkoholowe odebrałam nadzienie dolne. Na pewno czuć w nim lekką gorzkawość i cierpkość kakao, ale w wydaniu bardziej truflowo-alkoholowym. Było trochę maślane, co nieco rozbiło zasadniczą ciemnoczekoladowość, ale całościowo stanowiło dobre przejście do ajerkoniakowego zasładzacza. Mousse bowiem podpiął się zarówno pod czekoladę, jak i pod nie.

Czekolada pod koniec, gdy alkoholowe nadzienie nieco już zniknęło, wróciła z nową mocą. Najpierw jeszcze mieszała się z maślano-truflowym kremem, potem wydała mi się bardziej gorzkawa, cierpkawa, choć ogólne poczucie słodyczy już nie osłabło.

Po zjedzeniu zostałam z posmakiem bardzo słodkiego, waniliowo-jajecznego likiero-budyniu oraz palono-cukrowej czekolady. Trzymała się jej lekka maślaność, ale i cierpkość kakao. Alkohol wraz z cukrem zajął się z kolei gardłem, ale wcale nie było to przytłaczające. Nie wiem dlaczego skojarzyło mi się to z miodem. W ustach czułam podsuszenie wywołane procentami, a na ustach trochę tłuszczu.

Całość uważam za przesłodzoną, ale jednocześnie dość logiczną w tym i poważniejszą. Kawowo-palone nuty, maślana truflowość - wszystko to pasowało do ajerkoniakowego waniliowo-śmietankowego kremu, który był odpowiednio alkoholowy. Wyraźnie, ale nie przytłaczająco czy zabijająco inne smaki.
Sama żałuję tylko, że konsystencja była, jaka była. Dla mnie za miękko-tłusto-maziste to. Miejscowego zeszkiełkowania jednak aż tak nie żałuję. W sumie spoko efekt wyszedł.
Jak na ten smak u mnie w ogóle ta czekolada odniosła sukces. Uważam ją za sto razy lepszą niż Zottera Egg Liqueur / Egg Dance czy Lindta Truffel Eierlikor.


ocena: 8/10
kupiłam: Lidl
cena: 7,99 zł (za 188g)
kaloryczność: 549 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, 16% likier jajeczny, tłuszcz kakaowy, bezwodny tłuszcz mleczny, mleko w proszku odtłuszczone, śmietanka w proszku, laktoza, lecytyna sojowa, ekstrakt z laski wanilii, naturalny aromat, sól

2 komentarze:

  1. Nigdy nie przestanie mnie bawić fakt, że tego typu czekolada nas dzieli i że to ja jestem bardziej krytyczna. Zapamiętałam wyłącznie słodycz cukru i dolny krem twardy jak niemal całkiem utwardzony beton. Na pewno do niej nie wrócę, podobnie jak nie kupuję innej dzielonej na żel/dżem i krem. Kokosowa czy włoskie to inna bajka.

    PS Na przedostatnim zdjęciu widzę zawaloną trumnę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie nie bawi, bo jak czytam o Twoim twardym dolnym kremie i przypominam sobie mięciutki mój to wiem, że Twoja się przedwcześnie zestarzała, więc i cukrowość w nadzieniu mogła wyjść bardziej. Jak się z likieru wydziela i przechodzi na czekoladę od środka to też ją spłyca. Co oczywiście nie jest przytykiem do Ciebie, a do producenta, że nie pilnuje jakości. Co z kolei ani trochę nie śmieszy, a wręcz boli, bo go lubię.

      Gdzie trumnę?! Ja nie widzę, a chcę zobaczyć!

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.