wtorek, 27 października 2020

Mister Choc Czekoladowe paluszki Cytrusowe orzeźwienie z płynnym nadzieniem

Nie cierpię paluszków, więc nawet żadne Pocky (piszę "nawet", bo uwielbiam japońskie klimaty i jeszcze ktoś mógłby sobie pomyśleć, że w ich przypadku jest inaczej) za nic nie trafią do mojego otworu gębowego. Tytuł jednak widzi każdy, a ja się nie wypieram. Nie chodzi bowiem o paluszki klasyczne, a dziwne, które ze śmiechem sobie nazywam "cytrusowymi pałkami". To słodycz dziwny i trochę się dziwię, że do niego wracam. Lata temu, gdy jeszcze mieszkałam w Suwałkach, wybudowali tam Lidla, z rodzicami odkryliśmy je... Dziwne "paluszko-kapsułki" z "cukrowym szkiełkiem" i płynnym nadzieniem. O ile "szkiełko" kocham od dziecka i ubolewam, że tak rzadko się w moich słodyczach trafia, do zupełnie płynnego nadzienia jestem sceptyczna. Głupio się to je. W dodatku tu w paczce... ryzyk-fizyk! Bo albo trafi się na czekoladkę cytrynową albo pomarańczową. W tamtych latach to naprawdę było intrygujące i słodycz ten przypadł do gustu i mnie, i rodzicom. Przez lata jednak jakoś z Mamą przestałyśmy to kupować i ostatnio tak skonsultowałyśmy ze sobą, że chyba opakowanie się zmieniło. Mama nawet chciała wrócić, acz nie pamiętała, z jakiego to marketu kupowaliśmy, kupiła jakieś z Biedry i trafiła na galaretki... Aż w końcu zaznaczyłam jej, że do "tamtych ze szkiełkiem" i ja bym wróciła, więc kupiła te lidlowe. Szczerze? Nie wiedziałam, co mnie czeka. Zmieniły się? Jeśli tak, to w jakim kierunku? Zaskoczyła mnie informacja na opakowaniu, że najlepiej jeść schłodzone. Jako że nie cierpię zimnego jedzenia, nigdy do głowy by mi to nie przyszło! Nie mniej, z czystej ciekawości (i chyba bardziej pod recenzję) jedną postanowiłam i tak próbie poddać.

Mister Choc Czekoladowe paluszki Cytrusowe orzeźwienie z płynnym nadzieniem to "paluszki z 71 % nadzieniem pomarańczowo-cytrynowym w polewie z 29 % ciemnej czekolady" marki własnej Lidla; przekładając na nasze to czekoladki z cukru ("jadalnego szkła") w czekoladzie ciemnej z płynnym nadzieniem w dwóch wariantach: pomarańczowym lub cytrynowym (jedno "korytko" to pomarańczowe, drugie cytrynowe). Opakowanie zawiera 32 sztuki.

Po otwarciu poczułam delikatny zapach ciemnoczekoladowo-polewowy o mocno palono-kakaowym i jednocześnie maślanym wydźwięku. Nie była to czekolada mocno słodka, ale szlachetna też nie. Cytrusy nie zdradzały swojej obecności aż do odgryzienia kawałka paluszka. Wtedy pojawiała się galaretkowo-cytrusowa nuta, już bardziej cukrowa, ale... a to trochę bardziej cytrynowa, a to pomarańczowa (w zależności od korytka).

Na dotyk pałeczki były polewowo-śliskie. Nie rozpuszczały się w palcach, przypominały trochę plastik.
W ustach sama czekolada okazała się przerażająco tłusta. Pałki rozpływały się gładko-ślisko i maziście, acz z czasem pozostawiając odrobinkę pylisty efekt. Ugryziony wierzch - czekolada ze "szkiełkiem" z cukru - chrupał, ale tylko za sprawą grubej warstwy "szkiełka", ponieważ czekolada wykazywała wręcz miękkość. Dało się ją z niego zlizać, ale oddzielić w inny sposób już nie. Była to taka typowa plastikowo-tłusta polewa. Zdziwiło mnie jednak, że podczas zlizywania, środek się nie rozpuszczał.
Samo "szkiełko" rozpuszczało się w średnim tempie, jak to cukier, trochę na wodę. Gryzienie oczywiście to przyspieszało. Co ważne, nie zmieniało się to w twardo-lepiące placki z cukru, przylepiające się do zębów, a chrupało i dziwnie stukało o zęby... jak szkło? Osobiście, gdy to gryzłam, miałam wrażenie, że wbija mi się w zęby, aż mnie boleć zaczęły, ale nie to, że się lepił... Dziwne to było. Gdy z kolei chciałam dać temu się rozpuszczać, w sumie też to pracowało, jednak czułam, że zaraz podrapie mi podniebienie i język.
Ugryzienie czy rozpuszczanie pałeczek ku mojemu zaskoczeniu nie kończyło się wylaniem płynu ze środka. Nadzienie bowiem było lejące, prawie jak woda z sokiem (i cukrem, ale idealnie rozpuszczonym), ale dziwnie trzymało się w środku. Owszem, z pałeczki przechylonej się to wylewało, ale bez przesady, co było miłym zaskoczeniem. Całkiem nieźle szło też wysysanie tego, a nie tylko wlewanie do ust. Obstawiam, że to zagęszczenie cukrem na to wpłynęło, ale efekt niezły, bo nie było groźby oblania się lepkim nadzieniem.
Obiektywnie ciekawa forma, subiektywnie - nie dla mnie, ale mogło być gorzej. Wiele elementów, które mi się nie podobało, ale wszystkie do zniesienia.

W smaku polewa zaskoczyła mnie cierpkawo-gorzkawym smakiem czekolady o mocno palonym wydźwięku. Wprawdzie tłuszczowość polewy i za silna słodycz ujawniały się bardzo szybko, ale męczyła tylko ta pierwsza. Mimo iż była to tłuszczowa i łagodna czekolada, w całokształcie dominowała. Nie ukryła się więc jej budżetowość.

"Szkiełko" było cukrowo-słodkie, w pierwszej chwili nie aż tak mocno, jak się spodziewałam. Wystarczyło jednak trochę to w ustach pomielić, porozpuszczać, by czuć po prostu cukier. Trochę nasiąkło cytrusami. Tragedii nie było, ale i zachwytu brak.

Nadzienia czuć dopiero, gdy skapnęły na język / rozlały się / zostały wyssane. Nie zabiły przy tym czekolady, ale chwilowo prawie się z nią zrównały. Oddawały smak cukrowo-goryczkowato-kwaśnych galaretek cytrusowych. Wyszły dość soczyście, mimo że bardzo słodko i niespecjalnie przejrzyście. Mimo to czuć, czy była to akurat pomarańczowa, czy cytrynowa pałeczka (choć gdyby jeść je bezrefleksyjnie, pewnie można by się pogubić).
Pomarańczowe nadzienie uderzało kwaskiem, który mieszał się z cukrowością. Smakowało jak pomarańczowa galaretka z naturalnym sokiem, a więc z goryczką, a jednak słodko i kwaskawo. Wyszło wyraźniej pomarańczowo.
Cytrynowe cechowała wyższa cukrowość, nie zaś kwaśność. Ta wchodziła dopiero po słodyczy, nie taka mocna. Cytrynowy płyn kojarzył się bardziej ze skórką cytryny w wydaniu słodko-galaretkowym. Jego cytrynowość wydawała się trochę rozmyta. Wyszło bardziej ogólnie cytrusowo, co okazało się jednak zaletą.

Ogólnie jednak wyczuwalna kwaskawość dobrze komponowała się z cukrem, a wzbogacona o goryczkę i cierpkość, nie wykręcała twarzy.

Paluszki te w sumie w udany sposób połączyły cukrowość z goryczkami i kwaskiem. Smak cytrusów wyszedł wyraźnie, dość naturalnie, sztucznie w granicach normy. Polewowa czekolada jednak raziła. W formie tabliczki na pewno byłaby okropna, tu jednak dało się przeboleć. Forma ryzykowna, a jednak dobrze zrobiona. Cukrowe szkło było prawie zacne, a nadzienia nie zepsuły tego. Z racji rzadkości zadowoliły samymi sobą, ale znikały szybko i pozwoliły na powrót cieszyć się ze "szkiełka"... Powiedzmy. Przy drugiej sztuce bowiem już ta jego cukrowość zaczęła męczyć. Okazało się, że cukrowość zbytnio się rządziła. Polewowo-tłusta czekolada wtórowała jej. Nadały pałeczkom ciężkiego, przytłaczającego wydźwięku.
Polewa w dodatku na ustach zostawiała tłuszczową warstwę, cukier zaś palił w gardle. Czułam go dziwnie w zębach, mimo że się do nich nie przylepiał. Na języku z kolei cytrusowość ostała się jako ryzykowny posmak, blisko gryzącej przesady.

Po czterech sztukach zaniechałam dalszego jedzenia. Cukier i kiepska polewa zanadto mnie męczyły, a groźba pocięcia języka i podniebienia stawała się coraz realniejsza, co przy odczuwaniu efektu kwaśności (bez kwaśności smakowej jako takiej) przerażało.

Ciekawy słodycz o nieźle wyważonym smaku, którego w większej ilości lepiej nie jeść.
Mi osobiście smakowały bardziej te cytrynowe, bo pomarańczowe wyszły... przerysowane i nachalne.
Czy wyszło orzeźwiająco? Niespecjalnie, bo jednak cukru i tłuszczu było mnóstwo.
Jedną z tych czterech (pomarańczową), jak zaleca producent, włożyłam do lodówki. Tak zjedzona... polewa wydawała się nie mieć smaku (zachowała za to wszystkie inne cechy), a nadzienie nie zyskało na wyrazistości czy coś. Nie miało konkurencji, a więc smaku czekolady, ale... znalazło się coś - taka smakowa nijakość / tłuszczowość - co i tak je tłamsiło.. Potwierdziło się, że słodycze z lodówki to beznadzieja.

Ogólnie produkt ten postrzegam jako taki, który kupuje się pod gości - ot, może sztukę-dwie się weźmie, ktoś tam zagadany zje i... wtedy pewnie wychodzą ok. Gdy jednak skupić się na nich, mimo że pomysłowe, to z tyloma wadami, że na dłuższą metę nie cieszą.

Mamie jakoś tam średnio smakowały, bo "czekolada zła, bo ciemna i w dodatku po prostu niesmaczna, a nadzienia dobre, cytrusowe" - a tu właśnie czekolada dominowała. I Mama miała większy problem z odróżnieniem smaków. Mimo to, jak się skupiła, była w stanie powiedzieć, że cytrynowe (a praktycznie cytrusowe), lepsze, bo właśnie "takie ogólnie cytrusowe". Wersja z lodówki i jej nie smakowała (zgodziła się, ze w ogóle jakaś mdła). Zjadła ich więcej ode mnie i... strasznie pocięła sobie język i podniebienie tym szkiełkiem. Rozbawiła mnie podsumowaniem: "najlepiej to najpierw przecierpieć i zlizać wstrętną czekoladę, a potem już jest dobrze".


ocena: 5,5/10
kupiłam: Lidl (Mama kupiła)
cena: - (za 150g)
kaloryczność: 396 kcal / 100 g; sztuka ok. 4,7 g - 18,6 kcal
czy znów kupię: nie

Skład: cukier, woda, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, 1% zagęszczony sok pomarańczowy, laktoza, bezwodny tłuszcz mleczny, kwas: kwas cytrynowy; lecytyna sojowa, aromaty, 0,1% zagęszczony sok cytrynowy, regulator kwasowości: cytryniany sodu

A jeśli komuś czekolady mało, zwłaszcza tej dobrej, zapraszam na dosłownie małą aktualizację Marou Tien Giang 70 %.

6 komentarzy:

  1. O kurcze, przypomniałaś mi że mam te recenzję i muszę ją opublikować w końcu bo pisana była w 2018 xDD ale ja koocham te paluszki <3 może sam smak nie jest jakiś wybitny, chociaż fajnie orzeźwiają, ale ta konsystencja jest strasznie fajna :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yeah! W takim razie nie mogę się doczekać! Ej... to nawet ja nie mam takich zaległości w publikacjach, haha (teraz ustalam już kolejkę na lato).
      A Tobie też kojarzy się inne (długie) opakowanie?

      Usuń
  2. Nigdy nie były odkryciem, gościem ani nawet chwilową miłostką moją ani moich domowników. Co nie znaczy, że je skreślam. Wręcz przeciwnie, mimo formy zjadłabym (hmm, niekonieczne z Lidla). Dawno nie miałam do czynienia ze szkiełkiem. W ogóle rzadko mam. Orzeźwienie w słodyczach i słodycze z Lidla to oksymorony, więc rezultatu się spodziewałam. O ile lepiej by było, gdyby zastosowano tu dwa rodzaje alkoholu! No i lodówka odpada, cóż za potworny pomysł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jestem pewna, ale one są chyba tylko w Lidlu. W innych marketach są galaretki w czekoladzie (Mamie zdarzyło się w nie przypadkiem władować).

      Mimo formy? Właśnie akurat ze względu na dziwną formę można to poznać. Też bardzo rzadko mam do czynienia ze szkiełkiem. Kiedyś nad tym ubolewałam, obecnie mi go nie szkoda, bo... nie mam ochoty na nic innego, niż na czyste ciemne czekolady, a z kolei w nich bym nie chciała szkiełka.
      Ostatnio wróciłyśmy z Mamą do alkoholowych Lindtów ze szkiełkami (bo duża promocja była). Ja do Whisky (ona do Cognac) i właśnie uznałam, że taka forma już nie dla mnie i tyle, mimo że samej czekoladzie oczywiście nic do zarzucenia nie mam. Po prostu zacukrzenie i ogół... no nie dla mnie. Dobrze kojarzę, że temu Lindtowi miałaś do zarzucenia właśnie to, że było w nim szkiełko?

      Lidl ostatnio bardzo mnie wkurzył - kilka rzeczy tak cukrowych, że to aż w głowie się nie mieści, a jakość jedzeniowych podupadła. Ech.
      Potworny pomysł z lodówką - pełna zgoda. Jednak jak coś recenzuję sobie, lubię mimo wszystko wiedzieć, jak się powinno jeść (nawet jeśli miałabym olać i zrobić po swojemu). Do dziś mam hejty za "zjedzenie nie tak, jak trzeba" Tim Tamów (który wg mnie był paskudny).

      Usuń
  3. najlepsze pałeczki z likierem jakie jadłam. 10/10

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z likierem powiadasz... Cóż, jak to mówią: "głodnemu chleb na myśli".

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.