Coco to marka szkocka, która ceni sobie kreatywność, innowacyjność, sztukę itd. Jeśli mam być szczera, zupełnie by mnie nie zainteresowali, bo wydaje mi się, że ta pomysłowość i nowoczesność, współpraca z lokalnymi artystami, jakość, indywidualizm na opakowaniach i otoczce (mają jakieś Coco TV na swojej stronie) się kończy. A sama czekolada jakby schodziła na dalszy plan. Jednak pierwsze wrażenie mogło być błędne, nie należy osądzać po pozorach. Gdy kilka trafiło do Sekretów Czekolady, postanowiłam czystej opcji dać szansę. Niestety kakao to zawierała niewiele, ale trudno. Niektóre marki (np. Pacari) i z taką zawartością potrafią coś fajnego zmajstrować.
Opakowanie mojej tabliczki zdobi praca zatytułowana "Fall" (ciekawe, czy "Upadek", czy "Jesień" - biorąc pod uwagę kolor i wygląd, oba tłumaczenia pasują) szkockiej artystki Mari Campistron. Zajmuje się chyba sztuką nowoczesną, za którą nie przepadam, ale akurat to opakowanie mi się podoba. Miałam nadzieję, że zawartość nie będzie "upadkiem" czyt. porażką. Choć nie ukrywam, że wybierając jej dzień degustacji, biorąc pod uwagę zawartość kakao, wybrałam mniej wymagający. A i tak, prawdziwie niemiła niespodzianka spotkała mnie już przy zdjęciach. Nie dość, że mało kakao (btw zakupionego od ICCO), to jeszcze cukier biały - "pięknie" (składowi przyjrzałam się po powąchaniu, bo to zapach zapalił w mojej głowie ostrzegawczą lampkę).
Coco Chocolatier Colombian Dark Chocolate 61 % to ciemna czekolada o zawartości 61 % kakao z Kolumbii.
Po otwarciu poczułam kwasek czerwonych owoców: dzikiej róży i grejpfruta. Natychmiast dopadła je słodycz. Grejpfrut wiązał się z pomarańczą kandyzowaną i właśnie silnym, cukrowym motywem kandyzowania. Pomyślałam o lukrowych owocach, owocach pokrytych cukrem... kryształkami oraz w białych otoczkach. Może było w tym coś nieco cukrowo pudrowego? Dusznego na pewno. W tej duszności (toporności?) z czasem chyba palony wątek wyłapałam. Tylko też... mógł należeć do cukru. A jednak na brak soczystości narzekać nie mogę. To było jednak złagodzone kwiatami. Trochę jak jakieś tuberozy i geranium (inaczej anginka / pelargonia pachnąca), które pachną jak "cytrusowa róża", nawet może lekko ziołowo, ale przede wszystkim soczyście kwaskawo.
Przy łamaniu tabliczka wydawała średniej głośności trzaski. Nie była bardzo twarda, ale miała w sobie coś z kamienności.
W ustach rozpływała się bardzo powoli i jakby niezbyt chętnie. Ważne jest "jakby", bo oporu w sumie nie stawiała. Po prostu długo pozostawała zbita i twardawa. Cechowała ją wysoka i nieprzyjemna proszkowość, chwilami bardziej pylistość, ale głównie niemal szorstkawa proszkowość. Była mało tłusta ogółem, choć bazowo kryło się w niej coś śmietankowego... jak zbita alternatywa wegańska jogurtu na mleczku kokosowym? A jednak to kryło się w proszku, z którego wypływały wodniście-soczyste (ale bardziej wodniste), rzadkie fale. Znikała jak woda, leciutko ściągając na koniec.
W chwili odgryzania kęsa, dosłownie gdy kawałek lądował na języku, miałam wrażenie, jakby był to zupełnie pokryty cukrową warstwą kandyzowany kawałek pomarańczy. Cukrowość i pomarańcza wydawały się jednością, co w ciągu kolejnych sekund rozeszło się na soczystą, dojrzałą pomarańczę-owoc oraz pomarańczowe, soczyste galaretki. Nie brakowało w tym goryczki.
Ta z czasem wzrosła nawet do pewnej gorzkawości, idąc w ogólnie ambitnie cytrusowym, nieco grejpfrutowym kierunku. A może bez "nieco"? Czułam grejpfrutowe galaretki bardzo dobrze... Niestety właśnie: galaretki, a więc twór cukrowy i sztucznawy.
Od początku za wysoka słodycz z czasem rosła jeszcze bardziej. Pod samą cukrowością w końcu pojawiła się śmietanka. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa pomyślałam o śmietankowych i przesłodzonych kremach owocowych. Częściowo zmieniały się w przesłodzone, śmietanowo-śmietankowe jogurty owocowe. Mignął kwasek, za sprawą którego pomyślałam o cytrusowym kefirze. Mimo że nie realnie sztuczne, wydało mi się to dziwnie przerysowane w kontekście pomarańczy.
Owoce były istotne, ale dopiero z czasem zaserwowały ogrom soczystości. Pod przewodnictwem pomarańczy ruszyły mandarynki i cytryny... jako cytrusowe kwiaty? Pomyślałam o drzewkach cytrusów, a potem też o tuberozie i angince / geranium, które przypominają róże zmieszane z cytrusami. Krzaki, kwiaty o których myślałam przejawiały trochę gorzkawej ziołowości... drapała lekko razem z cukrowością.
Pod koniec cukier znów pokrył owoce, ale i te miały się całkiem nieźle. Cierpkawy grejpfrut wraz ze śmietanką pokusił się o lekką goryczkę i... to było jak ostrożny łyczek kawy z ekspresu? Kawy z mlekiem. Nabiał na koniec bowiem jeszcze bardziej złagodniał, idąc w tym kierunku. Echo pomarańczy jednak i w tym się znalazło, jakby do kawy dodać smakowy syrop pomarańczowy. W gardle czułam ciepło - jakby powiązanie mocnego przesłodzenia i pewnego "przyprawienia".
Akurat by pozostała w posmaku cierpkość / goryczka z drobnym kwaskiem. Niby cytrusowym, ale nie do końca, bo także palonym... I znów wyraźniej odezwały się czerwono-owocowawe róże - i kwiaty, i owoce dzikiej róży. Też jako zasłodzone przetwory? Na pewno czułam "przerysowaną pomarańczę" - jakby jakiś aromat, galaretki - aż nierealistyczną, ze słodkich realiów.
Całość niezbyt mi pasowała. Nie podobała mi się konsystencja, nie podobała mi się cukrowa słodycz - zarówno jej moc (za wysoka), jak i wydźwięk (białocukrowo irytujący). Nuty pomarańczy, grejpfruta i kwaskawych róż byłyby zacne, gdyby do ich kwasku i soczystości dołożyć gorzkość, nie zaś tyle słodyczy o kiepskim charakterze. Nie wiem też, skąd to wrażenie przerysowania, przeperfumowania gdy chodzi o nutę pomarańczy. Może to ekstrakt waniliowy i cukier tak dziwnie wyszły w połączeniu z tą nutą kakao?
Kwiaty, cytrusy, coś licho ziołowawego, a także końcówka a'la mleczna kawa wraz z irytującą "białocukrowością" i proszkowo-pylistą strukturą natychmiast przypomniała mi czekolady Tibitó, zwłaszcza Tumaco 70 % (właśnie też z Kolumbii). Podlinkowana była jednak nieco głębsza, bardziej ziemista, ogólnie owocowa.
Śmietankowy nabiał, "nabiał wegański" cytrusy, i cytruso-kwiaty to przecież także Beskid Colombia Tumaco Dark 80% , ale... ta to już wyższa, gorzka liga: ziemia, kawa, sezam i węgiel oraz słodycz idealnie stonowana. To zupełnie inna bajka.
ocena: 6/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 26 zł (za 80 g - cena półkowa)
kaloryczność: 579 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie
Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, ekstrakt waniliowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.