środa, 9 lutego 2022

Firetree Papua New Guinea Karkar Island 72 % Cocoa Single-Estate ciemna z Papui Nowej Gwinei

Papua Nowa Gwinea wydaje się rzadko spotykanym regionem, jeśli o czekolady chodzi, a w dodatku jak dla mnie jest mało charakterystyczna. Pyszna, ale bez jakiś wyrazistych konkretów do przytoczenia na hasło "Papua". Z tym, że właśnie przez to, jak mało stamtąd jadłam, region ciekawił: czy to ja trafiłam na takie pyszne? A może kakao stamtąd już takie jest? Pyszne i... co dalej? Jakie powiązania wyłapię, gdy przejem więcej? No właśnie. Stąd bardzo się ucieszyłam na fakt, że jak już udało mi się zakupić tabliczki od Firetree, była wśród nich właśnie dzisiaj prezentowana. I od niej postanowiłam zacząć poznawanie marki, którą to... wzięłam sobie na celownik w internecie już jakiś czas temu. Zaintrygowały mnie ich czekolady, a kiedy weszłam na stronę (firetreechocolate.com), przepadłam ze względu na przewijający się w tle dym. Ta brytyjska marka (założona w 2017 roku) wzięła sobie na sztandary ogień i dym, robiąc czekolady z Pacyficznego Pierścienia Ognia, a więc z wulkanicznych wysp, gdzie gleba zapewnia niezwykłe nuty kakao (niektóre rosną w końcu na wulkanach – muszą mieć niezły charakterek!). Nazwa wzięła się od skojarzenia: kakaowce z ich żółtymi, czerwonymi i pomarańczowymi kabosami z oddali wyglądają jak drzewa w płomieniach. 
Ciekawe, że założyciele (Martyn O’Dare i David Zulman) w czekoladowym biznesie siedzą właściwie od dziecka (pochodzą z rodzin, które zajmowały się czekoladą). 
A gry chodzi o Pierścień Ognia... jest tam aż 452 wulkanów! Lokalni farmerzy, z którymi Firetree współpracuje, mają więc często trudne warunki pracy. Co ciekawe, marka płaci im więcej niż się przyjęło na rynku, by zapewnić jak najlepsze warunki, a tym samym: by jakość kakao była możliwie najwyższa. Dwie pieczenie (lub raczej dwa ziarna kakao) na jednym ogniu, hue hue. 

Firetree Papua New Guinea Karkar Island 72 % Cocoa Single-Estate to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao z Papui Nowej Gwinei z wyspy Karkar.

Po otwarciu poczułam zapach palono-prażono-wędzony, ale jakby czegoś co... tak przyrządzono, a potem zostało zawilgocone - oblane wodą? Np. zawilgocony węgiel, mokre drewno z ogniska etc. Obok roztaczał się wyraźny kwasek dzikiej róży (owoców) i ciemnego agrestu, które też nieco słodyczy w sobie kryły. Chwilami wydały mi się aż lekko cukierkowe - jak czekoladki z nadzieniami-konfiturami lub nawet jakaś "nierealistyczna wersja naturalnych landrynek"? To też same kwiaty dzikiej róży, a także inne porastające dość surowe, dzikie krzewy. Krzewów czułam znacznie więcej - jak takie porastające z obu stron leśną ścieżkę prowadzącą przez tereny leśno-górskie. Ścieżka ta miała w sobie coś wilgotnego, drzewnego.... Odnotowałam lekką nutę "niby grzybową" charakterystyczną dla różnych mousse'ów kakaowych / czekoladowych, a w końcu i właśnie sam czekoladowy krem z orzechami / orzeszkami. Mocną, chwilami aż przewodnią nutą były orzechy: dominujące ziemne i z dochodzącymi do nich włoskimi. Pierwsze kontynuowały prażenie, drugie podkreślały goryczkę. Całość jednak zwłaszcza w trakcie degustacji wydała mi się znacząco słodka - owocowo-kwiatowo i w sposób nie do końca sprecyzowany, czysto-słodki?

W dotyku niezbyt ciemną tabliczkę odebrałam jako "prawdopodobnie bardzo kremową". 
Przy łamaniu wydawała trzaski cienkich gałązek - nie była zbyt twarda. W przekroju wyglądała na dziwnie ściśniętą i zwartą, acz niewątpliwie kremową. Przy odgryzaniu kawałka podpowiadała, że chętnie zmięknie.
W ustach rozpływała się w umiarkowanym tempie i właśnie bardzo, bardzo kremowo. Odznaczała się idealną, gładką kremowością, chwilami bardziej aksamitną, chwilami aż śliskawą (jak galaretka?). Wyszła średnio tłusto, mało gęsto jak... bardzo napowietrzone, biszkoptowo-puszyste ciasto przełożone galaretką. Właśnie z galaretki - tylko takiej chyba nierealnie soczystej - w sobie coś miała. Pod koniec znikała jak cukrowo-zagęszczony sok.

W smaku od pierwszych sekund dominowała słodycz. Najpierw aż trudna do zdefiniowana, po chwili "karmelowa ze znakiem zapytania". Niby był to karmel, ale... bardziej karmelkowy albo jak z czekoladek karmelowych. Z nutką mocnego alkoholu? Nie sam. Z czasem doszła do niego leciutka soczystość, a że poczucie słodyczy rosło, pomyślałam o bardzo, bardzo karmelowych daktylach - jakiejś pospolitszej, drobniejszej i jaśniejszej odmianie. Takiej, która wydaje się czysto słodka.

Po chwili słodycz otarła się wręcz o pewną cukierkowość, landrynkowość, lecz nagle naskoczyła na smak zielonych winogron. Poczułam... sok z nich, a po chwili pewną nalewkowość, zawłaszczającą je sobie... Czułam rozgrzewanie gardła (w dużej mierze od poziomu odosobnionej słodyczy), co przełożyło się na myśl o winogronowym białym winie albo... winogronowej brandy. Lub nawet mocnej grappie. Wyszło to bardzo rozgrzewająco, aż ostrawo.

I słodycz także rozłożyła przede mną kwiaty - róże? Pojawiła się nieśmiała roślinność, krzewy, pnące się winorośle i wreszcie same owoce. Bardzo, bardzo słodkie, ale już z zapowiedzią drobnego kwasku. Pomyślałam o czerwonym, słodkim i dojrzałym do miękkości agreście, a potem wyraźniej o winogronach. Przecinały sobie drogę słodyczą, do której z czasem dodawały leciutki kwasek. Winogrona były to fioletowe, różowe... może wciąż trochę zielonych? Wyobraziłam sobie nasączony cukrowym alkoholem owocowy tort z cukrowo słodkim kremem oraz warstwą z zielonej galaretki z wtopionymi winogronami (wyobrażenie; nigdy nie jadłam, ale tak musi smakować to, co wyświetla się po wpisaniu "krem winogronowy do ciasta" w google)

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa kwiatowo-krzewiasta nuta zaobfitowała w orzechy. Pomyślałam o ścieżce wśród drzew - jakby tak iść leśną, jeszcze spokojną częścią szlaku w góry i chrupać orzechy? Nie było tu ani trochę gorzkości, ale motyw prażenia owszem. Pojawiły się prażono-palone, naturalnie słodkawe fistaszki, dobrze odnajdując się w wilgotnym, ziemiście-krzewiastym otoczeniu. Orzeszki ziemne z czasem zaczęły wchodzić w ziemistość jak... czekoladowo-truflowe, orzeszkowe czekoladko-cukierki? Wyraźnie poczułam grzybowo-ziemisty motyw rodem z kakaowych / czekoladowych mousse'ów.

Z czasem pojawiło się więcej naturalnie słodkawych orzechów: pistacji, a także delikatnych włoskich. Te niby wplotły lekką goryczkę, ale w sumie... też wyszły słodkawo. Dominowały pistacje. Przy nich pomyślałam o dymie... słodkim, bo jakimś kadzidlanym - też mieszającym goryczkę i słodycz. Odrobinę drapał w gardle, ciągnął alkoholowe ciepło.

Owocowa strefa zaś zdecydowała się na różaną nutę jakiś... różanych cukierków? Soczystych, ale i cukierkowo słodkich w aż irytującym sensie. Wyobraziłam sobie cukrowe galaretki z orzechami, trochę soczyste "turkish delight" (dokładnie tak wyobrażam sobie ich smak, bo nigdy nie jadłam). To było jak przecukrzona, lepka od cukru konfitura, galaretka z landrynek... Dziwne wyobrażenie o galaretkach z migdałami trwało dość długo, choć schodziło na dalszy plan. Galaretkowo-tortowe nuty, a więc galaretka mieszająca się też z kremem przełożyła się na luźne skojarzenie z miękkim, białym turronem z orzechami... Wciąż z landrynkowym akcentem?
Owocowe nuty zrobiły się bardzo landrynkowe. Początkowo wciąż czerwone, więc może i agrestowo-winogronowe, ale już nie tylko. Czułam jakieś czerwone ale też ugalaretkowiono-użelkowione.... Granaty? Tylko że nie były to do końca "cukierki dla dzieci". Aluzje do alkoholowych, nalewkowo-brandy'owatych nut w tle tliły się niepewnie.

Winogrona zrobiły się nutą bardziej abstrakcyjną, równie dobrze mogły być zielone albo takie jak np. są dżemy "słodzone sokiem z winogron". Były to więc "winogrona słodzące" i tyle. Albo nie "i tyle", bo coraz mocniej grzejące w gardle. Cukierkowo-owocowy splot zaserwował mi za to trochę cytrusów. Bliżej nieokreślonych... może cytryn i limonek? W wydaniu galaretkowo-landrynkowym, kwaskawo-goryczkowatym, trochę alkoholowym, ale przede wszystkim cukrowym. 
 
Cukrowość pod koniec znów zahaczyła o cukierkowo-cukierniczy karmel, jednak że i orzechów sporo czułam, było dość soczyście... wyobraziłam sobie baklavy - może z zasładzająco-cukrowymi daktylami? Takimi też aż cukierkowymi? Do głowy przyszły mi lepkie, cukrowe słodkości tureckie (wyobrażenie o nich; taki był wydźwięk). Wszystkie nasączone w mocnym, pikantnie-rozgrzewającym alkoholu (brandy / grappa).

Po zjedzeniu został mocno cukierkowy posmak owocków winogronowo-czerwonych, nieco cytrusowych i karmelkowo-cukierkowy, który nie był ani trochę "dziecięcy". Nawet akcent ziemi czy orzechów wszedł w cukierkową strefę. Co więcej, czułam ciepłe rozgrzanie w gardle jak po owocowej, cukrowej nalewko-brandy albo grappie (tej samej w sobie nie piłam; znam tylko z Zotterów).

Ta tabliczka była jak pudełko cukrowych czekoladek w wielu wariantach: od owocowych (winogrona, róże, agrest), przez landrynkowo-galaretkowato owocowe (róże, czerwone, cytrusy), czekoladowe po cukrowo-orzechowe (głównie fistaszki, ale też włoskie i pistacje). Wszystkie nieprzyzwoicie cukrowe i alkoholowe. Konfiturki i soczystość uległy jakby roztworowi cukrowemu. Ułożyło się to jednak w dość interesujący wydźwięk "tureckich słodyczy". Szkoda tylko, że nie poszła za tym smakowitość. Nutę wilgotnej, leśnej ścieżki i pewną ziemistość wolałabym o wiele lepiej poczuć. Zawilgocono-palone nuty też mnie zaintrygowały, ale były niemal nieuchwytne przez słodycz.

Dużo orzechów i konfiturę różaną czułam również w Morinie Papouasie Nouvelle Guinee Sido 70%, jednak on był o wiele bardziej orzechowo-drzewny, owocowo-dżemowy, śliwkowy i... czekoladowy, nie zaś cukierkowy. Zotter Labooko Papua New Guinea 75% to też dżemy i nalewki, kwiaty, drzewa, ale o wiele więcej ziemi i cytrusów.
Firetree może i miała najwięcej poszczególnych nutek, ale wszystkie miały jeden, irytująco słodki aspekt, który całość uczynił na dłuższą metę nudną. Nic bowiem nie rozwinęło się w niej tak głęboko, ambitnie czekoladowo, jak bym sobie życzyła. I zupełnie nie przemówiła do mnie jej niegęsta konsystencja.
A jednocześnie to wciąż dobra i smaczna czekolada. Tylko że... też rozczarowanie, bo zupełnie inaczej, jako o wiele charakterniejszą ją sobie wyobrażam. A na marginesie: obstawiam, że to rozgrzewanie może wynikać z wulkaniczności... i też ocenę chyba nieco podciągam za obrazowość i ciekawy (niecodzienny, ale niestety niezbyt w moim typie) wydźwięk.


ocena: 7/10
kupiłam: CocoaRunners
cena: £6.95 (za 65g)
kaloryczność: 564 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier nierafinowany, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.