wtorek, 1 lutego 2022

Auro Chocolate Regalo Philippine Origin 85 % Reserve 2018 ciemna z Fillipin

 Czekolady Auro jakoś nie przekonały mnie do siebie, jednak po tabliczce Mana tej się nie obawiałam. Obstawiałam, że może nawet wyjdzie przyjemnie. W miarę przyjemnie brzmiał bowiem opis, że zrobiono ją z ziaren nazywanych na Filipinach "Regalo", czyli "prezent". Wzięło się to stąd, że w latach 70. przybyło z Indonezji i Malezji i... po prostu się przyjęło, trafiło w gusta.

Auro Chocolate Regalo Single Estate Philippine Origin 85 % Dark Chocolate Reserve 2018 to ciemna czekolada o zawartości 85 % kakao Regalo z Filipin, z okolic miasta Davao.

Po otwarciu poczułam zapach prażonych zbóż, może orzechów, pestek, które wydały mi się... podprażone i zawilgocone? Oraz soczyste śliwki... nieco powidlane? Nalewkowe? Na pewno przybrały postać czegoś poważniejszego, może alkoholowego. Pomyślałam o gęstawo-zwartej, lepkiej masie... Musiała być słodka i z domniemanym kwaskiem (na tyle jednak istotnym, że to nim owoce przedzierały się przez kompozycję ). Już w trakcie degustacji przyszły mi do głowy ciemne winogrona o wysokiej słodyczy. Za nimi... aż lekko pudrowa, też słodka nuta owoców trudnych do nazwania. Te zboża... z czasem nazwałabym może raczej parzonymi właśnie herbatami liściastymi? Ziołami? Ze słodko-podpalonym, ciężkawym motywem... melasy / syropu klonowego? Wracało to do... jednak też dość wyraźnych orzechów? Jako jakiś sos / likier? Zioła i orzechy zwłaszcza w trakcie degustacji upierały się przy słodko-alkoholowym wydźwięku.

Podczas łamania tabliczka była bardzo twarda (jak kamień!) i aż problematyczna. Donośne huki, trzaski zwieńczały sukces. Ciekawostka: z jednej strony cała tabliczka była znacznie grubsza.
W ustach czekolada mimo ziarnistego przekroju rozpływała się gładko i łatwo. Trwało to bardzo długo. Od początku wydała mi się także w nich twardo-zbita oraz tłusta jak... średnio dojrzałe awokado. Pozostawiała lepko-maziste smugi, które powoli odsłaniały pojedyncze drobinki, a z czasem przejawiały odrobinę soczystości. Wtedy jakby opływała ciężkimi smugo-falami.
Nie przemówiła do mnie ta konsystencja.

W smaku pierwsze uderzyły dosłownie słodziutkie, prażone orzechy laskowe z odległą nutką cierpkiego kakao, zamknięte w karmelowej, niemal toffi słodyczy z trochę maślaną nutą, co od razu przywołało wizję wyidealizowanego Toffifee w wersji dla dorosłych (alkoholowej?). Dosłownie czułam laskowca w słodkiej, kleistej gęstwinie. Coś nugatowego? W ciągu kolejnej chwili zwróciłam uwagę na konkretnie (idealizowaną!) łódeczkę tego cukierka, a słodycz zaczęła... odchodzić od tego skojarzenia coraz bardziej tę łódeczkę ukarmelawiając i dodając jej gorzkości.

Zaraz po orzechowej słodyczy dosadnie uderzała gorzkość i rozchodziła się spokojnie. Wsparta kwaskiem i cierpkością kakao weszła... do zielarni? Z ziołami nieco egzotycznymi? Pomyślałam o trawie cytrusowej, która łączy i słodycz, i kwasek, ale właśnie specyficzną ziołowość także. Ta rozkręcała się za sprawą szałwii, niosąc kwaskawą rześkość. 

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa poprzez rześkość i kwasek do kompozycji dołączyły owoce. Przewodziły kaszowate, mało soczyste jabłka - papierówki? Takie nienajlepsze, nawet z gorzkawą skórką, pospolite... Kwaskawo-słodkie i... Wzmocnione. Pojawiła się soczysta śliwka w wydaniu nalewkowym. Alkoholowy charakter pojawiał się i zanikał, ale nie dawał o sobie zapomnieć.
Zaraz za nią podążały bardzo ciemne, słodko-cierpkie winogrona. Cały ten splot miał skłonności do kwasków, acz nie był jednoznacznie kwaśny. Owoce wydawały się w dużej mierze cierpko-jakieś... Nie tyle tylko alkoholowe, co dosłodzone, syropowe. Może palono-powidlane? Myślałam o lepkawych, gęstych tworach... dosłodzonych w nieoczywisty sposób.

Zioła mieszając się z "łódeczką słodyczy" otworzyły drogę kolejnym wizjom.

Oto "łódeczka" zmieniła się w skorupkę. Orzechy i słodycz zmieniły się w najprawdziwszą skorupkę orzecha! Pomyślałam o świeżych włoskich, ale... takich na drzewie. Właśnie to wprowadziło dziwaczną roślinność. Nie tyle tylko same drzewa, co ogrom gałązek, zieloności (liści! igieł!), zboża... Trochę jak pole nieopodal lasu mieszanego.
Zboża? Może raczej soczyste, mięsiste pestki? Słonecznika? Lekko gorzkawe i... otoczone czymś karmelowym, ale nie karmelem? Pomyślałam o mocno palonym, kwaskawym i dziwnie słodkawo-niesłodkim pumperniklu - jakby w wersji ze zbożami. Kwasek i tu się kręcił, więc może jednak jakiś ciemny chleb... Mokry koniecznie!
To też... kwaskawo-świeży motyw drzew wiecznie zielonych. Dosłownie czułam ostre, zielone igiełki. Było to... żywe, soczyste, żywiczne. Jakbym przemierzała mokry, rześki las, mając głowę zwróconą ku pniom, gałęziom etc.

Zboża... w mokro-lepkim tworze przejawiały goryczkę, ale chętnie łączyły się ze słodyczą. Wyobraziłam sobie mus / przecier śliwka-jabłko. Śliwka była tu słodka, ewidentnie nie świeża-surowa. Jabłka też po części, ale inaczej... trochę nieoczywiste, bo właśnie i jako z musu jabłkowego, ale i... aż lekko pudrowo-suszone? Słodko-miękkie... 

A jednak w pewnym momencie czymś kwaśniejszym (cytrusem?) przełamane. Tu wkroczył soczysty ananas. Wraz z nim może nektarynka łącząca go z jabłkami? Chwilami także sam ananas zahaczał o takiego miękko-suszonego, ale jednak świeży soczysty wygrał. Wtedy to raz i drugi mignęło mi zielone jabłko. Znów ta zieloność! Jak już się pojawiła... to i przybył splot kiwi-agrest. 
Całość była na tyle soczysta, że te pudrowo-suszone aspekty owoców uciekały. Oprócz jednak zabiegów egzotycznych, kompozycja uparcie wydawała się "swojsko-polsko polna i ogrodowa". To raczej soczysta gęstwina brązowa, farfoclowa i kwaskawo-słodka wymieszana została z pestkami i zbożami. Paroma orzechami włoskimi i laskowymi?
W pewnym momencie doszukałam się niemal mlecznej nuty, stąd pomyślałam o jakimś łagodnym jogurcie z owocami i zbożami. Albo w sumie o samych przeciero-deserach owocowych. W głowie miałam dwa duety: śliwka-jabłko (przypomniały mi się desery Primaviki) i kiwi-agrest (wąchałam - haha - taki jogurt Ehrmanna; wg Mamy rewelacyjny, ja nie próbowałam). Znowu może też jakieś winogrono się zaplątało?

Za sprawą orzechów, zwłaszcza laskowych, na końcówce wróciła słodycz. Pomyślałam o maślanym karmelu... bardziej roślinnym, palonym... coś bardziej jak syrop klonowy? Znów także orzechy przeszły w jakiś syrop / sos / likier. Zioła podszepnęły orzechom alkoholowość. Laskowce były ewidentnie "z czegoś słodkiego". Orzech laskowy rozmywał się z czasem.

Goryczka i słodycz za to trwały, na końcówce z dosadnej, gorzkiej ziołowości stając się lekko ziołowymi, herbatami fusiastymi. Pozbierały one roślinność i były kojące niczym delikatna, choć cierpkawa zielona herbata - taka dopiero parząca się. Łączyła i palenie, i wilgotnienie. To jak... zaparzenie sobie takiej po powrocie z wilgotnego, rześkiego lasu.

W posmaku pozostała cierpkość herbaty, dużo drzew i pewna roślinność (chyba bardziej ziołowo-orzechowa niż zbożowa i taka też... "zielona") oraz nuta kwaskawo-słodkich owoców. Ciemne, mulące jabłka i śliwki, ale i kwasek niemal cytrusowy, niejednoznacznie (ale żółto?) egzotyczny. Może była to ta trawa cytrynowa?

Całość wyszła smacznie i w zasadzie... dość prosto, choć nie tak bardzo jednoznacznie. Można się w niej wiele doszukać, ale w zasadzie można też poprzestać na głównych motywach. To sporo orzechów i zbóż, drzew (ciekawie rozchodziły się na poszczególne aspekty: gałęzie, zieloności, liście, las, orzechy-drzewa, iglaste), owoce swojskie: jabłka (ale znów i kwaskawe, i chwilami pudrowe, jako mus), egzotyka (przewodnictwo ananasa, ale nie tylko), śliwki podkręcone alkoholem i znów aż "alkoholowe orzechy" podyktowane ziołami / herbatami. Goryczkowata, kwaśna, ale... w porywach. Wciąż ze słodkim tłem. Słodycz pochodziła od "niby karmelu" owoców i... właśnie z dosłodzenia bardzo nieoczywistego (syropy, a więc znów mocny związek z roślinami).

W Mana 85 % też czułam jabłka i alkoholowość (w Mana wiśni i wina; w dzisiaj opisywanej śliwkową), egzotykę i pudrowość (w Mana bananów i cukru; w dzisiejszej ananasowo-jabłkowo-niejednoznaczną), drzewo-roślinność (Mana to bardziej kokosy i palmy; Regalo drzewa, zbożo-orzechy, zioła).
Dzisiaj opisywana na pewno była kwaśniejsza, jednak nie powiedziałabym, że mniej słodka. Po prostu słodka inaczej. Niektóre jej nuty były bardzo niedookreślone, co mnie smuci. Obrazowe skojarzenie z przecierem z owoców ze zbożami kupiło mnie, ale z innych nut niewiele było takich chwytliwych. Wiele zwyczajnie w porządku i nie wiem, czy taki natłok nieklarownych różności wyszedł bardzo dobrze. Smacznie tak, ale to tyle. Do tego nie podobała mi się struktura - gdyby nie ona, byłoby o punkt więcej.


ocena: 7/10
cena: 28 zł (za 60 g; cena półkowa)
kaloryczność: 570 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier muscovado

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.