wtorek, 29 października 2019

Freihofer Gourmet Gefullte Schoko Tafelchen Blaubeer-Cassis biała z nadzieniem z jagód i czarnych porzeczek, udekorowana suszonymi jagodami

Do tej czekoladko-czekolady nie mogłam się zmobilizować. Kupiłam, bo w złym humorze kupowałam całą serię, a także dlatego, że jakoś w miarę miło skojarzyła mi się z Mount momami / Exquisit Duet Chocolate white with yogurt & forest fruits. Co więcej, w czym by nie był krem z czarnych porzeczek, wydaje mi się atrakcyjny. Niestety jednak po drodze trafiła mi się niesatysfakcjonująca Zotter Nashido Currant / Johannisbeer, po której zaczęło mi się to widzieć... nie najlepiej. Jakoś jednak w końcu otworzyłam, bo akurat przyjechał tata, który to lubi białą czekoladę i słodycze, które można tak szybko wrzucić do ust i pogryźć.

Freihofer Gourmet Gefullte Schoko Tafelchen Blaubeer-Cassis to biała czekolada z nadzieniem z borówek amerykańskich / jagód i czarnych porzeczek (26%), udekorowana suszonymi jagodami (2%).

Po otwarciu poczułam intensywny, tylko trochę podkręcony, zapach jagód: od świeżych i słodkich, przez kwaskawe suszone po słodziuteńko-konfiturowate. Zaznaczyły się na wyrazistej śmietance.

Czekoladki okazały się zaskakująco twardawe. Warstwa czekolady była gruba i właśnie twarda w stosunku do nadzienia, będącego rzadkim żelem. Tak ogółem jednak uginała się przy krojeniu czy gryzieniu. Nadzienia o strukturze zglutowanego dżemo-żelu, który bardzo się ciągnął i lepił nie pożałowano. Niegładki, z mikroskopijnymi drobinkami, nie był zbyt spójny z czekoladą.
W ustach czekolada rozpływała się powoli z racji gęstości i zbitości. Przypominała tym samym grudkę masła, choć nie była tak bardzo tłusta, a nawet w pewien sposób suchawa. Trochę podchodziła pod plastik, gładki i pozostawiający smugi jak niektóre ciemne.
Szybko ujawniała wnętrze, które początkowo w ustach zachowywało pewną zwartość, po czym prędko rozpływało się. Niby jak sok... ale właśnie soczystości mu brak. To taka żelowa konfitura z cukru, zagęszczonego owocami (a nie odwrotnie).
Suszone jagody z kolei początkowo to suche trupy, potem nieco miękły i upuszczały soczystość, ale bez szału.

W smaku sama czekolada zaserwowała sporo słodyczy, ale jej bazą okazał się duszno-ciężki smak masła i mleka. To drugie pobrzmiewało mlekiem w proszku. Taka przeciętna, nie mocno słodka, biała czekolada. Bez wyrazu, ale i bez wielkich wad.

Nadzienie podbijało słodycz. To przede wszystkim słodycz cukierkowo-sztuczna i cukrowa. Dopiero po tym czułam słodkie jagody... a właściwie jagodowy dżem / konfiturę. Z czasem, gdy nadzienie zaczynało już odlepiać się od czekolady i rozpuszczać, upuściło odrobinkę kwasku owoców. Jagódkowato-cytrusowych. Czarnej porzeczki prawie nie czułam (odległa namiastka równie dobrze mogła być wyimaginowana). Kwasek szybko zanikał w ogólnej słodyczy.

Suszone jagody nawet nie próbowały o niego zawalczyć, ponieważ same były głównie słodkie. W ich przypadku to jednak nie wada, gdyż reprezentowały słodycz czysto owocową.

Słodycz wpisała się w konwencję dusznego smaku bez wyrazu, bo i ona była dziwnie mdła. Silna i irytująca, niezbyt spójnie mieszająca się pod koniec z mdłym masłem i mlekiem.

W posmaku pozostały jagody suszone i cukrowo-cukierkowo-konfiturowe, maślano-mleczna czekolada i poczucie przesłodzenia... dziwnie sztucznego.

Całość wyszła bez wyrazu, nudno. Nijaka biała czekolada i tylko tyle że słodkie nadzienie, słodka posypka... Owszem, czuć jagody, ale czarna porzeczka umknęła zupełnie.
Jestem pewna, że gdyby zamiast suszonych jagód, dodali suszone czarne porzeczki, całość nabrałaby charakteru. Szkoda też, że cukrem i syropem g-f prawie do zera osłabili soczystość.
Bałam się, że z racji porzeczki i potencjalnego podkręcania cytryną może wyjść zbyt kontrastowo cukrowo-kwaśno, a wyszło... nawet nie tyle cukrowo, co sztucznie-słodko i nijako, ciężko. To zdecydowanie najgorsza propozycja z serii, choć jednocześnie nie było w niej nic szczególnie odrzucającego. Zjadłam jedną czekoladkę, ale nie trafiając na nic ciekawego, a już zwłaszcza na porzeczki, a tylko na irytującą sztucznie-cukierkową słodycz i maślaną ciężkość, oddałam Mamie. Bez specjalnego obrzydzenia, bez jakichkolwiek uczuć. Gdyby nie obiecywali porzeczki, 6 bym dała (choć gdyby nie porzeczka, nie kupiłabym).
Mamie smakowały (te ponad 100 gramów, jakie jej wpadły w moment zjadła na raz - ja bym chyba padła, mimo że też lubię zjeść sobie 100g czekolady - jednak nie takiej!), ale to bo ona uwielbia wszelkie słodkie, jagodowe rzeczy (np. odkąd weszła, mogłaby dzień w dzień jeść Jogobellę Panna Cottę jagodową). Przyznała mi rację, że środek mógłby być wyrazistszy w smak owoców oraz, że czarnej porzeczki nie czuć. Uznała, że z porzeczką "to w ogóle mogłoby być pyszne".


ocena: 5/10
kupiłam: Aldi
cena: 9,99 zł (za 115g)
kaloryczność: 470 kcal / 100 g; 1 sztuka (ok. 10g) - 45 kcal
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, syrop glukozowo-fruktozowy, tłuszcz kakaowy, mleko pełne w proszku, przecier z borówek amerykańskich 7%, substancja utrzymująca wilgoć: gliceryna; przecier z czarnych porzeczek 3%, suszone jagody, lecytyna sojowa, aromat, regulatory kwasowości (kwas cytrynowy, cytryniany sodu), substancja żelująca: pektyny

11 komentarzy:

  1. Mnie porzeczka w nazwie kusi mniej niż jagody, bo zdecydowanie wolę te drugie. Jeszcze z białą czekoladą... Mmm, to połączenie wydaje mi się naprawdę dobre ^^ W dodatku ta tabliczka jest taka śliczna! Jak taki dalmatyńczyk <3 ja też kocham Jogobellę Panna Cotte jagodową :D ale według mnie truskawkowa jest najlepsza z tej serii ^^ Mama jadła ten smak? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fioletowe krowy, tu fioletowe dalmatyńczyki? Nie no, mogą być. :D

      Często jada, ale to chyba najmniej lubiana przez nią z tej serii.

      Usuń
  2. "Kupiłam, bo w złym humorze kupowałam całą serię" - podmień całą serię na dowolne słodycze plebejskie i masz mój sposób walki ze smutkiem i stresem. Dopiero niedawno odkryłam, że większą radość sprawia mi coraz krótsza lista, więc tego się trzymam. Druga rzecz: obkupić się, a potem nie mieć na to ochoty - taa, story of my life.

    Lubię miękką czekoladę, ale czasem ta twarda, chroniąca delikatnego (tu: żelowego) nadzienia okazuje się spoko, więc początek degustacji miły. Gorzej z plastikiem i grudą. Btw, masło nie zmienia się w grudy, tylko rozpływa. Masa margarynowa się grduli. (Tak, wiem, to Twoje wyobrażenie nt. masła. Popatrz na ostkę masła/margaryny na patelni - topi się na olej. W ustach jest dokładnie tak samo). Lubię sztuczne dżemidła, więc środek mi odpowiada. Całość mimo wad w Twoim odczuciu wydaje mi się fajna. Taka na 4 chi, może ze wstążką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z kolei obecnie lubię mieć tyle, ile mam, z datami, jaki te czekolady mają. Mam komfort, bo nic nie goni różnorodność jest więc luz.
      A z ochotą to mam często też tak, że najdzie mnie na coś, kupię i przechodzi. Albo nie kupię, potem najdzie i mam problem, bo nie mam. Albo mam ochotę tylko abstrakcyjnie - to już męczy, w przeciwieństwie do zapasów czekolad.

      Masło w ustach niewątpliwie by się rozpuszczało, ale mi nawet nie chodzi o moje wyobrażenie. Masło trzyma się w lodówce, więc wyjęte z niej będzie grudą. I o taką grudę mi chodzi. Czekolada na patelni też się rozpuści, bo ciepło, ale chodzi mi raczej o taką cechę typową. Na pewno nie chodzi mi o konsystencję margaryny - tę zawsze kojarzę sobie z Bajecznym / Pierrotem - taka miękka gruda.
      Ech, jak chodzi o takie tłuszcze różne to w sumie zielona jestem - jedyne, co u mnie jest to Smakowita Mamy, od której trzymam się z daleka.

      Usuń
    2. Wydaje mi się, że datami masz łatwiej niż ja. Ciemne czekolady odznaczają się długim czasem przydatności. Chyba że sklep na chama wysłałby Ci te na skraju życia. Pytasz o daty przed zamówieniem?

      Z ochotą mam tak samo. Z dwojga złego wolę mieć i się męczyć, niż nie mieć i żałować. Abstrakcyjną ochotę też doskonale znam. Gdybym ulegała jej częściej, miałabym w domu ze sto tabliczek czekolad. Uwielbiam to, jak wyglądają i jakie mają smaki. Tyle że nie jestem tabliczkową osobą. Czekolady męczą mnie mniej niż cukierki, acz męczą.

      Wyczuwam postanowienie na 2020 rok. Odkładasz czekolady i bierzesz się za recenzowanie maseł, margaryn i innych tłuszczaków :D

      Usuń
    3. Raczej nie pytam, bo od Marcina zawsze mam świeżynki, Piotr z Sekretów też zawsze jest na bieżąco. W ciemno kupuję rzadko i mało. Zdarza się jednak, że pytam.
      Z datami zdecydowanie mam lepszą sytuację. Wiele czekolad z taką do końca roku... 2021, więc...


      Zgadłaś! Nie no, tak pomyślałam, wiesz, że gdyby tak zabrać mi czekolady, to obyłabym się bez słodyczy? Gdyby Tobie zabrano te najbardziej Twoje, też byś mogła innych nie jeść, nie? Założę się, że np. nie zrobiłabyś się bardziej tabliczkowa, cukierkowa czy w ogóle jakaś lizakowa?

      Usuń
    4. Jem słodycze, bo lubię. Gdybym musiała je odstawić z dnia na dzień, np. ze względu na chorobę, w której wyleczeniu przeszkadzają słodycze, nie byłoby mi żal. Bardziej cierpiałam z powodu kawy i wina. Zamiast słodyczy żarłabym owoce i warzywa. W ogóle gdybym mogła teraz zamienić kawę i alkohol na słodycze, nie wahałabym się ani minuty.

      Usuń
    5. Tak myślałam. A jest coś spożywczego co jesz, mimo że po tym cierpisz zdrowotnie? Nie chodzi mi nawet, że "raz się zdarzyło", tylko, że np. co jakiś czas z premedytacją, wiesz, że potem przecierpisz, ale nie możesz się oprzeć? Albo... co by to było, gdybyś dla jakiejś rzeczy tak robiła?

      Usuń
    6. Na myśl przychodzą mi tylko dwa produkty: alkohol i ketchup.

      Usuń
    7. Nie pomyślałabym nigdy, że można aż tak lubić ketchup. :D Według mnie jest ok (nie każdy w dodtaku, haha), ale ja aż taką jego fanką nie jestem.
      Alkohol lubię już bardziej, ale na pewno nie aż tak.

      Usuń
    8. Jestem niemal pewna, że gdybym nie zachorowała, nigdy nie dowiedziałabym się, że ketchup jest dla mnie tak ważny. Jadłam go rzadko, ale w chwilach, w których po niego sięgałam, był absolutnie niezbędny.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.