środa, 30 października 2019

Lindt Macarons Pistazie mleczna ze śmietankowym nadzieniem pistacjowo-migdałowym z kawałkami cukierniczymi i migdałami

Kupowanie paru smaków z danej serii od razu ma pewien minus: gdy okazuje się dziadowska, człowiek kończy z tabliczkami, na które nie ma ochoty. Tak właśnie było z makaronikowymi Lindtami. O ile truskawkowa Creation Les Macarons Fraise wyszła intrygująco, tak cytrynowa była kiepska. Jakoś nie pomyślałam, że duża ilość nadzienia, ujawni to, jak jest kiepskie. Mimo makaronikowości (jak ja nie cierpię takich rzeczy!), i cytryna, i dzisiaj opisywany smak wydały mi się kuszące, ale o tym rozpisałam się już przy Macarons Zitrone, a nie chcę się powtarzać. Niestety, jednak makaroniki jednak swoje zrobiły. Tu już nawet pistacje nie pomogły, czułam, że dobrze nie będzie.

Lindt Macarons Pistazie to mleczna czekolada nadziewana pistacjowo-śmietankowym kremem (30%) z kawałkami wyrobu cukierniczego (2%) i prażonych migdałów (3%); inspirowana makaronikami.
Od razu zaznaczam, że to moje własne tłumaczenie z niemieckiego. "Gebäckstücken" można tłumaczyć jako "kawałki ciasta / ciastek", ale patrząc na skład i angielskie tłumaczenie (fine pastry pieces), czuję, że mam rację.

Po otwarciu poczułam głęboką woń mleka (płynącą od bardzo słodkiej mlecznej czekolady) i wyrazistego, pistacjowego marcepanu. Zapach migdałów nasilił się przy dzieleniu i smakowicie mieszał się z mlekiem.

Tabliczka wydała mi się dość konkretna; nadzienie także. Nie pożałowano żadnej z części, ale w pierwszej chwili chrupiących dodatków zbytnio nie dostrzegłam.
Dopiero w ustach wszystko się rozjaśniło. Czekolada rozpływała się w umiarkowanym tempie, w gęsty, tłusto-kremowy sposób. Odsłaniała również gęsto-tłuste nadzienie, acz szybciej rozpływające się od niej. Cechowała je lekka oleistość, ale i wciąż pewna kremowość. Byłoby gładkie, gdyby nie... mnóstwo zatopionych w nim kawałków: od drobinek po całkiem spore. Trafiłam na ledwie kilka chrupiąco-świeżych kawałeczków migdałów, a przyjemność z jedzenia odebrała mi ogromna ilość rozpuszczających się, trzeszcząco-chrupiących grudek jakby z cukru pudru. Były na swój sposób lekkie... Obstawiam, że jak beza, ale ten twór jest mi dość obcy (i nienawidzony). Paskudztwo.

Sama czekolada roztoczyła po ustach głęboki, intensywny smak mleka i silną słodycz, ale także zaskakująco wyraźną nutkę kakao (mam wrażenie, że na zasadzie kontrastu nadzienie jakoś je podkreśliło).

Krem dochodził do głosu za sprawą wzmagającej się mlecznej fali, do której dołączył akcent oleju palmowego. Zaplątał się, potem jakoś schował. Mleko i śmietanka o bardzo słodkim smaku pomogły rozejść się smakowi migdałów. Mignęła mi przy tym sztuczność. Mleczno-migdałowa mieszanka była błogo słodka, początkowo wręcz dziecięca, ale po chwili pojawiła się nutka lekko marcepanowa. Zaraz za nią chowały się pistacje. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa zaskakująco wyraźnie wyczuwalne, na jakiś czas zrównały się z migdałami. Nadzienie nie miało wprawdzie niezwykle intensywnego smaku, ale zaliczyłabym je do tych "przyjemniejszych", mimo że nakręcone aromatami. Potem jednak cały czas rosnąca słodycz bardziej zwróciła na siebie uwagę.

Przy odsłaniających się dodatkach to właśnie słodycz rosła gwałtownie. Był to przede wszystkim cukier puder, ale i po prostu cukier. Co więcej, doszukałam się też takiej "sztucznej słodyczy". Okropne chrupiące bryłki cukru dominowały, zarówno gdy się rozpuszczały, jak i kiedy próbowałam się ich jak najszybciej pozbyć, rozgryzając. Migdały plączące się w ich pobliżu, rozgryzione, oczywiście uwypukliły swój smak. Świeże i dobre, ale z racji ilości, przegrywające pod naporem cukru.

Po zastrzyku słodyczy i delikatnym, mlecznym smaku nadzienia, czekolada wydała mi się bardziej kakaowa, ale i tak pod koniec było już za słodko i tyle. Wszelkie sztucznawo-oleiste nuty też ponownie się wychyliły.

W posmaku pozostały właśnie one oraz mieszanina migdałów i mleka, ale tym, co najbardziej zwróciło moją uwagę było cukropudrowe przesłodzenie, a także tłuszcz na ustach. Gdybym nie wiedziała, miałabym wątpliwości, czy było w tym coś pistacjowego. Lekko migdałowego owszem.

Gdyby nie dodatek kawałków cukru, całość byłaby całkiem w porządku. Może nudna i nie jakoś specjalnie wyrazista, ale na pewno nie odrzucająca (a po prostu przesłodzona i tłusta). Migdałowo-mleczno-pistacjowe nadzienie, by nie być tak mdłym, potrzebuje migdałów i pistacji, a nie cukru. Co dziwne, wcale nie wyszło to tak marcepanowo (nie dość, że migdały są w składzie, to pistacjowe słodycze mają tendencje do udawania marcepanu). Przez te chrupacze, gdy tylko kawałek rozpuścił mi się w ustach do połowy, reszty chciałam się z nich pozbyć. Nie pomagało to też w zrobieniu kolejnego kęsa, bo wcale nie widziało mi się chrupać cukier.

Bez przekonania zjadłam dwie kostki, po czym oddałam Mamie. Jej smakowała, ale umiarkowanie (tak się wyraziła, acz nie wiem, skoro 8 kostek, jakie jej dałam, zniknęły w mniej niż pół godziny i to w dniu, w którym zjadła już Freihofer Gourmet Blaubeer-Cassis). To znaczy: zachwyciła ją mleczna czekolada i smakowały "te fajne chrupiące" (Mama uwielbia wszelkie bezy, makaroniki itp.), nie było jej za słodko czy za tłusto, ale doszła do wniosku, że utwierdziła się, iż niezbyt podchodzą jej nadzienia orzechowe, pistacjowe, migdałowe itp. (woli je chrupać - same lub jako dodatek). Przebąkiwała też o dziwnym wrażeniu "czy to na żołądku, czy prawie zgaga" - ma problemy z żołądkiem, to fakt, ale zawsze słyszę podobne teksty, gdy zje coś z dużą ilością oleju palmowego. Taak, nawet jej organizm go tutaj wyłapał.
Lepsza od cytrynowej tylko w kwestii, że tu nie było niczego tak cukierkowego, ale ogólnie

reprezentują raczej ten sam poziom. Oceny te same, bo tu cukier był po prostu cukrem, tam cukrem cytrynowym (a to zawsze trochę lepiej).


ocena: 6/10
kupiłam: Allegro
cena: 12 zł
kaloryczność: 566 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, olej palmowy, miazga kakaowa, odtłuszczone mleko w proszku, śmietanka w proszku 3%, migdały, pistacje 1,5%, lecytyna sojowa, aromaty, skrobia pszenna, sól, naturalny aromat, białko mleka

8 komentarzy:

  1. Ten smak też jadłam w formie jajeczek wielkanocnych i całkiem mi smakował. Te kawałeczki cukru najpierw odebrałam jako pistacje, ale kiedy znalalazlam je w innych smakach to domyśliłam się że to pewnie te bezy z makaroników :D trochę nadzienie przypominało mi lody pistacjowe, jest rzeczywiście mało marcepanowe. Dla mnie calkiem ok, ale wyjątkowo za słodkie i tluste :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ble, innej formy już na pewno bym nie zniosła.
      Swoją drogą lubisz makaroniki?

      Usuń
    2. Raczej nie przepadam, bo ogólnie nie lubię bez, ale zjadłabym gdyby ktoś mi dał bez wybrzydzania :p ale sama bym nie kupowała, kiedyś raz mi Mama kupiła i były zdecydowanie za słodkie i zbyt dziwne w konsystencji :D

      Usuń
    3. Zaskoczyłaś mnie. Myślałam, że jak ja definitywnie nie. Wszystko, co choćby przypomina bezy postrzegam jako obrzydlistwo. I właśnie jeszcze ta ich dziwna struktura i krem, fu.

      Usuń
  2. "Kupowanie paru smaków z danej serii od razu ma pewien minus: gdy okazuje się dziadowska, człowiek kończy z tabliczkami, na które nie ma ochoty." - kolejny wpis z rzędu przedstawiający story of my life :P Ostatnią dziadowską serią były suszki Delecty. Nie dość, że kupiłam trzy warianty w ciemno, to jeszcze każdy po kilka saszetek. Blee.

    Migdały pokruszone jeszcze ujdą, ale po cóż pudry w nadzieniu? Szkoda, bo konsystencja była bliska ideału. Smak wydaje się plebejski, więc całkiem mój. Swoją drogą, moja mama takie porcje (8 kostek) zjada w minutę. Wsadza słodycz do buzi i nie ma śladu. W moim domu nigdy nie było celebracji posiłków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pudry i chrupiący cukier, mmm, marzenie.

      Taak, moja też. Kostka to ust i nie ma. Ja bym nawet jakbym chciala, to takiej bym nie zamieściła. I właśnie Mama celebruje jedzenie, ale czasem... Nie może się powstrzymać przed szybkim jedzeniem. A ja się nie mogę nadziwić, bo kocham jeść powoli.

      Usuń
    2. To zależy, co rozumiesz poprzez 'powoli'. Natalia z Rankiem~ kiedyś napisała, że je obiad godzinę lub dłużej. Ja bym zwariowała. Lubię jeść wolno, ale bez przesady. Baton bez pisania recenzji zjem w max 5 minut. Obiad, jak mam coś dużego, w max 30 minut. Z kolei moja mama zjada Pawełka na dwa albo trzy ugryzienia, więc nie mija nawet minuta, a papierek jest pusty.

      Usuń
    3. Śniadanie (dwie kanapki z mnóstwem warzyw - ile się na nich zmieści + obok) jem godzinę. Nad czekoladą siedzę ponad godzinę. Mogę i dwie. Sushi lubię jeść długo - czasem ot, kawałek po kawałku, ale zdarza mi się łazić na "Jedz, ile chcesz" i sobie "biesiadować" cholera wie ile. Jednak nie ze wszystkim tak mam, ot, jakieś kaki / jabłko w 10 min zjem i spokój.
      To powiedziałabym, że jesz normalnie, z głową. Twoja Mama według mnie je szybko, a moja normalnie-szybko, bo Pawełka zjada w jakieś 5 minut, ale z Jeżykami (pół paczki), tak z 15 min posiedzi.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.