czwartek, 17 października 2019

(Słodki Przystanek) Beskid Ekwador 70 % ciemna z Ekwadoru

Jako że trafiam ostatnio albo na tabliczki poważne / wytrawne, albo na bardzo soczyście-owocowe... naszło mnie na kwiaty. A może to dlatego, że dzień w dzień wracając z przystanku wdychałam piękne, wiosenne zapachy pierwszych kwitnących krzewów i drzew? A jak kwiaty... to najlepiej Ekwador.

Beskid Bean-to-Bar Chocolate Ekwador 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao Nacional Arriba z Ekwadoru, z gospodarstwa Zoilita.
Czas konszowania to 48 godzin.

Po otwarciu poczułam starcie łagodności i "konkretu". Pudrowo słodkie kwiaty i landrynki / cukierki pudrowe cytrynowe lub cytrynowo-miodowe napierały na paloną, kawowo-słodową ziemię. Była w tym soczystość, ale taka... hamowana. Skojarzyło mi się to trochę z "dziadkową wsią", gdzie jedzenie jest "własne", czuć naturę itp.

Niemal czarna, gliniasta tabliczka okazała się bardzo twarda, ale trzaskająca jak cieniutka, delikatniusia gałązka. Także przekrój sugerował gliniastość, może lekką ulepkowość.
W ustach kęs rozpływał się łatwo, ale powoli. Właśnie w gliniasty, gęsto-oblepiający, ale nie zalepiający sposób. Czekolada nie miękła, a upuszczała kremowe, jakby śmietankowe, a pod koniec (na przemian?) minimalnie soczyste fale. Była pełna, konkretna, ale nie bardzo tłusta.

W smaku najpierw poczułam słodycz. Intensywną, ale nieoczywistą. Jakby ostrawą, która szybko wprowadziła element gorzkawości. Porcja rześkiego miodu prosto z ula mignęła mi lukrecją i kwiatami, ale po chwili znormalniała jako po prostu słodycz. Pikanteria lukrecji odeszła na tył, ale nie dała o sobie zapomnieć.

Słodycz rozlała się i zatopiła odrobinkę twarogu... słodkiego twarożku właściwie, takiego bez kwasku. Prezentował raczej pewną śmietankową łagodność, "naturalną neutralność". Zasugerował lekką goryczkę. Jak miód z ula, niedokładnie oczyszczony, na twarogu (z tekstem babci "jeszcze dobry!") na... bułce ewentualnie pajdzie chleba (właśnie słowo "pajda" mi tu pasuje, żadna tam kromka-kromeczka).

A już po paru chwilach nadeszło jeszcze więcej gorzkawości. W połowie rozpływania się kęsa umocniła się zdecydowanie. To już gorzkość słodowo-kawowa. Po paru kęsach wychwyciłam prażone orzechy. Palony, goryczkowaty słód z czasem (przy każdym kęsie) rozchodził się, osamotniając kawę. Ta zaś... ukazała cały proces obcowania z nią: od palonych ziaren, poprzez taką tylko co zaparzoną i pitą, po... zimną, wsiąkającą w gliniastą ziemię.

Przy ziemi doszukałam się soczystości cytryn. Słodycz podszepnęła rześkość / lekkość i podszczypywanie... Lekko ostre, lukrecjowo-słodkie, ale też kwiatowe, landrynkowe ("dziadkowe cuksy"), a wciąż przede wszystkim cytrusowe. Może i jakaś jagoda się tu wychyliła. Zalatywało mi też kwaskawą kawą, jednak nic tu nie było bardzo kwaśne. Kawą o mocnej, prostej gorzkości, ale smacznej w tym. Pod koniec było właśnie gorzkawo z dozą cierpkości, ale wciąż przystępnie.

Kawa, taka kwaskowato-gorzka, z pewną chłodną pikanterią, ale i ogólne poczucie paloności pozostały w posmaku. Po dłuższym czasie była to tylko smakowicie gorzka kawa.

Całość miała dziwnie lepiący wydźwięk. Od miodu, przez gliniastą twarogo-bułkę po gliniastą ziemię. Gęstość i śmietankowość trafiły jednak na pewną rześkość i soczystość. Skąpe, ale jednak. Sprawiające, że kompozycja nie przytłaczała ciężkością. Mimo to, wciąż smakowała należycie gorzko. Dość silna słodycz zburzyła "dorosłego" charakteru, nakręcanego rześką pikanterią lukrecji. Gdyby była człowiekiem, na pewno byłaby kimś dojrzałym, nie bojącym się ciężkiej pracy na wsi, ale czerpiącym szczęście z jej uroków, łona natury...

Podobał mi się jej wydźwięk. Pewne nuty wywołały u mnie dziwne skojarzenia, ale to te skojarzenia były dziwne (pozytywna dziwność), smak ułożył się w coś naprawdę przyjemnego. Średnia głębia, ale wysoka jakość. Prostota po prostu, definicyjna ciemnoczekoladowość.
Bardzo mi smakowała. Twaróg i miód oraz kawa i lukrecja... I już nawet chlebowo-cukierkowe nuty mi nie przeszkadzały (a i nie tęskniłam za kwiatami, na które tak się napaliłam). Gliniastość wyszła tu w pełni pozytywnie: zarówno odniesienia w smaku, jak i gęsto-lepiąca struktura. Miła odmiana po dwóch wodniście-soczystych tabliczkach marki.
Naszła mnie myśl, że marka byłaby boska, ale... zawsze coś stoi na przeszkodzie, by w 100%-ach mnie zachwycić.


ocena: 9/10
kupiłam: Słodki Przystanek (dostałam)
cena: 15,90 zł (za 50 g; ja dostałam)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: mogłabym

Skład: ziarna kakaowca, cukier trzcinowy nierafinowany

7 komentarzy:

  1. Podoba mi się porównanie czekolady do człowieka :)
    Twaróg, miód brzmi spoko, ale kawa i lukrecja już mnie nie pociągają w czekoladzie. Aż chciałabym czekoladę o smaku twarogu z miodem :D chociaż 70% to dla mnie optymalna zawartość więc jest szansa że by mi posmakowała. Ciekawa jestem jak zareagowalabym na stówkę :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, że trochę mnie dziwi, że kawa w czekoladzie Cię nie pociąga, ale już kawa z nutą czekolady tak?

      O rany, chciałabym czekoladę z twarogiem i miodem - teraz sobie wyobraziłam taką na zasadzie: biały krem z twarogu i zamiast dżemu / żelu gęsty miód. Dlaczego mi takie pomysły podsuwasz?! :P

      Wątpię, by Ci smakowała. Stówki są takie... czasem dziwnie męczące. Manufaktura Czekolady Ghana 100 % jest jednak jak najbardziej przystępna i w sumie w Krakowie w eko sklepach łatwa do zdobycia, to jak byś miała próbować, to Ci ją polecam (http://chwile-zaslodzenia.blogspot.com/2016/11/manufaktura-czekolady-ghana-100-ciemna.html).

      Usuń
  2. Ciekawa, ale na razie nie kupiłem jeszcze żadnego Beskidu, wszystko przede mną. Ależ masz opóźnienie w publikacji recenzji :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czas to zmienić!

      Ogromne. Teraz mam kolejkę już na maj.

      Usuń
  3. Nie znam dziadkowej wsi. Wśród moich krewnych ze wsi byli jacyś daleeecy ciociowujkowie, u których byliśmy ze trzy razy. Może coś przez to przegapiłam. Tzn. coś na pewno, ale uważam moje dzieciństwo za wykorzystane w pełni. Dobra, bo o czekoladzie być miało. No ale jak tu o czekoladzie pisać, kiedy pajdy i twarożki to esencja moich weekendowych wizyt u babci? Kroiła mi chleb wzdłuż, bo cieszyłam się z tych pajd jak głupia. I koniecznie musiały być z brzegu, z dupką, Potem babcia jadła prostokątnawe kromki :P Lukrecja nie kojarzy mi się z nikim, a landrynki z drugą babcią - miała w barku zawsze pełną miseczkę (to ta babcia od szafki z kapciami i kupowania wszystkiego na zapas). Podoba mi się akapit zaczynający się od słów "całość miała". Ostatni też, ale minus lukrecja. Zrobiło mi się miło wiejsko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też nie znam. Miałam dziadka i babcię na wsi, w bardzo wczesnym dzieciństwie tam jeździłam bardzo rzadko, bardzo, bardzo tego nie lubiłam, ale swoje wyobrażenie opieram na jakiś bajkach / filmach czy nawet takiej twórczości typu "Ania z Zielonego Wzgórza". Też nie czuję niedosytu związanego z tym, że nie miałam wspaniałych dziadków na wsi.

      O, i moja babcia (mieszkająca w mieście) właśnie (bułki wprawdzie) kroiła mi wzdłuż, tak dziwnie! (Tak, w wyobrażeniach sobie swoje wspomnienia podpinam pod różne "obrazy z książek / filmów"). Tej babci wyżerałam miętówki (chyba właśnie dla mnie je kupowała), bo u dziadka (tego ze wsi, u którego bywać nie lubiłam), miętówki w barku były tak posklejane, że za nic nie udawało mi się nigdy żadnej odłamać. Wolałam mu podkradać trufle z alkoholem.

      Ha! I miało być miło wiejsko, więc cieszę się, że udało mi się oddać klimat.

      Usuń
    2. U moich dziadków landrynki często były posklejane, bo słodycze leżały u nich latami :P

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.