sobota, 27 listopada 2021

Standout Chocolate Cap-Haitien Haiti 70 % ciemna

Zawsze kiedy słyszę doniesienia o kataklizmach w krajach uprawy kakao, wyjątkowo mi smutno. Może to i dość samolubne, ale co ja na to poradzę? Haiti właśnie od kilku lat głównie z kataklizmami mi się kojarzy, z kakao za to... niekoniecznie. Wszak to obszar niewielki, więc i nie dziwne, że nie obfity w kakao. Ale... czy ciekawy w nuty? Hm... w sumie na ten moment chyba zjadłam za mało, by orzec, ale niczego stamtąd wyjątkowego nie kojarzę. Pamiętam, że jedzone były po prostu przyjemne, ale żeby się w tym regionie zakochać? To to nie. A jednak czułam, że Standout zmajstrowało coś smakowitego. Kakao zostało zakupiona od kooperatywy PISA, której to nazwa raz po raz mi się już przewijała przed oczami.

Standout Chocolate Cap-Haïtien Haiti 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Haiti, z regionu miasta Cap-Haitien; fermentacja ziaren trwała 6-7 dni w drewnianych skrzyniach, a suszenie na słońcu 5-7 dni.

Po otwarciu poczułam zapach delikatnego wina o podszyciu czerwonoowocowym; także właśnie samych czerwonych owoców i orzechów. Do głowy przyszły mi piniowe, zapraszające mnóstwo drzew iglastych. Oczami wyobraźni widziałam ich korę, przyzwyczajoną do surowych warunków i zaciągałam się rześkością, jakie niosły wiecznie zielone igiełki. Mieszały się z soczystością owoców, a w trakcje degustacji splot ten przeszedł częściowo w kwiaty: zwiewne, lekkie, acz wonne. Mignęły mi krzaczki truskawek... blisko ziemi, z roślinną nutką, ale i wytrawniejszym akcentem. Między tym wszystkim przewijał się dość dosadny, wytrawniejszy i poważniejszy dym, pilnując, by całość trzymała się szlachetnej ciemnoczekoladowości.

Twarda tabliczka przy łamaniu raczyła trzaskami, będącymi muzyką dla uszu. Wydawała się zbita, masywna.
Także w ustach okazała się masywna i konkretna. Rozpływała się długo i kremowo, eksponując swoją tłustość. Była gęsta i maziście-lepka, jakby wilgotna jak gładki sernik, którego jedyną wadą jest wysoka tłustość. Wydała mi się przy tym definicją gładkości. Na szczęście jednak nie brakowało jej też soczystości, nieco tłustość osłabiającej. Sprawiała jednak, że czekolada znikała nagle na soko-wodę, lekko ściągając.

W smaku pierwsze swoją obecność zgłosiły słodkie czerwone owoce. Zaraz wytoczyły też odrobinę kwasku - hibiskusa? Pomknął w stronę naparu / herbaty i tam rozgościł się na dobre.

W tym czasie słodycz podskoczyła. Mignęła pudrowym echem, a ja pomyślałam o słodkich, miękkawych truskawkach... i trochę niewydarzonych poziomkach? Chwilami wciąż mrugały do kwasku, bo na ich krzaczkach nie brakowało tych jeszcze niedojrzałych, ale ogólna słodycz zdawała się nie zwracać na nie uwagi. Wyłapałam chyba jeszcze czereśnie - te czerwone, słodkie i dojrzałe nieco mniej.

Słodycz z czasem wydała mi się lekko karmelowa, choć wciąż mocno związana z owocami. Jeśli karmel to... jakiś łagodny, maślany i doprawiony wanilią.

Owoce prędko częściowo stały się naparem. Hibiskus roztoczył przede mną obraz czegoś parującego, czerwonego... Herbaty bez dwóch zdań. Owocowej? Taak, ale nie tylko. Była raczej słodka... nieco waniliowa z kwiatową mgiełką? W połowie rozpływania się kęsa pomyślałam konkretnie o grzańcach herbacianych. Raczej bezalkoholowych i... o mieszankach herbat, a więc liściach z różnymi suszonymi owocami i kwiatami.

Za herbatą dość szybko zaznaczyły się drzewa. Pobrzmiewały w tle, jednak kiedy słodycz zaczęła robić wybiegi inne, niż owocowe, one się także poruszyły. Drzewa mieszały się z liśćmi herbaty, a w drugiej połowie rozpływania się kawałka podkreślił je dym. Nie była to jednak nuta stricte palona, raczej... niosąca ciepło... Może lekko korzenna? Ocieplająca te drzewa, nie paląc ich. Dym... raczej prześlizgiwał się wśród nich w poszukiwaniu... orzechów? Drzewa - raczej iglaste - zawarły w sobie świeżość i rześkość. Pomyślałam o krzewach z listeczkami i kolcami (akacji?)... orzeszkach piniowych... Wszystkie one dozowały mi po trochu kwasku. Wyobraziłam sobie dziwaczny, mało słodki sok z drzew... nalewkę? Rozgrzewającą...

I to rozgrzanie i kwaski zmieszały się z herbacianymi grzańcami, podbite poważniejszą nutą drzew, w końcu przedstawiając się jako wino różowe (moje wyobrażenie, bo chyba nigdy go nie piłam). Miało nuty czerwonych owoców, może i truskawek... ale także kwiatów. Rozmaitych, raczej lekkich. Podtrzymały swoistą zwiewność herbat. Napary / nalewki kwiatowe? Przybrały na słodyczy. Pod koniec wydała mi się wyraźnie waniliowa. Jasne kwiaty wanilii i jej czarne kropeczki były niemal drapiące w gardle i w nosie. Wprowadziły złagodzenie, że o gorzkości trudno nawet myśleć.

Drzewa i kwiaty podsyciły jednak w owocach cierpkość. Może trochę porzeczkowate... wciąż z podszyciem delikatnego wina (już raczej czerwonego niż różowego?) pod koniec zmieszały się z  drzewami i ich korą. Szyszkami? Prażonymi orzechami? Wszystko to wyszło lekko cierpko, ściągając pod koniec.

Tak, że po zjedzeniu został posmak delikatnych czerwonych owoców i nieco winno-grzańcowo-herbaciane echo. Czułam dużo drzew, orzechów, podrasowanych nieco dymem i niosących ciepło. Lekko prażony motyw nadał im korzennego akcentu.

Całość smakowała mi, mimo że nie była wyjątkowo dynamiczna czy głęboka. Niegorzka, głównie słodka i z drobnymi, soczystymi "słodko-kwaskami". W zasadzie jej nuty wydawały się aż zawoalowane, mało jednoznaczne, ale... bardzo przyjemne. Orzechy piniowe i drzewa oraz herbaty, kwiaty nasączone hibiskusem, czerwonymi i słodkimi owocami to splot lekki i rześki, mimo nieco za silnej słodyczy. Ta wydała mi się częściowo owocowa, mocno waniliowa, taka też... roślinna? Zwiewny wydźwięk - to ją ratowało.
Konsystencję też wolałabym nieco inną, acz tłustość i szybkie znikanie jakoś tam się wybroniły dzięki lekkości, soczystości i kremowości.

Wiśnie, drzewa, kwiaty, orzechy i dym, z czasem wino czułam także w obłędnej GR Haiti 80 %, która jednak była o wiele charakterniejsza (kwestia zawartości kakao). W tamtej słodycz kojarzyła mi się z miodem gryczanym, więc też nie była taka czysta; podobnie jak owoce - wyraziste wiśnie GR kontra hibiskus, truskawki i czereśnie Standout.
Nie wiem za to, gdzie tu wg producenta niby mają być czarne oliwki - cieszę się, że ich nie czułam (może te drzewa-kory?), bo nie pasowałyby.


ocena: 8/10
cena: 33 zł (za 50 g - cena półkowa)
kaloryczność: 585 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy

2 komentarze:

  1. Jedną z ogromnych przyjemności zbierania truskawek na działce dziadków było delektowanie się ich świeżym zapachem. Czasem palce ubabrały się w wilgotnej ziemi, jeśli owoce rosły nisko lub spadły z uwagi na ciężar dojrzałych okazów. Mmm. Przy innych owocach już tego nie było. Agresty i porzeczki rosną wysoko, na krzakach i pnączach na tyczkach. Przypomniało mi się ułożenie działki dziadków :) Waniliową herbatę piłam raz. Nie. Na spacer między iglastymi drzewami w lesie mi dziś za zimno. Wczoraj padał we Wro śnieg. U Ciebie też? Grzaniec byłby w sam raz, tylko niekoniecznie o 10:00. W tym roku gulnę na jarmarku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba nigdy nie zbierałam truskawek. Jako dziecko za to chodziłam pośród ich krzaczków, za co zostałam przez wujka i kuzyna straszliwie skrzyczana, że depczę truskawki (nie deptałam, omijałam). Darli się jak opętani.

      Nie, u mnie na szczęście śniegu jeszcze nie było (chyba że w nocy, a o tym nie wiem, bo jak rano raz szłam, to np. kałuże zamarznięte już były.

      Dwa lata temu obiecałam Mamie, że zabiorę ją na grzaniec galicyjski, ale tak się złożyło, że... zgadałyśmy się i w tym roku żadna z nas nawet nie chce myśleć o grzańcu. Ja może bym spróbowała, upewnić się, czy to na pewno już nie moja bajka, ale tak w domu, za darmo - inaczej nie, bo obstawiam, że bym się obecnie krzywiła.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.