piątek, 5 listopada 2021

Zotter Labooko Panama 72 % ciemna z Panamy (2019-20)

Tę czekoladę jadłam już w 2018 i uznałam ją za pyszną do tego stopnia, że trafiła na listę ulubionych, a ja obiecałam sobie do niej wrócić. I... w 2021 okazało się, że ją zmieniają. Natychmiast napisałam do Marcina i Emilii z FoodieShop24, czy mają jeszcze stare wersje i tak oto załatwiłam sobie powrót. Pisząc wstęp jeszcze nie wiedziałam, czy będzie aktualizacja, czy cały wpis, cieszyłam się jednak, że jeszcze udało mi się ją upolować. A teraz postraszę Was jeszcze jednym zagięciem czasoprzestrzeni - gotowi? Obie zjadłam na przełomie stycznia i lutego 2021, czyli... tak, ładna kolejka wpisów, co?
Jej degustację z kolei zaplanowałam w okolicach Vivani 75 % (też z Panamy - dlatego o tym wspominam), zupełnie nieświadomie! Już jedząc jednak klimat i wydźwięk nakazały mi dokładne przyjrzenie się opakowaniu i... Powrót to jednak nie był, bo w 2018 roku jadłam Panamę 72 %, ale taką, która konszowała 18 godzin, miała 591 kcal w 100 g i sól w składzie. Kakao do wszystkich tych, Zotter niezmiennie kupuje od kooperatywy Cocabo.

Zotter Labooko Panama 72 % (wersja obecna do ok. 2020 roku) to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao z Panamy.
Czas konszowania to 22 godziny.

Rozchyliwszy papierek, także tym razem trafiłam na zapach ziemi, ciemnego chleba i dżemów, odrobinę kawy, ale już on zasugerował, że kompozycja będzie wytrawniejsza. Mimo wyczuwalnej palonej nuty, było to wilgotne / mokre. Jakbym wąchała ciemny, wilgotny chleb. Pokrywały go dżemy z moreli, śliwek i czerwonych borówek (oczywiście nie wszystkie na raz na jednej kromce; to taki kanapkowy poczęstunek). Z dżemami prosto z chłodnej piwnicy. Borówki wplatały soczystość. W trakcie jedzenia wydała mi się bardziej wiśniowa, ale też... jak rześkość wyczuwalna na górskim szlaku. Dosłownie widziałam ziemistą trasę, porośniętą po bokach dzikimi owocami. Było w tym trochę kwiatów, skaliście-wilgotnej nuty mokrych skał, aż pikanteria mieszająca to z ziemią. Poczułam pieprz i korzenność z nim związaną. Wprowadziła gorzkość, wyczuwalną z czasem jako migdały i orzechy włoskie, a za sprawą dżemów morelowych pomyślałam o gorzkich pestkach moreli. Budowało to klimat najwyższej jakości brownie, o którym już się myślało, że zje się je po powrocie z gór.

Twarda i trzaskająca tabliczka w ustach rozpływała się bardzo powoli i idealnie gładko, kremowo-tłusto. Zalepiała w gęsty sposób, jakby starała się pokryć każdy milimetr ust, po czym dokładała soczystość. Zupełnie, jak... z gęstych przetworów, które sprasowano na bloczek-tabliczkę? Zachowywała niemal do końca swój kształt, choć aksamitnie miękła. 

Od początku czułam wysoką i głęboką gorzkość. Niby paloną, a zarazem wilgotną. Pomyślałam o dymie i górskich skałach wilgotnych od deszczu i mgły. Sporo ziemi prędko nadało temu wilgotnie-ostrawego charakteru. W ciągu kolejnych chwil załapała to kawa, a ja pomyślałam o mulistym, mocno kakaowym cieście z orzechami zawilgoconymi, ale smakowitymi. Włoskie, migdały i inne...? Koniecznie z gorzkawymi skórkami. Mieszały się z goryczkowato-cierpką ziemistością i kawą.

Nagle okazało się, że kawą przepija się tu ciemny chleb. Chleb dość mocno wypieczony. Jakby tak na górskim szlaku zrobić sobie przerwę na kanapkę z odrobinką dżemu (mało realne, ale co tam). Dżemy wpisały się w chłód, jak ze słoików tylko co przyniesionych z ciemnej piwnicy. Były to dżemy ciemne: śliwkowe, wiśniowe. Dżemy z drobnym kwaskiem przeszywającym to wszystko, wprowadzając więcej owoców. To wciąż dżemy ciemne, ale i odrobina cytrusów oraz owoców żółtych.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa zatopiła je słodycz. Bardzo soczysta: figowo-miodowa? Trochę karmelowa jak skarmelizowany miód? Po chwili podrasowała ją cierpkość ziemi. Oto czułam lepkie i ciemne miody. Jakby tak... to one nasączały muliste ciasto. Niemal ostry, gryczany miód i jakiś miód dość korzenny? Wyobraziłam sobie miodowe brownie.

Zaraz w cieście mocniej znów zagrały orzechy i ziemia. Ziemia... zalana została już zupełnie kawą, by następnie złagodnieć. Orzechy włoskie zmieniły się w laskowe, nerkowca i delikatne migdały. Może kremy z nich? Poczułam maślaność; w myślach pojawił się chlebek orzechowo-migdałowy. Może aż sugestia mleka (ale roślinnego?). W drugiej połowie rozpływania się kęsa orzechy wyszły przed ziemię i chleb. Dominowały włoskie. Paloność podporządkowała się im, wpisując swoją gorzkawość w ich skórki.

Po chwili wszelkie przetwory owocowe też się osłodziły. Słodziuteńkie figi i miód przełożyły się na myśl o cieście-chlebku bananowym. Może... kokosowym? Jadłam kiedyś taki w krakowskim Sweet Life - zdjęcie z insta (a kawiarnia dawno już zamknięta). Słodkie musy owocowe skojarzyły mi się ze zbitym maso-ciastem z banana, a zaraz znów nabrały charakteru. Cytrusy mignęły, zmieniły się w łagodniejsze żółte niejednoznaczne, a do ciasto-chlebków dołączyły bardziej cierpkie, drobne i ciemne owoce. Kwasek wiśni nieśmiało się wychylił. Znów błysnęła jakaś borówka-śliwka?

Na końcówce ziemia postawiła na swoim, czyniąc z ciasta charakterną, kakaową bombę, może nieco nasączoną alkoholem - miodem pitnym? Czymś wiśniowym? Zagrała niemal pieprznie-korzenna ostrość... coś anyżowego, bo aż chłodząco-ostrego? Pikanteria na koniec rosła. Zaadoptowała paloność, dym, przerabiając je na korzenny pieprz. Pieprzne wino czerwone?

W posmaku pozostał chłód i surowość górskiego szlaku, skał i ziemi, a także kawa i dym... sporo orzechów, łagodnością mieszających się z odrobiną cierpko-kwaskawych owoców ciemnych, zupełnie zalanych cierpkim miodem. Czułam też ostrość przypraw korzennych i złudnie alkoholowe.

Ta wersja jawi mi się jako zdecydowanie korzennie ostrzejsza, bardziej gorzka, a znacznie mniej owocowa czy kefirowo-mleczna. W tej nuty nabiału nie wystąpiły niemal zupełnie, żółte owoce i ich soczystość / kwaśność była marginalna. Kwaśność dawnej w tej zastąpiła goryczkowata ziemistość oraz słodycz miodowego brownie. W zasadzie wszystko to czułam już poprzednio: ziemia, chleb, kawa i dym, a także dżemy ciemne (wiśnie, teraz jeszcze śliwki). Słodycz miodu, fig, potem nawet bananowe sugestie i w końcu pikanteria. Tym razem jednak czułam jej więcej, bo i alkoholu. Co ciekawe, znów czułam "szczypanie w język", ale kiedyś przypisałam je ananasowi, teraz anyżowi. Cóż... kocham obie i teraz to już naprawdę nie umiem powiedzieć, którą bardziej. Chyba na tym samym poziomie - wiele zależy, czy danego dnia miałabym ochotę bardziej na owoce, czy czekoladowa gorzkość.

Najpierw skonsternowana tłumaczyłam sobie, że takie różnice w kwestii, że kiedyś Panama 72 % (2018) była soczyście-kwaśniejsza, bardziej owocowa (mnóstwo dżemów z owoców żółtych takich jak morele, brzoskwinie i nektarynki), a teraz bardziej gorzka, pikantna i słodka wynikają stąd, że mam niższą tolerancję na słodycz i bardziej mi się rzuciła teraz na kubki smakowe, a że jem jeszcze więcej ciemnych, to może jestem odporniejsza na kwaśności, ale potem przyjrzałam się opakowaniu i zdjęciom środka opakowania starej z 2018. Otóż wydłużono (a ja o tym nie wiedziałam) czas konszowania - im jest krótszy, tym więcej soczystych, świeżych, właśnie owocowo-kwaśnych nut. I wszystko się zgadza!
Ciekawa sprawa, że w nowej-nowej (w chwili pisania tego dopiero przede mną; recenzja już 07.11) wrócono do 18 godzin konszowania.


ocena: 10/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł (za 70 g)
kaloryczność: 576 kcal / 100 g
czy znów kupię: chciałabym

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

2 komentarze:

  1. Luźna myśl: chciałabym kiedyś porównać dwie porządne ciemne czekolady, w których zmiany są delikatne. Porównać je jedna po drugiej, nie na przestrzeni dni, a tym bardziej miesięcy czy lat. Kiedy robię to samo z plebejskimi słodyczami, różnicę czuć przede wszystkim w jakości. To ona pociąga resztę: smak, konsystencję, zapach etc. Natomiast kiedy jakość pozostaje bez zmian, różnią się drobiazgi? Nie wiem, chyba nie miałam okazji tego doświadczyć. Myślę, że rozumiesz, o co chodzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem jak najbardziej. Ja bardzo lubię porównania tego typu! Prosty przykład to np. w zależności od tego, z jakiego regionu Madagaskaru jest kakao: szala przechyla się albo na stronę kawową, albo na cytrusową. Tak najogólniej, bo oczywiście do tego dochodzi mnóstwo innych nut. To jednak, takie porównania, to coś wspaniałego. A jednak z racji wielkości tabliczek i tego, że ich nie dzielę, a jem jednego dnia, to u mnie porównania wypadają na inne dni, chyba że - właśnie różnica jest minimalna (np. wszystko to samo, a inny czas konszowania). Wtedy jak np. jedną jem w piątek, to zostawiam kawałeczek na sobotę. W sobotę jem drugą i mam ten kawałeczek do porównania. Bo tamtą zdążyłam już sobie w głowie zapisać, ułożyć i mam do czego się porządnie odnosić.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.