Po wariancie mięta & czekolada zdrowego batona Quin pomyślałam, że można zrobić fajne przejście od niego do paru miętowych czekolad, dzięki naładowanej zdrowymi składnikami batono-czekoladzie australijskiej firmy, do której już zupełnie straciłam zapał. A tak... zawsze jakaś motywacja: może skoro Pana nie są czekoladowe, to ta będzie właśnie choć trochę quinowa?
Pana Chocolate 60 % Mint to surowa czekolada o zawartości 60 % kakao (tłuszcz + proszek) z Boliwii z olejkiem z mięty pieprzowej, słodzona ciemnym syropem z agawy z karobem, cynamonem i solą himalajską.
Przy łamaniu tabliczka okazała się miękka, ale mimo pozostawiania tłustych plam i pyłku kakao, jeszcze nie wydała mi się grudą tłuszczu. W ustach była tłusta: przez pierwsze sekundy kremowo, potem w sposób oleiście-proszkowy. Z każdą chwilą rosło obrzydliwe poczucie zatłuszczenia. Było o tyle silniejsze, niż w wariantach z dodatkami w kawałkach, że tu masa była czysta, bez ratunku, przerwy od tej tłustości.
Smak w pierwszej chwili wydał mi się przyjemny, gdyż poczułam słodką ciemnoczekoladowość, a zaraz za nią mocną, choć "naturalnawą" miętę. Niestety, zaraz uderzyła i gorycz, której wtórowała wzmocniona mięta. Smaki te rozgoniły jakiekolwiek poczucie czekoladowości.
Przy dymie pojawiał się lekki kwasek, a silna mięta zdążyła się już na dobre rozgościć. Urosła do poziomu przesady, wydała mi się sztuczna, skojarzyła mi się z jakimiś... gumami do żucia mającymi "odświeżać oddech" a nie "być jedzeniem".
Mięta ta niosła chłód... nie, to mało powiedziane. Niosła mróz. Dodatkowo była podbudowana taką... zimną, zamgloną (zaszronioną?) słodyczą. Odegrała dość sporą rolą, wyrównała goryczkę, ale nie należała do przyjemnych.
Właśnie ta miętowość "odświeżacza do ust" pozostawała jako posmak.
Z czekoladą kojarzyło mi się to tylko przez pierwsze sekundy. Późniejsza miętowa guma do żucia, zimne ognie i jeszcze więcej miętowej gumy do żucia wraz z silną tłustością, całe to zimno wykończyły mnie i nie dałam rady zjeść więcej niż dwie kostki (czyli ok. 15 g). Może nie był to oblech, ale... ja po prostu nienawidzę gum do żucia, a to... to właśnie takie było. Mojej Mamie nawet smakowała (tłustość jej nie przeszkadza), ale stwierdziła, że był tu jakiś okropny gorzki posmak, który jej skojarzył się z kupioną ostatnio niemiętową "leczniczą pastą do zębów", która właśnie jest gorzka (obstawiam, że chodziło jej o olej kokosowy).
Przy wystawianiu oceny oczywiście wzięłam pod uwagę cenę, gdyż za tyle można kupić przepyszną czekoladę plantacyjną...
Przy wystawianiu oceny oczywiście wzięłam pod uwagę cenę, gdyż za tyle można kupić przepyszną czekoladę plantacyjną...
ocena: 3/10
kupiłam: urbanvegan.pl
cena: 17,50 zł (za 45 g)
kaloryczność: 564 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie
Skład: kakao 60% (tłuszcz kakaowy, kakao w proszku), ciemny syrop z agawy, olej kokosowy, olejek z mięty pieprzowej 1%, karob, cynamon, sól himalajska
Właśnie zawsze mam dylemat, kiedy widzę jakieś nieznane mi wcześniej ciekawostki. Z jednej strony, być może uda mi się odkryć coś pysznego, czego niespróbowania bym żałowała. Jednak częściej niż nie, produkt okazuje się być rozczarowaniem, a ja przeliczam ile dobrych rzeczy mogłam sobie kupić za te pieniądze. W każdym razie, w tym wypadku udało Ci się zaoszczędzić trochę moich pieniędzy, jeżeli to jakaś pociecha.
OdpowiedzUsuńJakaś zawsze. A i sama mam nauczkę, bo teraz też chcę zrobić kilka powrotów dla siebie, nie na bloga, bo takie "ciekawostki"... Gdyby nie blog to chyba z denerwowania się na nie chyba bym umarła.
UsuńNie jadłam ale mięty do tej tabliczki nie poczułam :P
OdpowiedzUsuńNie dziwię Ci się ani trochę.
UsuńUważam, że lepiej użyc mięty w postaci liści, olejek wychodzi jakoś sztucznie - to samo dotyczy róży. Nazywanie czekoladą czegoś, co jest zrobione z proszku kakaowego i nie zawiera miazgi to dla mnie oszustwo. Oni nie robią tego wprost, ale nazwa firmy sugeruje czekoladę.
OdpowiedzUsuńA ja lubię także olejek miętowy.
UsuńŻebyś Ty widział, co ja ostatnio za "czekoladę" kupiłam... miała zawierać tłuszcz kakaowy... nie zawierała nawet jego. Ale to już za jakiś czas na blogu.
Wolę, jak opisujesz fajnie czekolady, a nie jakieś horrory :)
UsuńJa tym bardziej, uwierz mi.
UsuńCiekawe czy jakby pozbyć się tej mięty to czy tabliczka jednak by Ci zasmakowała :) Bo cynamon i karob w czekoladzie bardzo do nas przemawia :)
OdpowiedzUsuńWątpię, bo cynamonu nie czuć, a jednak to nie "karob w czekoladzie", a poniekąd czekolada z karobu, proszku kakaowego itp., więc taka mało czekoladowa.
UsuńTakie drogie, a taki niewypał :(
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem, czy w Australii też są takie drogie, czy np. tam to taka "zdrowa taniocha".
UsuńJedne z najpiękniejszych czekolad, jakie widziałam - zarówno pod względem opakowania, jak i samej tabliczki - a jednocześnie jedne z tych, których wolałabym nigdy nie spróbować. Albo inaczej: właśnie spróbuję jednej, takiej najbardziej "mojej", i jeśli podzielę Twoje zdanie, reszty serii nie tknę nawet kijem.
OdpowiedzUsuńW cenie 17,50 zł dostajesz uczucie, jakbyś się zrzygała, a następnie próbowała zagłuszyć niesmak miętowym odświeżaczem. Kuszące :)
Według mnie mają o wiele za wysokie i za mało-duże kostki, co upodabnia je do cukierków, które nie wiadomo czy gryźć czy pchać do gęby całe.
UsuńMądra decyzja! I bardzo dobre podsumowanie tej konkretnej tabliczki.