niedziela, 11 lipca 2021

Dick Taylor Jamaica Bachelor's Hall 75 % ciemna z Jamajki

Nie próbowałam jeszcze żadnej czekolady Dicka Taylora i nawet nie umiem powiedzieć, dlaczego mnie do nich nie ciągnie. Wyglądają ekskluzywnie-nudno, w momencie gdy ja lubię, jak czekolada ma charakterek, pazurki. Prawie wszyscy jednak znawcy czekolad tę markę chwalą (albo wcale o niej nie mówią; na złą opinię nie trafiłam), stąd i ja postanowiłam wreszcie zbadać teren. A jak już za coś się brać, pomyślałam, to może za jakąś limitkę? Jak marka miała i tak mnie nie zaciekawić, to może chociaż kakao? Chyba że i marka miała okazać się ciekawsza, niż mi się wydawało?
Ta kalifornijska marka została stworzona przez... pasjonatów obróbki drewna, miłośników statków - to brzmiało ciekawiej, niż myślałam. Dali się porwać ruchowi czekolad bean-to-bar w Stanach, choć tworzą "europejskimi metodami" (przeczytałam to na ich stronie - pojęcia nie mam, czym różni się metoda europejska od amerykańskiej obróbki kakao; ja pokuszę się o stwierdzenie, że każda marka może mieć swoją własną). Czekolady robią od 2010. Tę akurat przez okres limitowany, z plantacji Bachelor's Hall z Jamajki, z której to czekolad niewiele jadłam, wydają mi się ciekawe, mimo że niczym nadzwyczaj pysznym w pamięci mi się nie zapisały.
Opakowanie spodobało mi się o tyle, że... dostrzegłam w tle mewy jakby nad... tonącą łódką? Uwielbiam takie detale!

Dick Taylor Jamaica Bachelor's Hall 75 % Dark Chocolate Limited Release to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao z Jamajki z plantacji Bachelor's Hall.

Gdy tylko otworzyłam opakowanie, uderzyła mnie intensywna mięta, za którą podążał cały bukiet świeżych ziół. Były żywe, z czasem pojawiły się także napary z nich. Jako że i palony motyw czułam wyraźnie, pomyślałam o suszono-palonych ziołach na napary / herbaty, ale obok tamtych. Pierwszy plan należał bowiem do roślin żywych i wilgotnych. Także do żywych drzew o grubych konarach rosnących gdzieś nad wodą, może jeziorem. Kryła się w tych szuwarach pewna soczystość. Tak niejednoznaczna, że aż z pogranicza np. tłustych orzechów, a jędrnych, mięsistych owoców (moreli?). W trakcie degustacji dotarł do mnie także zapach przypraw korzennych, dość ostry niczym trzcina, przecinający delikatność, do której zdarzało się zmierzać ziołom i drzewom. Wyszło to intrygująco... płynnie.

Tabliczka trzaskała głośno i w pełny sposób z racji swej wysokiej twardości.
W ustach rozpływała się powoli, początkowo nieco opornie, niechętnie, po paru sekundach zaś coraz bardziej aksamitnie kremowo. Konsekwentnie trochę zlepiała swą tłustawą gęstwiną wilgotnego, zbito-ciężkiego ciasta o mazistych zapędach. Rozkręcała się w tym jej gładka tłustość, ale pod koniec trochę się opamiętała.

W smaku najpierw miejsce zarezerwowała sobie słodycz. Zalśnił bursztynowy miód / karmel albo karmelizowany miód. Nie cackał się, ale też nie dominował. Słodycz po prostu trwała sobie spokojnie na tyłach. Od karmelu odpłynęła palono-gorzkawa nuta.

Rozłożyła wachlarz drzew rosnących nad wodą, ziemi, mułu, herbat. Zaczęły pojawiać się z różnych stron: żywe, mocarne drzewa i ich korzenie porastające wilgotną, mulistą ziemię. Niektóre rzucały cień na wodę / jezioro. Było w tym dużo roślin, przewinęły się orzechy. Gorzkawość nabierała mocy, stając się w końcu pełnoprawną gorzkością. Wyobraziłam sobie szeleszczącą, ostrą trzcinę, a także szelest... suszonych liści czarnej herbaty.

Kolejno pokazywały się przyprawy. W połowie rozpływania się kęsa były to wyłaniające się ze słodyczy delikatniejsze korzenne, ale z czasem nabierały ostrości i mocy. Mieszały się z ziołami suszonymi, jak i świeżymi.

Zrobiło się cieplej, ostro korzennie, ale nagle pojawiły się goździki i chłodząco-ostry anyż, którego suszone zioła chyba nieco się wystraszyły. Nie ugięły się te świeższe. Na przód wyszła słodka mięta, a za nią coś wytrawniejszego: rozmaryn, może koper włoski i inne. Ziołowość była więc świeża, jednak suszony motyw, podkreślany przez paloność, nie odpuścił zupełnie.

Podczołgał się pod słodycz. Miód i karmel... zaczęły wchodzić w strefę "miodowych" suszonych owoców. Pomyślałam o bakaliach... rodzynkowo-morelowym miksie... mało jednoznacznych, ale jednak. Słodkie, suszone ciemne morele wydawały się aż papkowate i... mieszające się z daktylami?

Bliżej końca gorzkość ziemi zaczęła trochę udawać kawę, a jej reszta ukryła się pod roślinami. Zostały żywe drzewa, acz pozwoliły sobie na łagodność. Pojawiło się trochę orzechów. Z czasem zrobiło się mniej przejrzyście, a bardziej maślano. Słodycz wykorzystała to. Pomyślałam o maślanych, chrupko-ciepłych tostach, zaraz bardziej o jakimś kruchym, lekkim wypieku... z dżemem morelowym? Owoce suszone próbowały się do niego zakraść i częściowo im wyszło. Udało się też przyprawom korzennym, które wsiąkły w to wraz z miodem.

Pod koniec zrobiło się więc ziołowo-korzennie pikantnie. Właśnie przyprawy korzenne zostały jako ostry, niemal pieprzny posmak, nieco uładzony drzewami, dosłodzony miodem i suszonymi owocami, ale jednak... gdzieś z wilgotną ziemią w pamięci. Ta dziwnie, trochę karykaturalnie zmieszała się z maślanym motywem, co skojarzyło mi się z "kakaowo grzybowymi" lub kawowymi kremami / mousse'ami.

Całość wydała mi się smaczna i interesująca, ale pyszne nuty chwilami jakby chyliły się ku dziwnym. Oto miód i karmel, a potem suszone owoce (morele i daktyle) nie narzucały się charakternym, żywym drzewom, wilgotnemu klimatowi roślin, herbat, ziemi... ale one same patrzyły ku maślanym, łagodniejszym elementom. Zioła świeże i przyprawy ciekawie ze sobą grały, aż korzenna pikanteria wygrała, nie zabijając wilgoci i życia kompozycji (a jednocześnie nie narzucając się jej aż tak właśnie). Tu jednak znów tłustsze smakowo motywy się wkradły zupełnie niepotrzebnie. Było gorzko, owszem, ale też słodko i chwilami niemal neutralnie. Konsystencja pasowała do całej tej wilgoci, ale niestety jej tłustość jeszcze bardziej zwracała uwagę na takowe smakowe nuty, a i ten opór mi nie pasował.

Drzewa, przyprawy korzenne, morele i wypieki (tam gofry / wafle) czułam też w Georgia Ramon Jamaica 74 %, jednak ona była głębsza, harmonijna. Drzewa i daktyle z kolei zachwyciły mnie w również ciepło-żywej Morin Jamaique Marvia 63 %. Biorąc pod uwagę cenę, charakter... Mimo iż Dick Taylor miała cudowny klimat i wiele zacnych nut, całościowo nie jestem pewna, czy zasłużyła na 9.


ocena: 8/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 55 zł (za 57 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 571 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: kakao, cukier trzcinowy

2 komentarze:

  1. Zapach kojarzy mi się z Jozinem z Bazin :D Wybitnie nie chce mi się dziś czekolady, więc nawet mojawe nuty smakowe mi nie siadły. Co do daktyli, ostatnio kupiłam trzy paczki różnych do testów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, Jozin najpierw mnie śmieszył, potem budził zażenowanie, miałam go przesyt, a potem znowu śmieszył.

      O, ciekawie z daktylami. :>

      A, że u siebie jestem, to swoje porównanie zareklamuję:
      https://www.instagram.com/p/COVtKjPsPj3/
      https://www.instagram.com/p/COTHyURM91I/
      https://www.instagram.com/p/COF21NlM5AN/

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.