wtorek, 20 lipca 2021

Standout Maya Mountain Belize 70 % ciemna

 Po czekoladach Fjak także na kraje Skandynawii zaczęłam patrzeć przez czekoladowo optymistyczny pryzmat. Kolejnym obiektem mojego zainteresowania stała się mała marka Standout, o nowoczesnych opakowaniach w niespecjalnie mojej estetyce. Kojarzyły mi się ze skandynawską prostotą i choć prostotę i surowość lubię, to nie taką nowoczesną. Jednak nowoczesne podejście do sprawiedliwego handlu itp. popieram jak najbardziej, a właśnie takie ma Standout. Swoje bean-to-bary robią ręcznie, początkowo nawet sami ręcznie sortowali ziarna, które się nadają, a które nie. Jak pomyślę o ręcznym oddzielaniu łusek od tego, co potrzebne do czekolady... cieszę się, że moja miłość do niej rozumiana jest jako jedzenie jej. Obecnie właściciele Standout po prostu współpracują z farmerami, którzy wyznają te same zasady i standardy. Podoba mi się ich hasło: smak czekolady opowiada historię jej regionu oraz ludzi, którzy za nim i za nią stoją. Podpisuję się pod tym. 
Na pierwszy ogień wybrałam tabliczkę, której raził mnie po prostu... kolor opakowania. Lubię niebieski, ale ciemny. Ten mi jakoś... nie pasował, nawet nie wiem dlaczego. Wiem za to, że kakao do stworzenia tej czekolady kupiono od producenta Maya Mountain Cacao z kooperatywy Uncommon Cacao (lokalnych, uczciwych farmerów z Belize). 

Standout Chocolate Maya Mountain Belize 70  % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Belize, z regionu Maya Mountain; fermentacja ziaren trwała 6-7 dni w drewnianych skrzyniach, a suszenie 7-10 dni.

Już w chwili rozrywania folii uderzył mnie soczyście-słodki zapach dżemu czy soku z czarnych porzeczek o słodyczy podwyższonej i jednocześnie temperowanej miodem i kwiatami. Musiał być to "miodzik" jasny, wielokwiatowy, ale kompozycja na tym nie poprzestała. Pomyślałam o krzaczkach jeżyn: zarówno owocach, jak i ich kwiatkach. Kwiaty wprowadziły łagodność śmietanki, a od tej odchodziła kwaskawa nuta twarogu. Skojarzyła mi się z mało słodkim sernikiem, może nawet z cytrusową nutą, na pewno na orzechowym spodzie. Pistacjowym / z pistacjami? W tle zamajaczyły drzewa.

Tabliczka była bardzo twarda, łamała się jakby będąc niezwykle pełną i tak ją odebrałam przy odgryzaniu kawałka.
W ustach jednak szybko okazywała się niesamowicie kremowa, wysoce tłusta w śmietankowy sposób i idealnie gładka. Znikała przez to, jak na ciemną, tak raczej szybko-średnio. Oblepiała usta, udając lody śmietankowe lub gładki sernik na zimno. Mimo poczucia tłustości, nie wyszła ciężko, a jak... soczysty sernik. Tylko że taki bardzo zbity i dość szybko "na śmietankę i sok" znikający.

W chwili zrobienia pierwszego kęsa poczułam zaskakująco wyważone słodycz i kwaśność. W miarę jedzenia, pierwsza wydawała się istotniejsza. Każda pomknęła w swym kierunku, z tym że słodycz  chyba z małym wyprzedzeniem, co po chwili się rozmyło. Kwaśność jakby żywo sobie drogę przecinając, a słodycz zachowała spokój.

Poczułam słodziutki, jasny miód o nienapastliwym charakterze, który zajął się tworzeniem tła.

Po ustach rozlały się cytrusy mieszające się z porzeczkami, głównie czarnymi. Pomyślałam o słodkich dżemach z porzeczek i chyba jeżyn oraz o soku / nektarze z czarnych porzeczek, przy czym żadna z nut nie zapomniała o słodyczy. Moc owoców była jak eksplozja, z której resztki / odłamki... rozsypały się na również słodkim tle.

To nawet nie zachwiało się, roztaczając leniwie gęsty, jasny miód w ilości nieprzesadzonej. On dosładzał również wspomniane "dżemy" jak i kolejne twory. Zaznaczył swoją obecność trochę drapiąc w gardle i wydawał się wszechobecny. Zachował żywy wydźwięk kwiatów, jak również ich delikatność. Były to kwiaty także jasne, zwiewne, letnie.

Od kwiatów odchodziło skojarzenie ze śmietanką i twarogiem, którym owoce podszeptywały kwasek. Te z czasem zaczęły układać się w soczysty, wilgotny sernik. Może z jakimiś... rodzynkami? Czy to nasączony owocami (cytrusami) czy... z warstwą czarnoporzeczkową? Do głowy znów przyszedł mi słodki dżem z tychże owoców, może jakiś domowy sok.

Na pewno jakoś w drugiej połowie rozpływania się kęsa pojawiła się nieśmiała, pieczona nutka orzechów. Były delikatnie gorzkawe, ze skórkami... Albo jako delikatnie przypieczony, a zawilgocony od masy serowej spód. Z... pistacji? Wyraźnie czułam ich smak, acz wmieszany w ciastowo-"orzechową ogólnie", maślaną toń.

Bliżej końca śmietankowa ciastowość i orzechy mieszały się z owocami, które nabrały już sporo słodyczy. Ta ostatnia wydawała się wszechobecna i niby trochę rześko-zwiewna, ale... dojmująca. Zrobiło się maślanie, łagodniej. Oczami wyobraźni widziałam czekoladowy sernik z tymi wszystkimi wymienianymi już nutami, ale w wydaniu... delikatnym. 

Po zjedzeniu został posmak słodko-miodowy, nieco pieczony... orzechowo-kakaowy - nawet bym powiedziała, że leciutko cierpki. Cierpkość ta łączyła wymienione nuty z owocami. Te wyszły kwaśno-słodko i bardzo, bardzo soczyście. Wyraźniej przebiły się cytrusy, ale i ciemna drobnica miała się nieźle.

Całość smakowała mi, jednak mam zastrzeżenia do konsystencji. Mimo że pasowała do smaku, mnie nie odpowiadała jej gładka tłustość śmietanki (dobrze, że znikała na śmietankę, a nie wodę, ale wolałabym, by cały czas była kremowo-gęstsza). Smak jednak mnie zachwycił. Splot czarnych porzeczek, jeżyn z cytrusami i twarogo-śmietanki ze słodyczą miodu jako obłędny, czekoladowy sernik to coś wspaniałego. Wyszła bardzo wilgotnie, soczyście; niewiele w niej paloności, ale... niestety też nieco za mało gorzkości. W sumie... prawie wcale. Mogłaby jednak nie pasować, więc wybaczam.
Podobnie miodowo, orzechowo-maślanie i bardzo soczyście-owocowo (w tym podobne jeżyny, ale Zotter to ogrom innych) smakowała Zotter Labooko Belize Special 72%, jednak przegięła w swej delikatności. Co więcej, cechowała je śliska tłustość, ale i tu Zotter przegiął kojarząc się z awokado. Także delikatna, soczyście-owocowa i pyszna była GR Belize Trinitario 70 %, ta jednak... przez silniejszą prażoność miała zupełnie inny wydźwięk. 


ocena: 9/10
cena: 33 zł (za 50 g - cena półkowa)
kaloryczność: 572 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy

2 komentarze:

  1. Dżem z czarnych pożyczek robił na mnie wrażenie na grzankach z masełkiem lub bez. Natomiast sok z czarnej rozpaczy pożyczkowej jest moim ulubionym smakowo. Słodki jak szlag, kwaśny, cierpki, charakterrrny. Pistacje, miodek - nijak mi to nie pasi do chwilówek. Początek smaku raczy obietnicą tychże tworów parabankowych, ale potem znów zupełnie niepotrzebnie wjeżdżają cytryny i miodziki ślubne. Twaróg ok, on jest dobry z dżymem. Orzechy byłyby zrozumiałe, ale nie pistacje - te nie paszą za grosz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wyobrażam sobie jedzenia samego chleba z dżemem (masła w ogóle za nic na chleb bym nie dała, więc odnoszę się do wersji bez). Odpowiada mi natomiast połączenie tostów (Twoich grzanek?) z twarogiem i dżemem. Chociaż wolałabym żytni chleb z twarogiem i dżemem. Yep, zgadzamy się co do twarogu i dżemu!

      Sok z czarnej porzeczki nie wydaje mi się zły, tylko że to sok. Soków nie lubię. Jakiś czas temu kupiłam sobie 100 % sok z czarnych porzeczek, ale chyba się zepsuł, bo był kwaśny jak skwaśniała cytryna, nie jak porzeczki. Nie podszedł mi... choć nie wykluczam, że "bo sok".
      I właśnie! Jak piszesz mi coś takiego o takim soku to... pojąć nie mogę, dlaczego nie lubisz charakternych, surowych wiśni.

      Mnie by tu bardziej orzechy włoskie pasowały. A Tobie jakie?
      Co do pistacji - do czego one by Ci pasowały?

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.