Przed degustacją dzisiaj prezentowanej czekolady trochę się zdziwiłam. Otóż dosłownie tydzień-dwa wcześniej jadłam Dick Taylor Jamaica Bachelor's Hall 75 % i... podobieństwo bardzo mnie zaskoczyło. To znaczy: zaskoczyła mnie ta sama zawartość kakao i region - wszak bardzo rzadki. Mało tego, Pump Street kupuje kakao z tej samej plantacji. Potem jednak zerknęłam w swoje notatki i do skrzynki mailowej i przypomniałam sobie, że specjalnie kupiłam je, by porównać. Chciałam wiedzieć, czym się tak wszyscy zachwycają w przypadku Dicka Taylora i... czy np. sława go nie wyprzedza, a równie dobrej / lepszej czekolady nie da się zrobić "za mniej" (Pump Street są tańsi). Dzięki temu mogłam też jeszcze lepiej (bardziej namacalnie) sprawdzić, co Pump potrafi z kakao - i czy ich nuty cukierni znów mnie nawiedzą. I odkryłam u siebie nową "cechę": o ile dokładnie pamiętam to, co jadłam, tak nie mam głowy do tego, co zaliczam do kategorii "kiedyś zjem" - to muszę sobie zapisać (jak naprawdę chcę zrealizować). Dotyczy to także przepisów i próbowanych ciekawostek.
Pump Street Bakery Chocolate Jamaica 75 % - Bachelor's Hall Estate to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao z Jamajki z plantacji Bachelor's Hall Estate.
Zaraz po otwarciu opakowania uderzyła mnie bezkresna soczystość limonek i innych cytrusów, zdecydowanie delikatniejsza jednak po wyjęciu czekolady i wąchaniu bezpośrednio jej. Wtedy czułam drzewa i zapach dziwnie jednocześnie wysoce słodki, jak i wytrawny. Przywiódł na myśl jakieś orientalne danie, np. warzywa (bakłażan?) w miodzie. Za wytrawnością, goryczką i ciepłem, jakie od tego biło stały też prażono-pieczone nuty jawiące się jako miks orzechów ze znaczącym udziałem brazylijskich. Do głowy przyszły mi też wypieki, np. suche tarty... te już cechowała wyższa słodycz. Może były z rodzynkami? Z kolei z nimi wiązała się soczystość, nieco hamowana kwiatami (fiołkami?), czymś... esencjonalnym? W trakcie degustacji było bardziej słodko-egzotycznie, mniej jednoznacznie. Myślałam o ananasie (może też mango)... właśnie z tymi rodzynkami... w rumie? Że aż lekko ciężko-dusznymi.
Przy łamaniu, do którego musiałam użyć dużo siły z racji kamiennej twardości, gruba tabliczka trzaskała bardzo głośno ujawniając ziarnisty przekrój.
W ustach jednak rozpływała się gładko i tłusto jak chłodne masło. Robiła to bardzo powoli, nieco maziście. Mimo że oporna wydała się tylko w pierwszych sekundach, do końca pozostała twardo-zbita i masywna. Było w tym trochę soczystości, ale takiej... "ugęszczonej" (jakby tak sprasować owoce na jakiś żel / galaretę?), sprawiającej, że czekolada znikała tłusto-wodniście.
Od początku po ustach roztaczała słodycz. Nie za mocną, a wyważoną i jakby chłodną... Skojarzyła mi się ze zwietrzałym lukrem owocowym (albo kandyzowanymi owocami?).
Niemal natychmiast pojawiała się także delikatna gorzkawość i drapanie. Bez ogródek wskazało na miód, całą słodycz właśnie w jego smak przemodelowując. Po ustach rozlał się ciemny miód gryczany z wyraźnie zaznaczoną gryką. Gorzkawość zaczęła przeobrażać się w kaszowość, do której dołączyły orzechy. Z paro sekundowym opóźnieniem do akcji wkroczyły drzewa.
Delikatna owocowo-kwiatowa nutka trzymała się z tyłu; była, ale trudno ją uchwycić.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa drzewa zmieniły się w wypiek, częściowo dość suchawy i mocno przypieczony. Zdecydowanie maślany smakowo, ale nie tłusty, a taki... łagodzący inne nuty. To było jak tarta (jakieś twardo-kruche ciasto?) z... gęstym, niemal galaretowatym musem z owoców i miodu. Być może wypełnionym ciemnymi rodzynkami.
Rodzynkami scukrzonymi; bardzo, bardzo słodkimi. Do wyłaniającej się owocowości dodały nieco duszną ciężkość - jakby wykąpały się w rumie? Zaczęłam myśleć o ciężko-przyprawionych, słodkich rzeczach... np. o japońskiej marynowanej tykwie? Świeżo-podsuszonych daktylach, przypominających o miodzie na pewno.
Zaraz jednak po ustach rozeszła się też lekka soczystość, nawet leciuteńki kwasek. Należał do owoców w dużej mierze słodkich, egzotycznych, żółtych. Chyba był wśród nich ananas. Pomyślałam o takim jako część tarty z.... mnóstwem miodu. To też... sugestia mango w drewniano-leśnym kontekście (w wyobraźni obgryzałam już prawie samą pestkę).
Kumulująca się słodycz wydawała mi się szlachetnie miodowa, lekko palono-karmelowa, a jednocześnie z pobrzmiewających echem cukru i... wytrawności. Jak jakaś miodowa marynata, przyprawiona szczyptą ostrych przypraw i z dodanym alkoholem.
Z czasem kompozycja zrobiła się nieco bardziej cierpka. Za sprawą owoców, ale też drzew. Oczami wyobraźni zobaczyłam przekrajanego ananasa i sok wypływający spod skóry. Orientalna nutka drapiąco-goryczkowatego miodu przypomniała o warzywach w nim (pieczonych?), nieco przyprawionych, ale nie pikantnych. Bardziej goryczkowato... alkoholowych! Zupełnie, jakby rodzynki czy owocowe części nasączyć rumem.
Pod koniec zawładnęły nimi drzewa i orzechy - chyba głównie brazylijskie. Niemal "widziałam" drzewa - też tropikalniejsze. Może nawet palmy? Jakby tak przy nich jeść jakąś słodko-orientalną tartę...? I popijać rumem? Końcówka wyszła bardziej pikantnie-alkoholowo i niemal cukrowo słodko.
W posmaku została wysoka słodycz, wręcz maślana słodziuteńkość i kontrastowa do niej gorzkawa pikanteria przypraw i alkoholu. Trochę przełamała to lekka soczystość należąca do owoców egzotycznych.
Całość była smaczna, ale jej konwencja (?) i konsystencja niezbyt do mnie przemówiły. Twarda tłustość dodatkowo dopasowała się do łagodnego, przystępnego wydźwięku. Mimo wysokiej słodyczy, wiele nut wyszło tu ciekawie, acz nie wszystkie w pełni mi pasowały (do siebie nawzajem czy subiektywnie - wytrawne nuty gryzły się z tą słodyczą; powinno być jej mniej). Czekolada nie była ani gorzka, ani kwaśna. Na szczęście przeraźliwie słodka też nie była, ale jednak jej smak właśnie wokół słodyczy się obracał. Hamowana owocowość czy ewentualna dzikość mogłyby pozwolić sobie na więcej.
Miód gryczany, kaszowość i drzewa były cudowne, ale... przygaszone (m.in. maślanością), a owoce (ananasy, rodzynki) dość rozmyte. Alkoholowy posmak, sugestia przypraw były delikatne i jakoś też nie uwypukliły charakteru.
Miodowo-karmelowa i rodzynkowa (bardziej jednak też morelowa) była Dick Taylor Jamaica Bachelor's Hall 75 % z mnóstwem ziemi, mułu i herbat, dzięki czemu smakowała mi bardziej.
Podobnie kaszowo-drewniana z kolei była GR Jamaica 74 %. Ta jednak reprezentowała, oprócz żółtych, też czerwone owoce.
Ciekawością i jakością Pump im nie odstępuje i choć było w niej parę niemoich nut, konsystencja też nie moja, nie mogę jej w sumie niczego wielkiego zarzucić.
ocena: 8/10
kupiłam: Liberty London
cena: 42 zł (za 70g)
kaloryczność: 488 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie
Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy
Pierwsze zdanie akapitu o aromacie :') Bakłażan w miodzie? Pewnie grillowany albo coś, ale wyobraziłam sobie maczanie surowego w skórze i gryzienie. Btw, nawet nie wiem, jak bakłażan pachnie. Za dużo tu miodowości (choć ja bym jej nie wyczuła). Orzechy brazylijskie pochrupałabym na surowo. Ciekawe, czy i ja odebrałabym całość jako nazbyt słodką.
OdpowiedzUsuńNoo... jakiś grillowany / pieczony - jakoś tam zrobiony. Od biedy nawet karmelizowany, ale... haha, surowy maczany w miodzie. <3 Dziękuję za pomysł, koniecznie tak zjem, mniam!
UsuńNie wiesz, jak pachnie? Ej, a jadasz je w ogóle? Ja uwielbiam z pary! Ich zapach wtedy to taka mieszanka pieczarek, soi, warzyw strączkowych... nie wiem, to trudne do opisania. Delikatny, a jednocześnie wyrazisty.
Jestem bardzo ciekawa, jak byś ją odebrała. Trudno jest mi w sumie uchwycić ten nasz punkt "dozwolonej słodyczy".
Brazylijskie na surowo to dla mnie nuda. Za to nerkowce i włoskie nigdy mi się chyba nie znudzą.