Nie da się ukryć, że o czekoladach tej marki jest dość głośno, a sama marka jest dość często kupowana. Ponoć konsumenci nie przywiązują wagi do niej jako do Fin Carre, ale często po nią sięgają (badania rynkowe). Ja jednak... słyszałam o niej głównie słowa krytyki (że sam cukier, że kiepska), a na tę czekoladę to w ogóle... wszyscy zdawali się wręcz tylko pomyje wylewać. Aż mnie zaintrygowało to dziwo i upolowałam w promocji. A raczej to, jakim to sposobem smakują tak źle, a jednak latami jakoś się utrzymują. Fakt, że kiedyś niemal identyczna tabliczka była pod szyldem Bellarom, możliwe, że jeszcze jakieś "wydania" jej były... Ostatnio Lidl tak miesza wśród swych produktów, że aż trudno się połapać.
Fin Carre Czekolada gorzka 74 % to ciemna czekolada o zawartości 74 % kakao; marki własnej Lidla.
Po otwarciu poczułam splot zapachu lekkiej spalenizny i czerwonych, jakby z zasady nieco przerysowanych czerwonych owoców. Pomyślałam o galaretkach w ciemnej polewo-czekoladzie... Porzeczkowych lub (zwłaszcza z czasem) bardziej wiśniowych... może takich z ciastek typu Delicje? Wyraźne bowiem czułam także pewien jasno-biszkoptowy, tłuszczowo-słodki motyw przerysowanej wanilii z aromatu. Co więcej, za tym wszystkim kryła się niepewna... korzenność. Pierników w czekoladzie?
Łamała się z ładnym, głośnym trzaskiem. Mimo że w opakowaniu wydawała się cienka, okazała się w pełni zadowalająca w kwestii grubości i twarda w zacny sposób. Ziarnisty przekrój też wyglądał ok.
W ustach rozpływała się jednak kiepsko. Długo trwało, nim w ogóle zaczęła. Połączyła suchą proszkowość i tłustość, która nasilała się z czasem. Wydała mi giętko-plastyczna, wyginająca się i zostawiająca efekt mieszanki smaru i oleju, którym to zlepiała. Była gęsta, ale w zbito-gumowy sposób. Roztaczała rozlazłą, tłusto-proszkową zawiesinę, która czasem chyliła się ku w miarę zadowalającej soczystości.
W smaku od początku czułam licho gorzkawy smak kakao w proszku, ewidentnie odtłuszczonego: lekko cierpkawego i minimalnie kwaskawego. To jedynie gorzkawość, a i tak mocno otoczona jeszcze splotem dodatkowo ją łagodzącym, choć bliżej nieokreślonym. Lekka tłuszczowo-maślana nuta wzbogacona była o "sztuczny olej", coś a'la margarynowego.
W tym szybko odnalazła się wysoka, prosta słodycz. Z białocukrowej, jak zaprezentowała się najpierw, przeszła w sztucznie podkręconą, niby waniliową. Aromat tego aż nieco podgryzał w język, właśnie do pary z oleistością. Niepodważalnie czuć sztuczność.
A jednak to podgryzanie w język jakoś zawalczyło i razem z goryczką skojarzyło się z dziwnie zbożowo-przyprawionymi, bliżej nieokreślonymi, kakałkowymi płatkami do mleka aż drapiącymi język... suchością? Przyprawami korzennymi! Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa pomyślałam o tanich, sucho-tłustych piernikach w polewie kakaowej, całkiem wyraźnie korzennych. Wręcz... pikantnych. I z jakąś kwaskawo-soczystszą masą owocową?
Po nich jednak słodycz wciąż rosła i pomyślałam o kiepskich, jasnych ciastkach. Tłustych od margaryny i naaromatyzowanych... z zaznaczoną nutą owocową rodem z galaretek... Delicjowate ciastka z zapachu wróciły w towarzystwie czekoladek wiśniowych i taniej, pseudociemnoczekoladowej, bo pozbawionej gorzkości bombonierki. Miała ewentualnie trochę palony smak.
Bliżej końca pojawił się drobny kwasek, mocno wsparty tanim kakao i cierpkawością dziwnie gryzącą. Trochę skojarzyło mi się to z piwem albo raczej efektem jego lekkiego bąbelkowania na języku.
W posmaku pozostało właśnie suche, nijakie kakao ze swoistym kwaskiem i motyw tanich bombonierek o owocowej nucie, jak również ogrom słodyczy. Bardzo istotny był dziwny, oleiście-sztuczny niesmak, realnie osadzający się jako oleista warstewka.
Całość zaskoczyła mnie pozytywnie, ale i tak jest to propozycja zupełnie niewarta zakupu. Spodziewałam się wyjątkowego parszywca, a dostałam zwykłą, nudną i mdłą, niezbyt przyjemną do jedzenia czekoladę. Struktura według mnie okropna, tłusto-przytykająco-sucha, a smak po prostu tani i tyle. Wydaje mi się, że dużo w niej lecytyny, która wraz z konsystencją poszła w sztucznie-tłuszczowy smak, wsparty aromatem. Ten może nie był sztuczny, chemiczny, ale... wydawało mi się, że dali go tak dużo, że aż gryzł. Całkiem spoko skojarzenie z piernikami ani trochę nie pomogło, a o gorzkość tu trudno. Pobrzmiewała kwaskiem, ale odlegle (i nie podobał mi się). Raczej smakowała odtłuszczonym kakao i cukrem bez wyrazu. Szkoda. Przez strukturę odebrałam ją gorzej od Wedla Mocno Gorzka, zdecydowanie nudniejsza i z odpychającym elementem od śmiesznie kakaowo-polewowej Eti Dare 70 %. Terravita CocoaCara 77 % przynajmniej była bardziej gorzka.
ocena: 5/10
kupiłam: Lidl
cena: 2,79 zł (promocja)
kaloryczność: 571 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: 70 % miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, lecytyna słonecznikowa, naturalny aromat waniliowy
-----------
Już przyzwyczaiłam się do swojego życiowego pecha, więc wcale mnie nie zdziwiło, że kiedy wkręciłam się w wypiekanie ciast, z Lidlów zniknęły te, których używałam. Niepocieszona tym, zwłaszcza brakiem J.D. Gross Czekolada Gorzka 70 % Cacao; nowa / po zmianach 2025, zaczęłam szukać sobie zamiennika do ciast. Jako że tu patrzyłam na cenę i dostępność, dałam szansę tej czekoladzie. A może po wycofaniu Grossów Lidl trochę podniósł poziom Fin Carre? Po składzie patrząc, nic się nie zmieniło oprócz grafiki opakowania. Z tej okazji jednak uznałam, że z chęcią dodam do posta ładniejsze zdjęcia. Fakt, mocny średniak, ale może właśnie do ciasta miała się sprawdzić.
Po otwarciu znowu poczułam motyw lekkiej spalenizny i wycofanych owoców, przez które i tym razem pomyślałam o jakiś wiśniowych galaretkach w czekoladzie albo nadziewanych piernikach w czekoladzie, słodkiej za sprawą przerysowanej wanilii.
Struktura bez zmian, acz zauważyłam, że w wyższej temperaturze, czyli latem czuć w niej pewną miękkość i wtedy łamie się bez trzasku - to źle o niej świadczy jako o czekoladzie ciemnej.
Smak to znów podróż przez kakao w proszku, chamską słodycz białego cukru i coś trochę margarynowego, co miesza się z duszną i podkręconą wanilią z aromatu. Znów przewinęły się płatki kakaowe do mleka, mieszanka lekko korzennych pierników w polewo-czekoladzie oraz lukro-glazurze i ciastka typu Delicje, w których kryje się wycofany, owocowy akcent. Ogólnie jak z średnio-taniej bombonierki (tego najbardziej obawiałam się w odniesieniu do wypieków).
Zdania o niej nie zmieniam, jeść jej osobno dla przyjemności nie mam ochoty. Do bólu przeciętna, ale przeciętna w sposób, który jest prawie dość... przystępny? Tak, że uznałam, iż z braku alternatyw przystępnych cenowo, do wypieków może być.
Po spróbowaniu osobno, miałam złe przeczucia. Najpierw zrobiłam z tą czekoladą kawowe brownie nadziane ganachem kawowym oraz kremem chałwowym na wierzchu, jak tutaj.
I o ile w samym cieście czekolada jako tako się sprawdziła, bo kawa zagłuszyła jej detale, w ganaszu na bazie głównie czekolady, ze śmietaną i kawą, czasem lekko pobrzmiewał lekki kwasek. Tak, jakby czekolada trochę kierowała myśli na kawę tak mocną, że kwaskawą. Po tym uznałam, że muszę ostrożnie dodawać do ciast i kremów tę czekoladę, lepiej mieszać ją z inną.
Drugim ciastem, jakie zrobiłam z tą czekoladą, było migdałowe brownie z nerkowcami. Tym razem jednak wymieszałam po połowie dziś przedstawianą i resztę Grossa 70%, jaką jeszcze miałam. Tak efekt był jak najbardziej satysfakcjonujący, bo wady Fin Carre schowały się, rozmyły. Nie wybijały. Czyli aby dodawać ją spokojnie do ciast, należy mieszać ją z jakąś inną, lepszą. Czyli poszukiwania lepszej czekolady do ciast w niezawrotnej cenie, wciąż trwają...
ocena: 5/10
kupiłam: Lidl
cena: 9,99 zł
kaloryczność: 571 kcal / 100 g
czy kupię znów: niestety do ciast pewnie tak
Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, lecytyna słonecznikowa, naturalny aromat waniliowy
Nie dochodzą mnie słuchy o wyborach czekolad ani marek. Tę panienkę znam z ciągłych przecen i widywania w gazetkach. Mam ją nawet na przyszłościowej liście polowań, ale ciągle się nie składa. Nieprędka rozpuszczalność i smar? Dżizas. Liczę na lepsze doznania. Smak porównam po zjedzeniu, Twoich nut i tak nigdy nie czuję.
OdpowiedzUsuńNie interesuje Cię czekolada, więc nie zwracasz pewnie uwagi. Co więcej, nikt Ci o niej uprzejmie nie donosi, bo recenzujesz niewiele czekolad.
UsuńCo do wiecznych promocji - mam wrażenie, że to tak jak z Twoimi okienkowymi Magnetic. Robią wiecznie promocje, bo nikt ich nie chce.
Lepsze doznania? Nie masz co liczyć. Gryzienie smaru wciąż niczym miłym chyba by nie było.
Przy gryzieniu czekolad nie ma szans, by nuty wyczuć. Wiem, że pewnie próbujesz też rozpuszczać, ale w momencie gdy to jest na próbę tylko, a wiesz, że i tak zaraz zjesz po swojemu, to nie wydaje mi się, by była opcja na jakieś skojarzenia etc. To trzeba wyćwiczyć = wyczuwa się więcej, im więcej się je. Koniecznie w sposób to umożliwiający. Toteż... nigdy nie wyczujesz tego co ja. Nie sądzę jednak, by Tobie to dawało radość; czego innego oczekujemy od czekolad.
Trafiłam tu przez przypadek. W moim odczuciu ta czekolada jest bardzo dobra, a Twoja recenzja grubo przesądzona. Żyję na tym świecie pół wieku i śmiało mogę powiedzieć, że jestem koneserką gorzkich i deserwoych czekolad, jadłam je z różnych stron świata, ta jest całkiem w porządku. Gusta guściki. Natomiast sama recenzja... Klękajcie narody... Język tak kwiecisty, że aż zęby bolą.
OdpowiedzUsuń"Gusta i guściki", no tak, bo mój blog pokazuje, jak niewiele czekolady ze świata zjadłam ja. Nie wiem, dlaczego miałabym tak grubo przesadzać. Po co?
UsuńJeśli nie odpowiada Ci kwiecisty język, to nie mój problem. Na moim blogu są opisy moich doznań i odczuć odnośnie czekolad, to nie "recenzje produktów spożywczych".
Nie to nie prawda
OdpowiedzUsuńNie ma to jak być przekonanym, że zna się najwyższą, najprawdziwszą i w pełni prawdziwą prawdę objawioną! Amen.
Usuń