Ciemne czekolady Jordi's zachwyciły mnie, lecz mimo to nie zapałałam szczególną miłością do marki. Łatwo więc przyszło mi przejście do porządku dziennego nad faktem, że nie mam już gdzie ich kupić. Minęło mnóstwo czasu, nim znów w Sekretach Czekolady coś się pojawiło. A dokładniej czekolada, którą normalnie bym pominęła, gdyby nie to, że lubię jakąś przynajmniej jedną setkę mieć "jakby co", a akurat ze wszystkich wyszłam. Przyglądając jej się z bliska, doszłam do wniosku, że jest dziwna. Niecodzienny blend i intrygujące opakowanie. Kojarzyło mi się z jakimś kurczako-królem. Tabliczka wykonana w manufakturze w Hradec Kralove w Czechach ponoć "jest dla odważnych".
Jordi's Jordis STO 100% Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 100 % kakao z Meksyku, Boliwii, Grenady i Jamajki (blend).
Gdy otworzyłam opakowanie poczułam intensywny zapach grejpfrutów, łączący dwa nurty: goryczkę i soczystość. Ta druga zahaczyła o lekki kwasek - pomyślałam o pigwie... albo herbacie z nią? Goryczka bowiem należała do drzew, liści oraz orzechów. Wydały mi się wędzone i wręcz mięsiste / mięsiście-soczyste. W trakcie degustacji wyłapałam też bardziej zwierzęcą nutę (np. kozią? myślę i o zwierzakach, i o przesiąkniętym nimi nabiale).
Tabliczka trzaskała dość głośno i dosadnie, bo była twarda jakby mięsiście-pyliście. Robiąc kęsa miałam wrażenie wgryzania się w taflę soczyście-pylistego masła.
W ustach rozpływała się dość powoli. Ze zbitego kawałka spływały maziste, oleiste smugi, ale zaraz okazała się bardziej przystępna. Zalepiały bowiem jak... gęsto-kremowy, niemal półpłynny wewnątrz ser (myślę o takich "ze skórką"). Owszem, była za tłusta i ciężka, ale z czasem kojarząca się bardziej maślano-kremowo, gładko z kremowym serem, do którego je się coś soczystego. Gdy czekolada już znikała, pojawiała się lekka pyłkowość, a czekolada ściągała.
W smaku, gdy umieściłam kawałek w ustach zaskoczyła mnie... delikatność, łagodność. Poczułam trochę gorzkawego dymu, szeleszczące liście i drzewa, które wydawały się zakryte mgłą, takie aż mdławe. Bardzo, bardzo wilgotne i trochę soczyste. Na pewno chłodne w wydźwięku.
Gorzkawość i goryczka płynęły konsekwentnie, spokojnie, gdy po paru sekundach gorzkawość nagle zmieniła się w gorzkość. Okazała głównie drzewno-orzechowa, trochę cierpko-herbaciana.
Od wilgoci i rześkości szybko odszedł wówczas kwasek. Na przód wyrwał się kefir. Podkreślił go splot soczyście-kwaśnych owoców z grejpfrutem na czele. Idealnie zmieszał kwaśność z cierpkością i goryczką swojej skórką. Odrobinę też dosłodził kompozycję. Wyraźnie obok niego poczułam pigwę i cytrynę.
Nabiał jakby miał problem z wpasowaniem się, jednak cały czas pobrzmiewał, a mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wydał mi się zaskakująco mleczny i... tłusto-kremowy, wręcz nijaki. Do głowy przyszedł mi delikatny ser typu camembert / brie... wraz z gorzkawą, charakterniejszą skórką. Zarejestrowałam leciutką pikantność / pleśniowość. Taką... specyficznie chłodnawą.
Jakby tak... do takiego mlecznego pleśniaka dodać coś owocowego... Nie jestem jednak pewna, co. Czułam cierpkość soczystą i kwaskawą, a do głowy przyszły mi skórki winogron (wiem, że jest coś takiego jak "verjuice" czyli sok z kwaśnych winogron - może coś takiego?). Na pewno to jakieś jasne owoce... cytruso-pigwa? Cytryny na pewno. Może niedojrzałe jagody z odrobinką słodyczy? Podtrzymywały wilgoć i soczystość.
Z czasem wilgoć ta, chłodek wydały mi się tłusto-soczyste jak młode, młodziuteńkie orzechy. Niemal białe, i kremowo-łagodne. To jednak tylko przez chwilę, jakby w celu wyciszenia nabiał. Orzechy nagle wzrosły, znów pomyślałam o drzewach (i może herbatach? podłączających pod to owoce, bo były dziwnie zgrane), lesie mieszanym. Wciąż bowiem czułam kwasek (już mniej cytrynowy), który w tym momencie odlegle kojarzył się z sosną.
Bliżej końca na znaczeniu kontrastowo przybrała gorzkość i goryczka właśnie drzew, szeleszczącego lasu. Orzechy nagle zrobiły się bardziej gorzkie, ale wciąż... niemal mięsiste, wilgotne. Tym razem jednak zaleciały mi jakby czymś podwędzono-zawilgoconym i metalicznym.
W posmaku został ogrom cierpkiego nabiału: jakby koziego, ale też zwykłego np. kefiru (nasiąkniętego wsią / zwierzakami), owoców (cytrusy i jakieś jasne); także drzewa, dziwnie jakby kręcące w nosie. To również orzechy i ich dziwna wilgoć oraz... nuty wędzenia / dymu... ale wtłoczone w chłodek. Trochę... masło, ale jako element czegoś - tylko nie wiem czego.
Całość w zasadzie mi smakowała, acz mam problem z jej strukturą - była i ciekawa, i niezbyt przyjemna. Smak nie był z kolei wielopłaszczyznowy, ale złożony z paru niejasnych nut.
Bardzo cierpka, a jednocześnie z momentami tak łagodnymi, że aż mdłymi. Nabiałowość wyszła ciekawie, bo znalazło się miejsce i dla kwaśnych produktów, jak i łagodniejszego sera; "koziość", natura - mniam! Nie pasowały mi jednak owocowe kwaski jakie tu czułam. Nie te owoce, nie wiem czy w ogóle jakiekolwiek. Jak dla mnie mogłaby być bardziej drzewno-orzechowa zamiast tego. Szkoda też, że herbaty były w sumie sugestywne (prawie "wmówione"?). Może i dużo narzekam, ale jak na setkę była tak przystępna, że gdyby nie te parę elementów, mogła by mieć 10.
ocena: 8/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 24 zł (za 50 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 634 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: miazga kakao
Twój kurczako-król jest moim błaznem z kart tarota (nie wiem, czy taka karta w ogóle istnieje, piszę o skojarzeniu). Absolutnie piękna szata graficzna. Zawartość kakao też istnie tarotowa, czyli taka, że lepiej nie igrać (i znów: piszę o wyobrażeniu, bo w rzeczywistości nie wierzę w tarota i mogłabym się nawet wysmarkać w kartę bez obawy o klątwę). Czym różni się smak liści szeleszczących od nieszeleszczących? (Żarcik; kumam wyobrażenie). Czekolada nie dla mnie, ale opakowanie bym Ci zajumała. Nawet byś nie wiedziała!
OdpowiedzUsuńFaktycznie coś błaznowatego w nim jest. W tarocie nie ma błazna, ale jest Głupiec, który czasem jest przedstawiany tak właśnie jak błazen.
UsuńTarot to tylko narzędzie, karty, więc żadna klątwa i tak by Ci nie groziła. :P
W kartach bym zobaczyła.