Obie czekolady Labooko Time Travel różniące się tylko czasem konszowania zostały zrobione dokładnie według tej samej receptury, z tego samego kakao. Jako że konszowanie jest też nazywane temperowaniem czy wygładzaniem czekolady, uznałam, że krótsze pozwoli mi się lepiej przyjrzeć nieuładzonej specyfice nut kakao i tą, która konszowała tylko 16 godzin, zjadłam jako drugą.
Obie powstały z czystego criollo, bardzo rzadkiego podgatunku Amarru z regionu o tej samej nazwie.
Właściwie dopiero w trakcie degustacji tej zorientowałam się, że to nie tyle nowość, co nowe wydanie (opakowanie na pewno, może i receptura) Zotter Contest 16 hrs. vs. 20 hrs., która kusiła mnie, ale której kupienie odkładałam w czasie, bo nie jestem fanką Contest - zamiast dwóch różnych tabliczek po 35 g wolałabym mieć oddzielne po 70 g każdej.
Zotter Labooko Time Travel Peru Criollo 70 % Conching time 16 hrs. to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao criollo z Peru z regionu Amarru; czas konszowania to 16 godzin.
Od razu po rozchyleniu papierka poczułam wyrazisty zapach grejpfrutów i cytryn splecionych z delikatną słodyczą. Miało to zadziorny charakterek.
Przy łamaniu tabliczka okazała się twarda i trzaskająca niczym żywe gałęzie. Jej przekrój wydał mi się ziarnisty - zdecydowanie bardziej niż wersji 20 h.
W ustach była dość zwarta i gęsta, rozpływająca się powoli i łatwo, ale jakby próbowała stawiać opór (a nie wychodziło jej). Ziarnistą bym jej nie nazwała. Raczej tłustawa, pozostawiająca mazisto-soczyste, skąpe smugi i leciutko pyliste wrażenie.
W smaku od początku nie była zbyt jednoznaczna. Poczułam przebłyski czegoś kwaskowatego w bardzo silnej słodyczy. Wyodrębniłabym tu wino, grejpfruta... może grejpfrutową nalewkę? Coś cierpkawego.
Słodycz rozwinęła się szybko i pewnie. Dołączyła do niej lekka maślaność, co dało efekt maślanego, ale wyraźnie palonego karmelu. Na początku owoce tylko lekko zaznaczały swoją obecność, za to rozszedł się konkretniejszy, gorzkawy smak.
Paloność wraz z maślaną nutą czmychnęła ku orzechom. Zrobiło się bardzo orzechowo, choć nie jednoznacznie. Poczułam coraz wyraźniejszą gorzkawość. Odbiegła od orzechów w kierunku kawy. Przez sugestię alkoholu pomyślałam nawet o słodzie, ale to chyba bardziej kawa - taka ze śmietanką lub mlekiem, które zajęło miejsce maślaności.
Słodycz i cierpkawe nuty upuściły trochę soczystości. Poczułam suszone morele, wciąż jakby z taniną czy goryczką grejpfruta w tle. Mniej więcej w połowie jednak ogólna morelowość uwolniła się z klatki i swoją słodyczą wybiła się na pierwszy plan. Lekko cytrusowy wątek razem z silną słodyczą i takim nie za soczystym, ale jednak owocowym klimatem skojarzył mi się ze smakiem suszonych bananów, potem po prostu z bananami (gdy owoce trafiły na bardziej śmietankowe tony?). Kwaskowate migawki cytrusów też nie odpuszczały.
Gorzkawość rosła, jakby trochę obok słodyczy, czasem zrównały się, czasem któraś przeważyła. Bliżej końca gorzkawość wymieszana z ciepłem prażonych orzechów i cierpkością skórki grejpfruta zaserwowała mi niemal ziołowo-suszone klimaty. Ni herbata, ni kawa, na pewno coś ziołowego i suszone morele, banany przyozdobiła "podkwaszoność" wina oraz cytryny i grejpfruty.
W posmaku pozostała lekka cierpkawość grejpfruta, poczucie ciepła jako prażone orzechy i kawo-herbata, a więc i ogrom suszoności (bardziej ziołowej, ale też owoców) oraz... ogólna słodycz.
Całość odebrałam jako "zlepioną". Smaki jakby kurczowo trzymały się siebie nawzajem, bojąc się, że gdy nieco się rozejdą, coś pęknie. Nie stało się tak jednak, a przełożyło na niezbyt oczywistą, ale intensywną mieszankę. Morele i banany zyskały charakter dzięki cytrusom (głównie grejpfrutom) oraz sugestiom wina, co idealnie pasowało do gorzkawej części, zbudowanej przez orzechy, kawowo-herbaciane, "ciepłe" smaki. Silna słodycz była tu różnoraka - owocowa, ale nie soczysta, karmelowa i taka zwyczajna... Mimo to pasująca - miałam wrażenie, jakby do poszczególnych nut przemycała ją śmietanka.
Całość bardzo, bardzo mi smakowała. Była bardzo słodka, choć i wyraźnie gorzka. Nie zabrakło owoców i charakteru, a mi dodatkowo bardzo spodobał się znikomy udział maślanej nuty. Bardzo spodobały mi się te morele z grejpfrutem i winem w towarzystwie kawy / herbaty, orzechów i ziół. Miałam jednak wrażenie że ta czekolada była o wiele mniej dynamiczna, a bardziej "streszczona" niż wersja 20h. Nie przeszkadzało mi to dzięki temu, że ta była o wiele mniej maślana, z większym kontrastem nut wyczuwalnych jednocześnie (a więc taka "wymieszana").
ocena: 10/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 576 kcal / 100 g
czy kupię znów: kupiłabym, gdyby była tylko ona - 70g
Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy
Najpierw myslalam ze Ci się wpis zdublował, haha :D niby opis brzmi podobnie bo znowu maślano owocowo, ale jednak wyczuwa się roznicę! Nie sądziłam że czas konszowania tak wplywa na smak, ale ja po prostu nigdy nie jadlam tak porządnej czekolady :p
OdpowiedzUsuńZdziwiłabym się dopiero, gdyby ani trochę podobne nie były.
UsuńAleż wszystko wpływa na smak!
Nie powiedziałabym, że żywe gałęzie trzaskają. Są raczej giętkie i trzeba je bezlitośnie ukręcać, niszcząc roślinę (zawsze mi przykro, nawet teraz). To te suchawe trzaskają. Konsystencja czekolady wydaje się w porządku, choć pewnie wolałabym jednoznaczne bagienko (np. jak w ciemnej Terravicie). Smaki też okej. Ostatnio miałam ochotę na grejpfruta i zjadłam całego dużego. Dawniej bardzo nie lubiłam tych owoców przez gorzkość. Obecnie uwielbiam.
OdpowiedzUsuńTakie grubsze i nie młode, a jakieś ot, najzwyklejsze niektórych drzew nie muszą być suche, by trzaskać. Na szlaku nie raz się z tym spotkałam i trzask jest to inny. Taki zgłuszony, jakby wcale wybrzmieć nie chciał.
UsuńNawet na pewno byś takie wolała, bo to nie było to, co wspomniana.
Ha! Są pyszne, więc się cieszę, że - a niech tak owocowo powiem - do nich dojrzałaś.