Dosłownie w trakcie jedzenia tej czekolady znalazłam w internecie (m.in. wikipedia i openfoodfacts, więc nie strony producentów), że Moser Roth zostało lata temu kupione przez Storck i obecnie pod tym szyldem Storck produkuje dla Aldi. To mnie zaskoczyło, bo właśnie jedynymi wartymi jakiejkolwiek uwagi Merci przez lata były według mnie te ciemne (+niedawno odkryte smakowite owocowe).
Moser Roth Saison Edition Johannisbeere Mandel to ciemna czekolada o zawartości 52 % kakao z płatkami migdałów (6%) i czarną porzeczką (0,8%) w formie owocowej kostki na bazie jabłek.
Edycja limitowana na wiosnę / lato 2018; w opakowaniu 5 minitabliczek (łącznie 125g).
Edycja limitowana na wiosnę / lato 2018; w opakowaniu 5 minitabliczek (łącznie 125g).
Przy łamaniu suchawe tabliczki trzaskały / chrupały, bo i płatki migdałów się łamały; same nie były jakoś specjalnie twarde. Dodatki mocno się trzymały, nic nie odpadało.
W ustach czekolada rozpływała się dość szybko, kremowo, nie za tłusto, a łatwo. Odsłaniała dużą ilość chrupiących płatków migdałów i owocowej kostki, której struktura była z pogranicza "zbitki idealnie gładkich, żelowatych przecierów", a galaretko-żelek. Okazały się miękkie, a zarazem bardzo zwarte, zbite. Lepiły się do zębów, były trochę soczyste i niezbyt chętne do rozpływania się. Mimo to wnosiły soczystość, dzięki czemu widmo pylistości wisiało jedynie bardzo, bardzo daleko.
Gorzkawość miała mocno palony wydźwięk, podchodziła pod kawę, ale wydawała się w tym wszystkim o wiele za słaba. To już raczej jakiś scukrzony kakaowy sos / polewa. Wyłaniające się migdały nieco jej dopomogły, rozganiając słodycz. Do głowy przyszedł mi sos albo jakiś czekoladowy słodycz zajeżdżający marcepanem (ale nie sam marcepan!).
Autentyczny smak czarnych porzeczek, zupełnie jakbym jadła świeże owoce, dominował, gdy cząstki odsłaniały się spod czekolady. Podczas rozgryzania wydawały się bardziej złożonoowocowe, porzeczkowo-jabłkowe, ale wciąż naturalne, mimo że bardzo, bardzo słodkie. Owocowa kwaśność walczyła, co nieco przełamała, ale wydawała się stłamszona. Przez chwilę czułam niespotykanie naturalne galaretki. W końcu ich słodycz odleciała w kierunku galaretkowo-cukierkowym. Po rozgryzieniu i zjedzeniu, galaretki kojarzyły mi się wręcz słodziaśnie z jakimiś gumami balonowymi.
Tak oto w posmaku pozostała czarna porzeczka jako cukierki i sztuczna guma balonowa, odległe wspomnienie kwaskawej świeżej, silne poczucie słodyczy i olej przykryty zaskakująco "czystymi w smaku" migdałami i kakaowo-czekoladową polewą.
Całość... zjadłam. Czarną porzeczkę bowiem czuć. To jednak czekolada tak "namiastkowa", że szkoda słów. Zmarnowali potencjał owoców. Przez większość czasu były cudownie świeżo-naturalne, dopiero pod koniec i w posmaku wylazły jakieś chemiczne paskudy. Owocowych kawałków było całkiem sporo, ale ich forma średnio do mnie przemówiła. Wyszły za bardzo lepiąco-zwarte. Wolałabym coś naturalniejszego, rzadszego w sensie: soczystszego. Migdałów napchali, a mimo że świeże, to jakieś... Nijakie, coś tam podkreślające (także wady). Sama czekolada wyszła kiepsko, bo polewowo i mało ciemnoczekoladowo. Powiedziałabym, że to jakość odrobinkę niższa niż Millano-Baron Luximo Premium Ekwador 72 %, ale zarazem o lepszej, bo bardziej kremowej, chętnej do rozpływania się konsystencji. Mam jednak wrażenie, że gdyby wyrównać zawartość kakao, wyszłoby na to samo.
No tak, to taka czekolada, którą można zjeść i tyle. Spoko jeść, ale potem zamiast cieszyć się posmakiem jak najdłużej, ma się raczej ochotę wypić kawę. Można spokojnie skończyć na jednej minitabliczce, można też zjeść wszystkie, bo za nudno-zwykła, by do niej wracać przez kilka dni; można wcale nie zjeść. Ja zjadłam, bo czarna porzeczka, nie miałam komu oddać, czarna porzeczka, a jednak na tyle spoko, że wyrzucić żal i czarna porzeczka.
ocena: 6/10
kupiłam: odkupiłam od osoby prywatnej
cena: 7 zł
kaloryczność: 543 kcal / 100 g; 1 minitabliczka (25g) - 136kcal
czy kupię znów: nie
Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, płatki migdałów, skoncentrowany przecier jabłkowy, syrop fruktozowo-glukozowy, przecier z czarnych porzeczek, syrop glukozowy, lecytyna sojowa, aromaty, koncentraty barwiące (czarna marchew, borówka), substancja żelująca: pektyny; regulatory kwasowości (sok cytrynowy, sok jabłkowy), olej palmowy
Rany... A czarne porzeczki to jedne z moich ulubionych owoców! Ciekawe, czy biedronkowa tabliczka ze świąt zaspokoi na nie moją chcicę ^^''. (Domyślam się, że doskonale wiesz, którą tabliczkę mam na myśli :D). Jednak informacją w recenzji o tym, że Storck produkuje dla Moser Roth to mnie wbiłaś w ziemię i ściągnełaś skarpetki!
OdpowiedzUsuńA nie jestem pewna chyba... Taka z pomadą porzeczkową, co w serii była i miętowa, i pomarańczowa?
UsuńWłaśnie ja też się zdziwiłam i jakoś dalej nie wiem, czy na pewno wierzę, haha.
Ja z kolei wole czerwoną porzeczkę, czarną też nawet lubie ale wolę zdecydowanie jako świeże owoce ^^ jednak na taką tabliczke bym się nie skusila... Może gdyby to była czekolada z nadzieniem, no to mooze. Ale z wtopionymi dodatkami podziękuję :p
OdpowiedzUsuńMowisz, ze malo jest czekolad porzeczkowych. Zgadzam się, ale ja z kolei ubolewam że trafilam jak na razir na jedną tabliczke bananową, która i tak zniknęła już ze sklepów więc de facto nie ma już żadnych :((
Tak, świeże porzeczki zdecydowanie wygrywają z czymś z nich!
UsuńZ bananowymi to mam tak, że chciałabym ich więcej, ale dobrych Tak to jestem sceptyczna, bo łatwo o to, by wyszedł okropnie sztucznie. Piszesz może o Moser Roth? Była przepyszna (jest recenzja).
Polecam Ci bananowego Zottera - to chyba jeden z moich ulubionych nadziewanych Zotterów.
Mister Roth nie jadlam. Ta o której pisze to była Biedronkowa Milano, calkiem ok i nie walila sztucznością :) skoro polecasz, to już wiem co sobie zazycze ma urodziny :p
UsuńMoser Roth. Mister Choc to jedna z marek Lidla.
UsuńNie lubię Millano, w ich nadziewanych zawsze czuję dziwny posmak, więc i tę szerokim łukiem omijałam, bo widziałam.
Uwielbiam czarne porzeczki, więc posadziłem je sobie koło domu. Teraz mam własne, dużo więcej niż mogę zjeść, zamrozić czy przerobić na konfitury :) Są olbrzymie, dużo większe niż te ze sklepów, no i nie są pryskane żadną chemią. Kiedyś nawet zrobiłem sobie porzeczki w czekoladzie - zalałem je kuwerturą i miałem porzeczkowe pralinki - chyba wyszło lepiej niż ta tabliczka :)
OdpowiedzUsuńZazdroszczę! Ja sobie co najwyżej mogę pomarzyć o zasadzeniu krzaczków na dachu bloku.
UsuńZ marketów porzeczek nigdy nie kupuję. Zawsze z bazarków.
Owoców w czekoladzie i pralinek, niezależnie od smaku, nie lubię, więc wątpię bym mnie ucieszyły, ale dobrze, że masz takie pole do popisu. Życzę jak największej ilości takich pomysłów.
W zamierzchłych czasach przedszkolnych i wczesnoszkolnych zajadałam się czarną porzeczką na działce u dziadków. Oj tak, tam nie brakowało jej nigdy. W zamrażarce trzymaliśmy zapasy na milion lat. Mama piekła potem skubańce w owoców z działki. Czekolady bym nie chciała, bo to jednak zupełnie inna forma porzeczki, zasuszona i pomniejszona. Nie lubię takich dodatków w czekoladach. Zjadłabym za to dobry jogurt porzeczkowy. Taki esencjonalnie porzeczkowy, nie porzeczusiowy.
OdpowiedzUsuńMnie bardzo żal poziomek. One to już w ogóle zniknęły z powierzchni ziemi.
Taak, ostatnio się przekonałam, że też takich nie lubię w czekoladzie. Miałam tabliczkę z całymi liofilizowanymi i mi te suche kulki nie pasowały.
UsuńO, poziomki... Jak mieliśmy domek to mi ojciec zawsze zbierał i je jadłam jakby to nie wiem co było, a i tak mam wrażenie, że należycie ich nie doceniałam (około 5 lat, chyba nie dziwne). A teraz... Niby raz czy dwa na bazarkach widziałam, mieli je w słoikach, ale prawie zupełnie zielone. Podejrzane za bardzo były.