sobota, 7 października 2023

Pięć Przemian Krem Migdałowo-Czekoladowy Keto Friendly

Krem Bulk Dark Chocolate Almond Butter pokazał mi, jaki zgrany duet stanowią migdały i czekolada, kiedy mowa o kremach. Nie widziałam jednak za wiele takich, więc każdy o zadawalającym mnie składzie, a więc nie za słodki i porządnie migdałowy, wydawał mi się ciekawy. Tym się właśnie dlatego zainteresowałam, bo to, że to produkt "keto" niewiele mi mówiło i żadnych emocji nie budziło.

Pięć Przemian Krem Migdałowo-Czekoladowy Keto Friendly to czekoladowy krem z pasty z migdałów z czekoladą ciemną o zawartości 60% kakao ze słodzikami, bez dodatku cukrów, produkowany przez Pięć Przemian – Simpatiko.

Po otwarciu poczułam się, jakbym nachylała się nad ciemną czekoladą z mnóstwem migdałów, za którą czaił się tłusty krem typu Nutella, acz w wydaniu migdałowym. Miało to dość ciężko-słodki i tłuszczowy motyw. Intensywny zapach, choć też wyraźnie waniliowy i trochę chłodno-słodzikowy, nie był jednak tak bardzo słodki. Sporo w nim gorzkości zarówno czekolady, jak i nieco drzewno-migdałowej. Poczułam też lekką, słodką soczystość i duszność, przywodzące na myśl coś śliwkowo-korzennego.

Krem bardzo mnie zaskoczył, bo trafiłam na coś, co wyglądało jak zastygła polewa z czekolady. Myślałam, że będzie to twardo-zbite, lecz wystarczyło dotknięcie łyżeczki, by krem pokazał się z tłustej strony. Przy nakładaniu wydawał się masywny i specyficznie sztywny, ale nie twardy. Wydobyty ze słoika, w trakcie jedzenia trochę się topił, jak czekolada w cieple.
Był gęsty, ale jednocześnie miękki i mazisty, wysoce tłusty i lepiący. Prawie się nie ciągnął, do łyżeczki się przyklejał i ani myślał się od niej odkleić.
W ustach błyskawicznie miękł, eksponując miękką i mazistą tłustość. Zalepiał w sekundę i tylko na chwilę. Robił to konkretnie, wykazując oleiście-maślaną tłustość zmieszaną jakby z tłustością miękko oleistych kremów-smarowideł typu Nutella. Kojarzył się z bardziej miękką i tłustszą wersją kremów pokroju Zotter Crema. Pojawiła się też sugestia wodnistości. Choć wydawało mi się, że widziałam w nim drobinki migdałów, w ustach czułam idealną, tłustą gładkość. Jedynie w momencie znikania ujawniała się drobna pylistość.
Był zbity, gęsty, acz rozpuszczał się w tempie umiarkowanym, wydając się przy tym trochę oleistym. Choć syty i konkretny, nie był specjalnie syty w sposób charakterystyczny dla past orzechowych. Wykazywał za to znaczące zagęszczenie czekoladą, co nadawało mu kremowości. 
Jedzony sam był dość "obrzydliwawy" - wyłyżeczkowałam całkiem sporo tylko dlatego, że tyle nałożyłam do miseczki, a nie widziało mi się przekładanie z powrotem do słoika.

W smaku pierwsza rozbrzmiała gorzkość w dużej mierze oddająca skórki migdałów, a także oczywiście same migdały. Wtórowało im delikatne kakao.

Z dosłownie sekundowym opóźnieniem nadciągnęła wysoka słodycz. Bezkompromisowo doskoczyła do migdałów. Wydała mi się aż uderzająca, niemal czysta... a jednak początkowo bez jakiegoś szczególnie określonego charakteru.

Po ustach na szczęście rozeszła się też czekolada o gorzkim, nieco palonym smaku. Pomyślałam o drzewach, które zgrały właśnie nagle wszechobecną czekoladowość i migdały. Obie te nuty były intensywne - stanowiły bazę. Wydawało się, iż po przyjacielsku spierają się o dominację (spór ten uważam za nie do rozstrzygnięcia). Raz wydawało się, że na przewodzenie wychodzą migdały, raz że czekolada.

W obliczu palono-gorzkiej czekolady, migdały sprawiały wrażenie niemal surowych, na pewno w wyrazistych skórkach. Umiejętnie przełamywały słodycz, która jeszcze rosła.

W połowie rozpływania się porcji w ustach słodycz mignęła szlachetnością, której niestety wtórował słodzik. Zasładzało to kompletnie. Słodycz poniekąd wpisała się oczywiście w czekoladowość - odnotowałam sugestię bardzo słodkich, choć wciąż soczystych suszonych śliwek w czekoladzie. Może nieco korzennych? Korzennie lekko podgryzających w język. Z drugiej strony rozchodziła się wanilia...

Wanilia i jakby pseudowanilia, coś ciężkiego. W słodyczy doszukałam się dusznego, taniego motywu, nasuwających na myśl tłuszczowe kremy-smarowidła typu Nutella (tylko że w wersji migdałowej), a po tym i słodycz czekolady zmieniła wydźwięk. Poczułam chłodny, gryzący motyw słodziku. Soczysta korzenność zdradziła swoje słodzikowe pochodzenie i zniknęła. Raz po raz specyficzna słodycz słodzików, m.in. erytrytolu, z echem goryczki na moment odciągały uwagę od pozostałych nut. Słodycz aż trochę zamulała.

Słodzikowo-ciężki wątek wydobył też tłuszczowość, maślaność konwencjonalną i na pewien czas bliżej końca całość zrobiła się tanio-płytka w smaku, lecz po tym migdały i ciemna czekolada zawalczyły o swoje. Gdy słodycz osiągnęła apogeum i zadrapała w gardle, te kontrastowo rozbrzmiały w ustach mocno gorzkim smakiem. Migdały otulone paloną, ciemną czekoladą, którą podrasowało zwykłe kakao w w proszku wspięły się na wyżyny. Gryzący motyw otarł się o alkoholową truflowość. 

W posmaku zostały głównie migdały i palono-gorzkie, lekko truflowe kakao o ewidentnie czekoladowym podszyciu, przesadnie przeplecione słodzikiem. Czułam jego gryzienie, aż dziwną cierpkość na języku. To było też jakby przesłodzenie czekoladą tzw. "deserówką" (nie uznaję tego określenia, ale tu pasuje). Czułam się aż zamulona słodyczą - sprawę pogorszył wydźwięk taniego, ciężkiego tłuszczowego smarowidła czekoladowego. Lekka cierpkość kakao też mu się podporządkowała. Słodzik po zjedzeniu w zasadzie tak dawał się we znaki, że to niesmak, a nie posmak. I wywołał dziwnego "jedzeniowego kaca", nie do zaspokojenia. Czułam też aż otłuszczenie na ustach, mimo że pasta realnie nie była strasznie tłusta.

Całość była do zjedzenia i tyle. Mimo że migdały były wyraziste, nie powiedziałabym, że stanowiły bazę smarowidła. Czekoladowość w zasadzie im dorównywała, ale wyszła tak słodzikowo, że ten właśnie aspekt słodzikowości chwilami odciągał uwagę od wszystkiego innego. Zasładzał i denerwował, wpływając też na strukturę. Krem ten wyszedł więc nie tyle jak krem migdałowy w czekoladowym wariancie, a czekoladowo-słodzikowe, tłuste smarowidło zrobione m.in. z migdałów. Tak, jest zasadnicza różnica. Było to mulące, mimo że nie ciężkie, i epizodycznie odpychające. Za dużo tu było słodzideł. Ciekawy wątek korzennie-soczysty, drzewa nie wystarczyły, by mnie ugłaskać. Szkoda, że chwilami wkradała się taniość. Miękka i bardzo tłusta konsystencja też nie była tym, na co liczyłam. Wolę bardziej ewidentnie orzechowe czy migdałowe, syte pasty. To coś zupełnie nie sprawdza się do jedzenia osobno łyżeczką. Zmarnowany potencjał... Aż smutne. Wydaje mi się, że wszystkiemu winne są słodziki.

Jako że to spory słoik, a nie krem nie był na tyle zły, by oddać ojcu (Mamie byłby za gorzki i jej organizm źle reaguje na erytrytol, więc nie chciałam jej zostawić większości słoja), uznałam, że jeszcze trochę zmęczę, wkomponowując w desery. 

Na pierwszy ogień poszedł twarożek z migdałami. Uznałam bowiem, że sam krem Pięć Przemian dla mnie był niesatysfakcjonująco migdałowy, a to... najprostszy sposób na to, by te migdały jakoś podbić.
Do twarożku (pół kostki twarogu Pilos i jogurt typu greckiego Piątnicy) dodałam 50 gramów migdałów surowych i około 50g kremu.

Dosypane migdały podkręciły trochę  migdałowość kremu, a dzięki im i twarożkowej bazie słodycz nie denerwowała AŻ tak... Jednak i tak było to za słodkie w wyraźnie słodzikowym stylu. Ten aspekt w zacnym towarzystwie za bardzo przyciągał uwagę swoją "niezacnością", właśnie odciągając ją od twarożku i migdałów. W takim otoczeniu ten słodzikowy "chłód" jeszcze bardziej wyległ. Lekka gorzkawość i jednak ciemnoczekoladowy charakter utrzymał się, mimo że chwilami baza bardzo wyraźnie dopowiadała mleczność.
A maziasto-nutellowata konsystencja wciąż mi nie pasowała, nawet w czymś (co ciekawe, w zetknięciu z twarożkiem krem nie rozpływał się - był zbitą grudą).
Po zjedzeniu... co tam twarożek, co tam smakowite migdały - to krem i jego słodzikowość, dziwna cierpkość zdominowały posmako-niesmak i sprawiły, że czułam się przesłodzona (mimo że w trakcie jedzenia deser nie wydawał się strasznie przesłodzony). 
Było to zjadliwe... Nieco lepiej niż osobno, łyżeczkując, a jednak pod koniec i tak żałowałam, że dodałam aż tyle (a jednocześnie chciałam to już jak najszybciej skończyć i mieć z głowy).

Zdecydowałam się też na wariant z jogurtem - zainspirowana soczyście-korzenną nutą samego smarowidła - dodałam suszone śliwki. Konkretnie Bakalland, które nie okazały się najlepsze już same, bo strasznie słodkie i mazisto-miękkie, trochę papkowate.
Zapach nie porwał, bo dominował głównie bardzo słodki krem czekoladowy. Śliwki czuć bardzo słabo.
Niemniej, jogurt wywalczył w nich trochę kwasku, podkreślił... tylko że nie na tyle, by przebiły się przez krem czekoladowy. Ten właśnie głównie czekoladowo wyszedł - migdałowość jakoś uszła zupełnie. Była to czekoladowość muląco słodka, w dodatku wyraźnie słodzikowa. Krem zasładzał natychmiast - drobny kwasek jogurtu poległ w starciu z nim, a właśnie chyba tylko uwypuklił na zasadzie kontrastu tę słodycz. Za słodki krem, mieszając się z za słodkimi śliwkami zasładzał z łatwością. Śliwki czuć... ale jakoś tak słabo. Wyszło to trochę "czekoladkowo" (pomyślałam o mazistym wnętrzu cukierków typu "śliwka w czekoladzie"), gdzie gorzkość niby czuć... ale bez polotu. Nie sprawdziło się to.
Przy gęsto-kremowym jogurcie krem wydawał się nieprzyjemnie maziście tłusty i choć miękki, to pozostawał taką zbitą grudą, nie mieszał się jakoś specjalnie.
Całość była jak ze zdrowo-słodzikowym, nienajlepszym zamiennikiem Nutelli, niespecjalnie orzechowym. Śliwki były, bo były... Zdecydowanie przesadziłam z proporcjami, bo te prawie 50g kremu na 50g śliwek zdominowało je. A że pasta nie była najlepsza, irytowała w tym deserze (chciałam mieć to jednak z głowy, stąd nie zmniejszyłam ilości po poprzednim eksperymencie). Jogurt uwypuklił jej wady - słodycz i tłustość, które w twarożku jakoś lepiej się rozeszły. Wierzę jednak, że gdyby go tak dodać mniej, a dać więcej dobrych śliwek, z tego połączenia coś mogłoby być. Osobiście jednak już wolałam twarożek z migdałami. Utwierdziłam się jednak, że to coś zupełnie nie dla mnie i nie dałam rady zmusić się jeszcze do trzeciego podejścia i oddałam Mamie.

Mama przygarnęła, mimo że ze względu na to, jak jej organizm reaguje na erytrytol, w zasadzie nie powinna. Szkoda nam jednak było to wyrzucić czy oddać ojcu.
Część zjadła z waflami ryżowymi i w odniesieniu do nich, krem opisała: "Dobrze się rozsmarowywał, jednak nawet z waflami wydawał się strasznie, okropnie, nieprzyjemnie tłusty. Bardzo kojarzył się z Nutellą, tylko jeszcze tłustszą. Nie powiedziałabym, że migdały w nim czuć... Czekoladę tak, i to w sposób, że ta Nutella sama się na myśl pchała. Krem nie jest mocno słodki, ale ten słodzik jakoś tak bardzo czuć. On jakby te wszystkie inne elementy przygłuszał, nawet tak mocno nie słodząc. Z waflami jakoś nawet sporo go zjadłam, się wciągnęłam, ale nie wiem, tak szczerze, czy specjalnie do nich pasuje... Na pewno niezbyt pasuje na konsystencję do kaszy manny, bo mimo że była ciepła, trudno go było rozmieszać, nie chciał się rozpuścić. A smakował wtedy tak po prostu ciemną czekoladą. Za nic bym nie powiedziała, że migdałowo.".


ocena: 5/10
kupiłam: Vital - strefa zdrowego życia
cena: 29,99 zł (za 300g; ojciec płacił)
kaloryczność: 572 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: 59,3% pasta migdałowa, 40,2% czekolada ciemna  60% (miazga kakaowa, substancje słodzące: erytrytol 29,5 %, glikozydy stewiolowe 0,027 %), tłuszcz kakaowy, inulina, odtłuszczone kakao w proszku, lecytyna sojowa, aromat waniliowy, naturalne aromaty

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.