piątek, 13 października 2023

Goodnow Farms Chocolate Signature Line Guatemala Asochivite 77 % Single Origin ciemna z Gwatemali

Z łatwością, już po jednej tabliczce Goodnow w mojej głowie zapisały się jako nieco... hm, o cenie podbitej nie wiadomo czym. Owszem, są dobre jakościowo, ale nie widzę powodów, by miały kosztować więcej niż im podobne. Dobra, amerykańska marka, ale nie wiem, co zadecydowało, że zdobywają tak wiele prestiżowych nagród. Może dzisiaj opisywana czekolada miała mnie oświecić? Cóż ten producent z Sudbury w Massachusetts wydobył z Gwatemali, lubianego przeze mnie i ciągle zaskakującego regionu?

Goodnow Farms Chocolate Signature Line Guatemala Asochivite 77 % Handcrafted Single Origin Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 77 % kakao z Gwatemali, z regionu Alta Verapaz, z doliny San Juan Chivite.

Po otwarciu poczułam się, jakbym nachylała się nad mokrymi kiściami bananów, na których niektóre owoce były jeszcze zielonkawe. Otoczył je niejednoznaczny nektar owocowy - jakiś słodki, żółty i egzotyczny. Chyba przemknęło mi m.in. mango... Raz po raz na pewno brzoskwinia. W oddali zaznaczył się akcent czerwonych czereśni (raczej nie wiśni? za delikatne to było, bym mogła stwierdzić z pewnością). Kompozycja wydała mi się bardzo świeża - oczami wyobraźni patrzyłam na grube i wilgotne liście, drzewa osłaniające bogatą roślinność od słońca. Mignęła mi tabaka, trochę dymu i chyba przyprawy... W słodyczy obok motywu miodu uplasowała się korzenność i sugestia prażonych w miodzie korzennych migdałów. Całość wydała mi się nieco ugłaskana śmietanką.

Tabliczka mimo twardości, bardziej pykała niż trzaskała, raczej niezbyt głośno.
W ustach rozpływała się gęstawo, średnio szybko. Zmieniała się w śmietankowo-maślany, dość tłusty, aksamitnie gładki krem. Cały czas wydawała się solidna i konkretna, dopiero na sam koniec nieco soczyście rzedła i łatwo znikała.

W smaku pierwsza pojawiła się słodycz nektaru z żółtych owoców. Jakiś mieszany, niedookreślony, ale na pewno gęsty i słodki. Zapowiedział egzotykę, acz nie tylko.

Owoce, mimo znaczącej słodyczy, przede wszystkim stworzyły rześki, bardzo świeży obraz. Pomyślałam o bogatej roślinności wilgotnego, tropikalnego lasu, która jest przyzwyczajona do cienia, rzucanego przez wysokie drzewa. Żółte owoce zapowiedziały też drobny kwasek.

Drzewa... Sporo drzew. Dołączyła do nich gorzkość. Przyprawy? Lekko korzenna goryczka zaczęła budować ciepły wątek.

Owoce zdążyły się umocnić. Ewidentnie czułam banany - soczyste, średnio dojrzałe, ale już słodkie oraz brzoskwinie. Przemknął mi nieśmiały kwasek... cierpkawo-słodkich cytrusów, np. pomarańczy? Nie narzucał się, ale z czasem wzrósł. Raz czy dwa podczas degustacji pomyślałam o plastrach karamboli (takie w kształcie gwiazdy).

Słodycz cały czas też rosła. Polał się miód, mieszający się z kwiatami. Odciągał uwagę od kwasku. Cechowała go pewna świeżość, właśnie kwiatowa rześkość, lecz mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa za jego sprawą zrobiło się bardzo słodko.

A w słodycz wemknęło się ciepło. Sceneria nieco się zmieniła, bo w głowie miałam obraz czarnej, suchej ziemi. Odpowiadała za wyrazistą i spokojną gorzkość. Zebrało się więcej drzew oraz przypraw, a że słodycz ambitnie się zrównała z tym wszystkim, pojawiły się prażone w miodzie korzenne migdały. Chyba czułam goździki i cynamon.

Całość trochę z czasem złagodziła nieśmiała śmietanka... Też jakby lekko korzennie słodka? Sprawiła, że o pikanterii mowy nie ma.

W owocowej strefie do brzoskwiń i banana dołączyło mango... niezbyt dojrzałe jednak, a potem też czereśnie. Kwaśność czerwonych owoców niby się pojawiła, ale osiadła w bardzo słodkich (acz wciąż z soczystym kwaskiem!), niemal czarnych i wielkich czereśniach. Z kwasku z czasem zostało jedynie echo i cierpkość. Czerwone pestkowce zmieszały się z tą bardziej egzotyczną, słodko-kwaśną cierpkością (średnio dojrzałą karambolą?). Przypominały o roślinnym, świeżym początku.

Czekolada nie zapomniała o korzenności, acz... ta nie wpisywała się już tak bardzo w przyprawy. Oddawała bardziej prażone, lekko korzenne, migdały w miodzie. Goryczka wpisała się w słodycz tego, a i podkreśliła cierpkość. Migdały były bardzo wyraziste, a wsparły się drzewną nutą. Pomyślałam o drzewach konkretnie wrośniętych w ziemię. O ich korzeniach widocznych znad niej, ale też o samej, cierpkawej ziemi.

Cierpkość owoców i roślin? Nagle wyraźnie poczułam zielonkawe jeszcze banany. Może też mango dojrzałe... raczej średnio? Już trochę soczyste i słodkawe, ale wciąż zwarte. Pobrzmiewała też kwaśna karambola i może lekki cytrus.

Po zjedzeniu został posmak bananów, już i cierpkawych, i słodszych, a także mango, brzoskwinie... podsycone cytrusem. Ponadto czułam odrobinę goździków, korzenności... mieszającej się z suchą, rozgrzaną czarną ziemią.

Całość była bardzo smaczna. Prosta, ale nie jednoznaczna. Żółte owoce, w tym banany o różnym stopniu dojrzałości, trochę mango i brzoskwiń z przebłyskami kwasku m.in. chyba karamboli, potem odrobinka czereśni przyjemnie zaznaczyły się na miodowym, słodkim tle. Słodycz w udany sposób urozmaiciła najpierw roślinna świeżość, a potem ciepło rozgrzanej ziemi i prażonych korzennych migdałów. Drzewa zacnie to zgrały. Sama korzenność przypraw też tylko doprawiła to i owo, sama nie była aż tak mocna. Ciekawe zestawienie.

Prażone migdały i miód, drzewa i korzenność z odrobiną śmietanki, czerwono-ciemne owoce przypomniały mi Duffy's Guatemala Sweet River 80 %. Ta była bardziej gorzka i kwaśno-cierpka, co może wynikać z różnicy zawartości kakao, jednak... czy ja wiem? Mnie Duffy's bardziej zachwyciła, bo jednak kumulacja słodyczy i jakby niezdecydowane owoce dzisiaj przedstawianej mogłyby wyjść nieco inaczej.


ocena: 9/10
cena: 90 zł (za 55g; cena półkowa; ja dostałam zniżkę)
kaloryczność: 600 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.