Ojciec nie jest przekonany do większości "jedzeniowych zachcianek", które chciałabym od niego dostać. Uważa wiele z nich za "dietetyczne" (np. sam nie lubi masła orzechowego i kremy 100% za właśnie niewarte uwagi "produkty dietetyczne" uważa) lub "bezsensownie drogie" (czekolady do degustacji). Ciekawostki spożywcze jednak lubi mi kupować - tylko że takie, jakie on uznaje. W kwestii tego, jak powinny się żywić młode osoby według niego, ma jakieś tam zdanie wyrobione na podstawie tego, co jedzą dzieci jego partnerki. Siłownia, "odchudzeniowe" zrywy i tego typu rzeczy sprawiły, że parę produktów czy raczej typów produktów uznał za dobre i warte spróbowania. Na szczęście przyjął do wiadomości, że wszelkie białkowe proszki o smaku czegoś to coś, czego kijem nie tknę. Niestety jednak zapamiętał, pamięcią wybiórczą, że gdy byłam w podstawówce i raz i drugi przyszła paczka od rodziny ze Stanów, w której był m.in. syrop czekoladowy Hershey's, zachwycił mnie. I tak oto stało się, iż z uśmiechem przyjęłam jakiś bezkaloryczny, dziwny syrop, cierpiąc z bólu wywołanego sztucznym uśmiechaniem się i głowienia się, co ja z tym zrobię. Uznałam, że na pewno spróbuję i opiszę z ciekawości, cóż to za dziwo. I... może nawet popróbuję to do czegoś dodać?
Najpierw jednak zerknęłam na skład. Sukraloza? Wygooglałam. Okazało się, że to jeden z najlepiej przebadanych składników, który nie przynosi szkody ludzkiemu organizmowi, ale "wykazuje słodkość 300-800 razy większą od sacharozy". To mnie aż przeraziło.
6Pak Zero Syrup Chocolate to "syrop o smaku czekoladowym" bez cukru.
Producent przed użyciem zaleca wstrząsnąć, co też zrobiłam.
Po otwarciu uderzył mnie dosłownie czekoladowy, słodki smród. Od razu pomyślałam o balsamach, mydłach i świeczkach zapachowych chcących oddawać czekoladę, a mających okropnie sztucznie-plastikowy wydźwięk. W życiu nie powiedziałabym, że wącham coś spożywczego. W tle pobrzmiewał słodzik, coś sugerowało spirytus... Na szczęście zapach był średnio-mocno intensywny, nie taki siekierowy, zwłaszcza, gdy np. wąchałam syrop wyciśnięty na łyżeczkę, a nie odkręconą butelkę.
Konsystencja nie przypominała syropu. Chcąc wycisnąć / wylać trochę na łyżeczkę, zdziwiłam się. Z naciśniętej butelki dosłownie wyskoczył glut, kojarzący się z rzadkim i glutowatym budyniem, a nie syropem. Rzadkim jak na budyń, bo jak na syrop czy sos to konsystencja gęsta. Było to lepkawe, a z łyżeczki skapywało niechętnie.
W ustach syrop okazał się glutowato-gładki. Rozpuszczał się średnio szybko, był jakby śliski, ale z ukrytym leciutko pylistym motywem.
Osobliwa konsystencja.
W smaku uderzał słodyczą aż zwalającą z nóg. Była piekielnie silna, intensywna, mimo że kryła w sobie jakby akcent wody. Jednoznacznie słodzikowa i sztuczna, dopiero po chwili dopuszczała do głosu czekoladowość.
Czekoladowy smak i tak był jednak... również sztuczny i mało czekoladowy. Poczułam się, jakbym włożyła do ust świeczki zapachowe lub jakiś krem, mydło w wariancie "czekolada". To czekolada plastikowa i nawet niedookreślona, czy mleczna, czy ciemna.
Wraz z tym, jak niby czekoladowy smak rozchodził się po ustach, jakoś tak mniej więcej w połowie rozpływania się gluta w nich, słodycz przybrała charakter leków - to, że jest czysto słodzikowa nie podlegało dyskusji. Wydawało się, iż dosłownie wgryza się w język, szczypie - a mi na myśl przyszła jakaś cola czy gazowany napój tego typu. Słodycz miała wręcz trochę "ostro" mrożący element.
Z czasem wyłaniała się goryczka... Pojawiła się nadzieja, że ciemnoczekoladowa, ale... od względnie "ciemnawej" czekolady uwagę odwracała słodzikowość. Goryczka okazała się właśnie jakby słodzikowa (?) i sztuczna. W tle mignął wątek czekoladowego spirytusu i leków... zamknięty w słodkiej, plastikowej, trochę specyficznie syropowej czekoladowości.
Po zjedzeniu zostawał słodzikowy niesmak. Czułam, jakby zabójczo słodki słodzik dosłownie wgryzł mi się w język. Miało to plastikowo czekoladową otoczkę. Jakbym zjadła jakiś czekoladowy balsam czy świeczkę zapachową. Od razu poczułam potrzebę umycia zębów.
Mama z ciekawości trochę spróbowała i choć ona nie jest fanką wariantów czekoladowych, a lata temu sos Hershey's czekoladowy w miarę jej smakował, jednak bez szału uznała, że teraz ten "Hershey's mógłby jej bardziej smakować, bo czuje, że dojrzała do jego charakteru". Dzisiaj opisywany bowiem opisała następująco: "Ojej, od początku jaki on słodki, tak dziwnie tak... Jak bardzo słodkie leki. Tak ta lekowość okropnie wyłazi, ale... rzeczywiście czuć... syrop czekoladowy, ale taki kiepsko czekoladowy. Jakby ten próbował udawać sos Hershey's, ale coś mu nie wyszło. Jeszcze jak się je, to pół biedy, ale te słodkie leki, co zostają w posmaku to tragedia. To niesmak jakiś, a nie posmak. A konsystencja gluta to jakaś pomyłka. Jaki to niby syrop? Obstawiam, że Hershey's bardziej by nam obu smakował". I tym samym nabrała ochoty na Hershey's (o którym na lata obie zapomniałyśmy, haha).
-----------
Jako że nie jest to produkt do jedzenia osobno, po spróbowaniu z łyżeczki, postanowiłam go zjeść z jogurtem. Choć Mama stwierdziła, że to "na pewno lepiej wyjdzie w czymś", ja byłam sceptyczna i nie obstawiałam, bym była gotowa na jeszcze dwa powroty do brania tego syropu do ust, stąd do jednej miseczki nałożyłam połowę jogurtu typu greckiego (Piątnicy) samą, a drugą połowę wymieszaną z łyżką surowego kakao (wygląd prawie jak Monte).
Zapach syropu trochę się rozszedł, bo towarzyszyły mu wyraziste elementy bazy, czyli jogurt i kakao.
Konsystencja gluta zachowana. Wydał mi się jeszcze bardziej osobliwie ślisko-glutowaty i jakby "gumiasto zagęszczony". To pewnie przez kontrast z naturalnym tłem oraz pylistym kakao. Jadłam zagarniając, nie wymieszałam do jednolitości.
Deser składający się z samego jogurtu i syropu był... zjadliwy, ale nie smaczny. Wiele dobrego zrobiła tu kwaśność jogurtu i jego charakter, bo nieco osłabiły słodzikowość i wszelkie skojarzenia lekowo-plastikowe. Nie zabiły ich zupełnie - zwłaszcza plastik się trzymał - lecz nie wydawały się już aż tak zabójcze. Cierpkawy, charakterny jogurt zagłuszył za to goryczkę lekowo-słodzikową, zostawiając pseudo czekoladowy smak. Deser całościowo miał "mleczny" wydźwięk (za sprawą jogurtu), jednak czekoladowość pozostała nieokreślona (czy ciemna, czy mleczna). Na pewno była bardzo, bardzo słodka w sposób słodzikowy. To jednak było do przełknięcia. I tak jednak gdy zjadłam wierzch deseru (jogurt z syropem) i został mi sam jogurt, cieszyłam się. Dodanie syropu do jogurtu to zepsucie smacznego jogurtu, jednak uwierzę, że desperaci walczący o każdą kalorię, a lubiący bardzo słodkie rzeczy nie będą aż tak negatywnie nastawieni do tego, jak ja.
Ku mojemu zaskoczeniu, wersja z kakaowym jogurtem wyszła... gorzej. Wyraziste, gorzkie kakao stłumiło kwaśność jogurtu i ten, i tak kiepski, czekoladowy smak syropu. Została natomiast słodzikowość i sztuczność. W obliczu smacznego, kakaowo gorzkiego jogurtu plastikowy słodzik tylko denerwował. Czułam się, jakbym dodała do kakaowego jogurtu słodzik i plastik. Słodycz wciąż była więc wysoka, ale wyprana ze smaku innego, niż ten słodzikowy. Łatwiej w tym deserze wyczuć też lekowo-słodzikową goryczkę. Czasem mignęła przy niej myśl o czekoladowym spirytusie. Chyba wyszła na wierzch wraz z tą kakaową goryczką, przeszkadzając jej.
Dodanie tego syropu do kakaowego jogurtu to błąd - to było ledwo zjadliwe, niesmaczne. Syrop pełnił tu jakby jedynie słodzącą funkcję i dodał trochę plastikowej chemii - w takim wypadku jak ktoś chce sobie taki deser posłodzić, lepiej, by wybrał dowolne słodzidło: nawet i słodzik (ale bez plastiku), miód, cukier, cokolwiek.
Syrop... smakował okropnie. Sam wywołuje traumę, psuje też to, do czego się go doda. Z czystym jogurtem dało się go zjeść, jak się już nałożyło. Ja jadłam jednak z żalem, że zrobiłam to sobie i biednemu jogurtowi. Nie wydaje mi się, by ten syrop mógł wyjść dobrze w czymkolwiek. Jest bowiem za słodzikowy i za sztuczny.
Mama, bardzo odważnie, trochę dla śmiechu, postanowiła spróbować tego syropu z jogurtem z bananem. Ostrożnie, już jak została jej końcówka, dodała trochę syropu. Przy pierwszej łyżeczce zmarszczyła się i skrzywiła: "Ojej, jaka kwaśność... skąd ona?". A za chwilę wykrzyknęła: "Jak obrzydliwie! Ta kwaśność? To leki, lekarstwo takie, jakie obrzydliwe, ten posmak... Tak, najpierw czuć kwaśność jogurtu i to wtedy, jak się je, nie jest aż tak złe, ale jak się już przełknie, zostaje lekki kwasek jogurtu i ten smak sztucznych lekarstw uderza i zostaje okropny posmak. Nie, dodawanie tego syropu do czegokolwiek nie ma sensu, bo on jest po prostu niezjadliwy".
Prawie cała butelka powędrowała do ojca. Według niego syrop dobry do naleśników (użył nawet słowa "pankejków"!) itp., ale "za mało wyrazisty".
ocena: 1/10 (chyba tylko z czystym jogurtem wyciąga na naciągane 1,5/10)
kupiłam: dostałam od ojca
cena: sprawdziłam w Google, waha się od 15 do 20 zł za 500ml
kaloryczność: 7 kcal / 100 ml
czy kupię znów: nie
Skład: woda, substancja zagęszczająca (guma ksantanowa), kakao o obniżonej zawartości tłuszczu w proszku 0,9%, aromaty, błonnik cytrusowy, substancje konserwujące (sorbinian potasu, benzoesan sodu), substancja słodząca (sukraloza), sól
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.