W Marou zakochałam się od pierwszego dostrzeżenia w internecie, żeby później na długo zobojętnieć, aż do chwili gdy spróbowałam Lam Dong 74 %. Była boska, więc po kolejną tabliczkę sięgnęłam dosłownie kilka dni później, zmieniając nieco plany degustacji, czyli to, kiedy którą czekoladę zjem. A trzeba Wam wiedzieć, że zdarza się to bardzo rzadko.
Marou Ba Ria 76 % to ciemna czekolada o zawartości 76 % kakao trinitario z Wietnamu ze wzgórz prowincji Bia Ria.
Po otwarciu poczułam bardzo soczysty, kwaskowaty zapach wiśni i egzotycznych owoców. Jakieś niemal cytrusowe kwaski i kwaseczki podpowiadały wręcz zakwas, więc wyobraziłam sobie chleb żytni na takim z dżemem wiśniowym... Wilgotny i mocno wypieczony, bo i mnóstwo prażono-palonego klimatu w tym odnalazłam. Drzewa i ziemia bardzo zdecydowanie tu zagrały. Na myśl przyszły mi także beczki... Jakby drzewa wiśni i beczki z drewna wiśniowego. W tle była też jeszcze "nutka mniej smakowita", której nie udało mi się nazwać.
Tabliczka łamała się z ładnym trzaskiem, a rozpływała się dość szybko w kremowy i obłędnie soczysty sposób, nie zapominając o odrobince pylistości, która sprawiała, że miałam wrażenie, że jest w niej coś chrzęszczącego (potem to nakręcało skojarzenie z przyprawami).
Już w trakcie robienia kęsa przywitał mnie kwaśny, pikantnie-słodki smak. Kwasek to 100 % owoców z charakternymi, wyrazistymi wiśniami na czele.
Wiśnie te niosły także wiele cierpkości. Okazało się, że tej tu nie brak i że do jednoznacznych nie należała. Poniekąd była owocowa za sprawą wiśni, także innych czerwonych owoców (porzeczki? kwaskowate truskawki?) ale też jakby... czegoś podchodzącego pod cytrusy, ale niebędącego żadnym konkretnym cytrusem.
Pikanteria, dość wyraźnie zaznaczająca swoją obecność na początku chwilowo osłabła na rzecz bardziej palonych smaków, w których doszukałam się również niemal cierpkiej spalenizny... Było to takie nieco za długo pieczone, ale wciąż pyszne, brownie. Ciepluteńkie, w środku jeszcze mokre... co wraz z kwaskami kojarzyło mi się z ziemią. Oprócz tego dalej coś "beczkowego", takiego też drewniano-orzechowego czułam (może jakieś włoskie orzechy? migdały tak w trochę marcepanowo-maślanym kontekście?). Robiło się trochę wytrawniej, że nawet raz mignął mi ciemny chleb. Im bliżej końca, tym napływało coraz więcej smakowitej gorzkości.
Po tym jednak wracała wyrazistsza pikanteria kojarząca się z orientalnymi mieszkankami przypraw (a skojarzenie to napędzała struktura), w których nie żałowano cynamonu i papryczek chili. Cynamon... z ciepłym klimatem palonych drzew i ziemi (i nutką maślaną?) przywoływał też... jakby jakieś herbaty typu chai latte - tylko mocne. Coś cierpkiego w herbacianym kontekście? Być może.
Jednak też i coś "mleczniejszego", przy czym chwilowo pomyślałam o słodyczy owocowych... jogurtów? No tak, bo cały czas czułam kwasek (głównie owocowy). Najpierw do głowy przyszły mi "rzeczy truskawkowe", ale potem... Coś morelowo-śliwkowego, niepolskiego.
No i po tych palono-przyprawionych falach wreszcie dotarło do mnie, czym były "niecytrusowe cytrusy". Wróciły bowiem, ale i z silniejszą słodyczą (jakby jakiś sos owocowy i karmelowy? albo... miód?). Toż to chrupiące jabłka.
Na końcu wzbierała słodycz, robiła się niemal miodowo-mleczna, jabłkowo... ostrocynamonowa? I jednak palona w pewnym stopniu z machającym z oddali cierpkim kwaskiem owoców.
Pikanteria przypraw, paloność i owocowo-jakaś cierpkość pozostawały w posmaku na dość długo.
Mimo że z opisu może nie wydawać się zbyt słodka, to jednak... słodka była. Z tym, że to słodycz kompletnie podporządkowana kwaskom. Oba te smaki były wpisane w owoce. Przede wszystkim czułam wiśnie, ale zarejestrowałam też mniej obrazowe "egzotyczne jabłka" i zbieraninę czerwonych, czegoś śliwkowego. Kwasek to czyste, soczyste owoce; co innego cierpkość - ta pochodziła z różnych źródeł. A tych, może niewyrazistych, ale jednak, było sporo. Przodowały pikantne przyprawy, ale i zdecydowane palenie / prażenie, co jednak nie przełożyło się na silną gorzkość. Wyszło bardzo orientalnie. Czekolada nie była specjalnie intrygująca, mimo że trudno uchwycić pewne smaczki; wyszła głęboko, smacznie, ale nie charakterystycznie. Przypadła mi do gustu, ale bez szału. Czytając o niej u innych odniosłam wrażenie, że każdy czuł co innego - rzeczywiście jej nuty zasnuwały się wzajemnie, ale... może właśnie taki jej urok.
ocena: 9/10
kupiłam: Czekolady Świata
cena: 28 zł (dostałam rabat; za 80 g)
kaloryczność: 599 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym
Skład: kakao, tłuszcz kakaowy, cukier trzcinowy
Może taki jej urok, ale ja się tego nie dowiem :| Idę kupić jakiegoś wedla, chyba czas pogodzić się z rzeczywistością...
OdpowiedzUsuńLiczę, że odblokują ten sklep w końcu. Albo że jakoś znajdzie się inny sprzedawca kiedyś... bo ja bym chciała do niej wrócić!
UsuńTaa, Wedel idealny do umartwiania się, haha.
Wydaje się ciekawa i raczej skomplikowana. Do tej pory chyba tylko raz próbowałem Marou, trzeba będzie to nadrobić.
OdpowiedzUsuńKoniecznie! Naprawdę intrygująca marka, której warto się przyjrzeć.
UsuńMiało być tak pięknie. Nawet w pewnej chwili schowała się pikantność, w związku z czym miałam nadzieję przeczytać, że tylko Ci się wydawało. A Ty mię tu z chilli prosto na twarz. Ech.
OdpowiedzUsuń