wtorek, 6 marca 2018

Lindt Creation Menthe Frappe / Refreshing Mint Dark ciemna 47 % z miętowym nadzieniem

Lindt w sumie mnie już nie ciekawi, ale że ostatnimi czasy zachciało mi się popróbować różnych miętowych czekolad i okazało się, że Lindt ma w swojej ofercie aż trzy, postanowiłam je przetestować, gdy tylko nadarzyła się okazja. Tym bardziej, że seria Refreshing / Frappe ("z chłodzonymi nadzieniami") jest dość niezwykła i o ile kokosowa wyszła po prostu nieźle, tak cytrynowa bardzo mi smakowała.

Lindt Creation Menthe Frappe / Refreshing Mint Dark to ciemna czekolada o zawartości 47 % kakao nadziewana miętowym kremem.

Jako że nie cierpię zimnego jedzenia, nie wyobrażam sobie trzymania słodyczy w lodówce, zrobiłam coś takiego: włożyłam do lodówki na jakieś 20 minut, po czym wyjęłam i położyłam w temperaturze pokojowej na kolejne 20-30 i dopiero zjadłam. (Kawałeczek ugryzłam prosto z lodówki i wiem jedno: nadzienie pozostaje schłodzone na dłuuugo, temperatura pokojowa jakoś na nie potem nie wpłynęła, ale czekolada od razu po wyjęciu była zimna i twarda, po 20 min. poza lodówką -normalna. Kostkę na próbę włożyłam do zamrażarki na jakieś 10 minut, po czym wyjęłam i położyłam w temperaturze pokojowej na jakieś 25 (?) minut i w sumie efekt był podobny, ale "wolę lodówkę".)

Po otwarciu poczułam łagodny zapach bardzo słodkiej, ale i wyraźnie kakaowej, czekolady z nienachalną nutą mięty. Było w tym też coś trochę mlecznego.

Przy łamaniu tabliczka trzaskała, po schłodzeniu (co oczywiste) głośniej.
Czekolada to po prostu kremowo-tłusty Lindt.
Nieschłodzone nadzienie było plastyczne i lepiące, trochę ciągnące się. Raczej stałe, choć w ustach bardzo szybko rozpływało się w ślisko-gładki, lukrowy sposób. Nie podobało mi się to ani trochę.
Po schłodzeniu nadzienie robiło się bardziej zbite, rozpływało się powoli w lekko mazisty sposób i autentycznie przypominało lody. Muszę przyznać, że jako z ciekawostką, bardzo się z taką formą polubiłam.

Wersja nieschłodzona dość długo raczyła smakiem samej czekolady, która już od pierwszej chwili była mi za słodka. Owszem, wyraźnie czuć w niej kakao, była całkiem smaczna, ale nadzienie szybko nakręcało jej słodycz do poziomu przecukrzenia.
Szybko rozchodzące się po ustach nadzienie uderzało przede wszystkim wręcz cukrową słodyczą, a dopiero potem smakiem mięty. Była słodka, olejkowata i lekko tylko chłodząca.
Słodycz szybko zaczynała drapać w gardle, a pod koniec pozostawało poczucie zacukrzenia, posmak olejku miętowego i... i nawet jakoś czekolada się kryła.
Kostka to szczyt moich możliwości, resztę zjadłam inaczej.

na pierwszym planie bez chłodzenia;
dalej: z lodówki
Czekolada po wyjęciu z zamrażarki / lodówki i poczekaniu jakiś 20-30 minut w dotyku nie była już zimna, ale nadzienie zachowało "lodowość".
W smaku na początku sama czekolada nie wydawała się tak mocno słodka. Była jak najbardziej ok. Słodycz nakręcała się dopiero z czasem.
Nadzienie, rozpływające się wolniej, trochę jak lody, uderzało chłodzącą, ale nie natarczywą miętą i słodyczą. Odnalazłam tu także lekko mleczny posmak, dodatkowo kojarzący się z lodami.
Ogólna rosnąca słodycz aż tak nie przeszkadzała, właśnie dzięki temu rześkiemu chłodkowi, choć w pewnym momencie pozostawał lekki, cukrowy posmak. Pod koniec było już czuć, że i czekoladę przesłodzili.
Wersja schłodzona (i pozostawiona na jakiś czas w temp. pokojowej) smakowała o niebo lepiej. Ona... była smaczna, mimo że za słodka. To takie... orzeźwiające, bardzo słodkie miętowe lody zamknięte w za słodkiej czekoladzie.

Uważam, że to genialny pomysł na czekoladę, ale wykonanie mogłoby być lepsze. Mniej cukru, a mogłabym być zachwycona. 9 kostek zeżarłam uprzednio chłodząc i jako, że jest informacja na opakowaniu, że najlepiej smakuje schłodzona, uważam, że właśnie na taką formę trzeba zwracać uwagę. Silna, ale nie niesmacznie sztuczna mięta dobrze wkomponowała się w mlecznawe, słodko czekoladowe otoczenie. Czuć kakao, ale czuć i przesłodzenie niestety. Nie wiem, jak wyszłaby tu większa zawartość kakao (jest niebezpieczeństwo, że czekolada zrobiłaby się kamieniem), ale mniej cukru i tłuszczu (jednak ciemne Lindty są za tłuste i koniec) by się przydało.
Smakowała mi bardziej niż Ritter Sport Peppermint, bo była mniej "mentosowa", a bardziej mleczna, mniej uderzająca, ale wciąż wyraźnie miętowa.


ocena: po schłodzeniu 8/10; bez schłodzenia 3/10
kupiłam: ktoś kupił na prośbę
cena: 15 zł
kaloryczność: 519 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, bezwodny tłuszcz mleczny, cukier inwertowany, syrop glukozowy, mleko w proszku, stabilizator (sorbitol), laktoza, lecytyna sojowa, olejek miętowy, aromaty, barwnik (naturalny E141)

15 komentarzy:

  1. Schłodzona czy nie, miętowej czekolady byśmy nie tknęły :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem w pracy, ale zobaczyłam coś, co może Ci się spodobać: https://i1.wp.com/shopagave.com/wp-content/uploads/2018/02/hemplovebars.jpg?fit=600%2C600 - wygląda jak podróbka Zotterów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście. Ciekawe, jak ze smakiem (często w końcu podróbki i no-name'y okazują się lepsze albo równie dobre).

      Usuń
    2. Upolujesz?

      Ja Lindta upoluję chętnie. Po unicornowym Wedlu kokosowym Lindt podtrzymał mój entuzjazm, więc po miętowej Terravicie niestraszna mi bohaterka Twojej recenzji.

      Usuń
    3. Chciałabym, ale gdy zaczyna chodzić o przesyłki międzykontynentalne, robi się problem, bo drogie.

      Nie uwierzysz, z Mamą kupiłyśmy tego Wedla kokosowego i dopuszczamy opcję, że większość będzie moja.

      Usuń
  3. Fuj, źle to w środku wygląda :D Ja za to kocham zimne jedzenie i praktycznie nie jem nic ciepłego (nawet herbatę piję zimną), ale czekoladę wolę w temperaturze pokojowej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wyobrażam sobie!
      A czekoladę też jadłam już w pokojowej, a schłodzoną dużo wcześniej, o czym pisałam w recenzji.

      Usuń
    2. Wiem, wiem, ale tylko mówię jaka preferuję.

      Usuń
    3. A jak jesz np. jakieś owsianki czy coś, to ciepłe czy czekasz aż wystygną? Zaciekawiłaś mnie. :P

      Usuń
  4. To nadzienie mnie przeraża :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mnie nie.

      PS Jako ciekawostkę gdzieś ostatnio znalazłam, że E141, jako organiczny, jest wykorzystywany w medycynie niekonwencjonalnej.

      Usuń
    2. Trzeba czuć mięte :P

      Wikipedia o tym "mówi" - inne strony mówią o tym, że jest to naturalny barwnik. Ciekawe czy takiego, czy tego "chemicznego" użyli do czekolady.

      Usuń
    3. W gazecie, którą Mama czytała zobaczyłam cały artykuł o tym. Do czekolady użyli naturalnego barwnika (jest napisane w składzie po francusku - aż sprawdziłam w tłumaczu).

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.