Kocham dynie, jednak białe dyniowe czekolady, gdybym zobaczyła takie same w sobie, nie zaciekawiłyby mnie. Co innego jednak kolejne dziwo od marki, która w moim odczuciu z udziwnionymi kompozycjami dobrze sobie radzi. Choć nie lubię łączenia rodzajów czekolad i nie przemawiają do mnie te z esami-floresami, to jednak muszę przyznać, że Raaka 62 % Cacao Matcha Swirl Unroasted Dark Chocolate mi smakowała. Stąd gdy nadarzyła się możliwość kupienia podobnej dyniowej, zdecydowałam się. A jednak już mając tę czekoladę, dowiedziałam się, że dynia to nie jedyna dziwna (jak na dodatek do czekolady) rzecz w tej tabliczce. Otóż dodano jeszcze "granola butter" czyli masło granolowe. Słyszałam o różnych dziwnych kremach z pianek, z ciastek... ale z granoli? Zrobione tak, że przypomina masło orzechowe? Dziwne! Takie rzeczy robi marka Oat Haus i właśnie jej produkt znalazł się w tej tabliczce.
Raaka Oat Haus 60 % Cacao Pumpkin Swirl Unroasted Dark Chocolate to ciemna surowa czekolada o zawartości 60 % kakao z Republiki Dominikany, z regionu Zorzal, z dodatkiem masła z granoli z syropem klonowym oraz czekolada biała kokosowa (wegańska) z dodatkiem dyni i przypraw korzennych.
Już w trakcie otwierania uderzyła mnie pikantna korzenność imbiru, cynamonu, kardamonu i gałki muszkatołowej, jakby pieprzna ciężkość i wiele, wiele innych. Ułożyło się to w ostry piernik, w którym nie brakowało palonej słodyczy karmelu i syropu klonowego. Czuć je bardzo wyraźnie, z lekką nutką dyni, która podszepnęła piernikowy dyniowy chlebek-ciasto. Za nim snuła się też lekka specyficznie pudrowa, jakby wegańska nutka zmieszana z kokosem. Była słodkawa, a zarazem niemal neutralna, niedookreślona. Kiedy wąchałam wierzch, wyraźnie zaznaczył się też ziemiście-orzechowy, akord splot kakao.
W dotyku tabliczka wydawała mi się nieco ulepkowata. Części koloru pomarańczowego bardziej proszkowo-suche, a ciemne znacznie tłustsze (i trochę śliskawe?). Przy łamaniu okazała się twarda masywna, choć trzaskała średnio glośno. Mimo że się nie kruszyła, wydawała się w pewien sposób krucha. W dodatku łamała się wyjątkowo dziwnie nierówno - w dość wymyślne kształty.
Gdy odgryzałam kawałek, "pomarańczowe" części okazały się mięciutkie. Oddawały moje wyobrażenie o maślano-dyniowym kremie tzw. pumpkin butter.
W ustach rozpływała się w średnim tempie, ogólnie kremowo i tłusto. Też trochę ulepkowato, nawet gdy chodzi o części z przewagą ciemnej lub te, gdzie była prawie tylko ona. Choć raczej gładka, nawet trochę tłustawo-śliskawa, to jednak i pylisty efekt w niej się znalazł. Była gęsta i klejąco-mazista jak smar i znaczący był w niej oleisty motyw. Zmieniała się w miękką zawiesinę.
Biała (z wyglądu pomarańczowa) samodzielnie w zasadzie nie wystąpiła. Tam, gdzie łączyła się z ciemną, dodawała jej miękko maślanego efektu i tłustej gładkości śmietanki kokosowej. Jej tłustość wydawała się bardziej uzasadniona. Także ta część miała w sobie proszkowy element. Nawet bardziej - był znaczący. Zaplątało się tam parę miękkawych drobinek koloru pomarańczowego - obstawiam dynię. Biała znikała znacznie szybciej, ale było jej na tyle dużo, że nie przeszkadzało to. Proporcje uważam za trafione w punkt.
W smaku, jak się nie wgryzłam, czy jak nie umieściłam w ustach kawałka, od razu czułam ogrom charakternych, gorzko-pikantnych przypraw.
A jednak sama czekolada ciemna robiła wszystko, by jednak rozdawać karty. W ciągu sekundy-dwóch ujawniała przede mną gorzkość czarnej, wilgotnej ziemi, kryjącej trochę soczystości. Musiała być chłodna i... przyprawiona.
Przyprawy płynęły z obu kolorów, jednak mocniejsze, imperatywne wyrywały się właśnie z ciemnej. Dominowała gorzka gałka muszkatołowa, ciężki kardamon i inne. Ziele angielskie! Zaraz znalazło się na przedzie ze swym cierpko-gorzkim smakiem (kojarzącym się z pieprzem). Ostrość rosła odważnie, poczułam jakby soczyste chili. Ciemna część była bardzo soczysta, trochę soczyście-gorzka, że przez moment pomyślałam o grejpfrucie.
Gdy jednak ciemną próbowałam osobno, przyprawy w niej dominowały. Wtedy ewidentnie, ale i jedząc mieszane części, w tej właśnie, pobrzmiewała mi lekka "gorzkawa wegańskość", coś roślinnego... mdławego? I zmieszanego z nutą olejo-oliwy oraz goryczowatą (obstawiam olej kokosowy). To jednak przeważnie nikło w ogromie pikantnie-gorzkich przypraw, gryzących w język i rozgrzewających gardło oraz szybko rosnącej słodyczy.
Ciemna czekolada napędzała wysoką, lekko paloną słodycz karmelu i syropu klonowego, co z ogólnej soczystości wydobyło pomarańcze.
Obie części były słodkie - biała oczywiście bardziej, ale adekwatnie. Słodycz ciemnej wydała mi się jednak chwilami za mocna (jak na ciemną). Obie w sposób palony, co ogólnie przełożyło się na duet syropu klonowego i karmelu. Syrop płynął z ciemnej, wraz ze swoją przypaloną nutką, natomiast biała dała się poznać jako słodsza w bardziej uroczy sposób.
Dyniowa (biała) część ogólnie kompozycję trochę łagodziła, najpierw wplatając nutkę śmietanki kokosowej, a więc słodkiego i tłustego, subtelnego kokosa. Okazała się niewiarygodnie mleczna, chwilami zaskakująco konwencjonalnie mleczna. Bazowo wydała mi się maślana, aczkolwiek i dynię czuć. Czasem tonęła, czasem trochę się wybijała jako słodkawo-ciastowa, leciutko soczysta. Znowu pomyślałam o smarowidle pumpkin butter, lekko przyprawionym korzennymi, ciepłymi przyprawami. Cynamon podkręcił słodycz, która była w niej trafiona w punkt; znacząca i głęboka.
Gdy tak obie się mieszały, białej zostawało coraz mniej, czyli jakoś mniej więcej w połowie kęsa, zdarzało mi się wychwycić ewidentnie nutę oliwy z oliwek, a słodycz karmelu i syropu klonowego wydawała się aż słodziuteńka. Podkreślała je naturalna słodycz dyni i kokosa.
Potem jednak znowu robiło się coraz ostrzej. Cynamon i gałka muszkatołowa, ziele angielskie i inne przyprawy korzenne wirowały z soczystością imbiru i chyba jakiś cytrusów z czekolady, po czym przywołały zioła. Goryczkowate, cierpkie zioła miały chłodzący wydźwięk. Czasem udawały miętę i anyż - przy czym piekący w język soczysty imbir miał spory udział, ale i rozmaryn wyraźnie się pokazywał. Sporadycznie wydawało się, że przemykają pieprz i chili. Raz czy dwa trafiłam na sól. Moc przypraw i ziół przez moment była naprawdę wysoka, ale nigdy napastliwa; wkradała się za to w nie dziwaczna gorycz, lecz koniec końców opanowywały się.
Ziemista czekolada uwolniła orzechową nutę. Łagodniejsze, "wegańskie nuty" podkreśliły orzechowość, same nieśmiało sugerując zbożowość... płatki... owsiane? Napoje roślinne? Palono-pieczone wątki pojawiały się epizodycznie. Sporo spalenizny mieszało się ze słodyczą. Goryczka harmonijnie igrała z aż drapiącą w gardle słodyczą. Syrop klonowy nie zawsze był oczywisty jako smak.
Chłodzące zioła i przyprawy pod koniec niewiarygodnie nakręcały się z soczystością, ale końcówka wyszła już łagodniej. Nawet nieco mdławo. Echo dyni zostało jako posmak na krótko, a uwagę przyciągnęła oleistość, maślaność. Imbir z kolei odrobinę piekł w język, co jednak wydobyło pomarańczę.
W posmaku, gdy kęs już zniknął, zostały przyprawy ostro-korzenne, goryczkowate i piekące, a także kokos jako słodkawo-tłuste mleczko i goryczowaty olej kokosowy. Czułam coś pudrowego, paloną słodycz i cierpko-soczystą ziemistość oraz soczyste cytrusy. Nieoczywista orzechowość też jakoś zawisła. Dynia jednak zniknęła zupełnie.
Całość mnie zaskoczyła. Nie spodziewałam się takiego ogromu tak ostro-gorzkich przypraw korzennych i ziół. Były bardzo wyraziste i przejrzyste, mimo tego, jak dużo ich dodano. Rozgrzewały i chłodziły, piekły, a jednak nie zagłuszyły reszty; nie przesadzono z nimi. Tabliczka zachowała soczystą ziemistość, dynia pojawiała się - choć jak na mój gust za słabo. Trochę nikła, ale w sumie nie odebrało to całości przyjemnego wydźwięku. Słodycz była interesująca, bo nieoczywista. Całość nie była jednak siekierą, choć wiele na to wskazuje. Łagodzących, maślano-śmietankowych, wegańskich wątków było sporo. Przyjemnie wyrazisty kokos zachwycił mnie, ale czułam też nuty niedookreślone, bez których bym się obyła - obstawiam granolowe masło. Czekolada chwilami wydawała się aż mało czekoladowa, ryzykowna, ale jako jednorazowa ciekawostka, smaczna. Ja bym jednak dodała znacznie mniej tego granolowego masła, a więcej dyni. I na pewno pozbyłabym się całej soli (trafiłam na tylko, choć dla mnie to aż, dwa kryształki).
Bardzo jednak nie podeszła mi struktura tłusta i ulepkowata. Ta oleistość i posmak oliwy bardzo mi przeszkadzały, a "mięciutkość" dyniowej części też jakoś nie leżała.
Ogólnie jednak jestem pod wrażeniem, że w sumie coś tak "dzikiego" wyszło tak przystępnie. Interesująca kompozycja.
ocena: 8/10
kupiłam: The High Five Company
cena: € 3,38 (za 50g; dostałam rabat)
kaloryczność: 536 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie
Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, kokos, ekologiczne masło granolowe Oat Haus (bezglutenowe płatki owsiane, siemię lniane, oliwa z oliwek, syrop klonowy, olej kokosowy, cynamon, sól, ziele angielskie, kardamon, imbir, ekstrakt z rozmarynu), sproszkowana dynia, lecytyna słonecznikowa, cynamon, imbir, ziele angielskie*, kardamon, gałka muszkatołowa
*Allspice - w zasadzie niektórzy tłumaczą to jako ziele angielskie, czasem zostawiają po prostu "allspice", traktując jako mieszankę przypraw. Jestem jednak prawie pewna, że chodzi o ziele angielskie (inaczej nazywane pieprzem jamajskim)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.