Meybol zdecydowanie jest jedną z moich ulubionych marek czekolad. Gdy więc pojawiły się ich nowości, tylko kwestią czasu było, aż znajdą się u mnie. Próbowanie postanowiłam zacząć od takiej, która mogła wyjść najłagodniej, najbardziej słodko z tych, które dostałam. Z regionu Vraem a z kakao Chuncho jadłam Meybol Cacao Single Origin Chuncho - Peru 75 % Cacao Nativo - już ona była dość maślana... nie obstawiałam jednak jakoś, by i dzisiejsza w maślaność poszła. No nie wiem. Przed degustacją wolałam nie robić sobie żadnych wyobrażeń (z jednej strony nie wierzyłam, że Meybol może rozczarować, z drugiej żałowałam, że tę zrobili tylko z 70% kakao).
Czekolada nosi tajemniczą nazwę "Inti", co w języku Inków oznacza "słońce" i ma rozgrzewać duszę. Zrobiono ją z kakao Chuncho, które rośnie w dolinach regionu Vraem w południowym Peru.
Meybol Cacao Inti Feine Dunkleschokolade Peru 70% Kakao to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao Chuncho z Peru, z regionu Vraem (dolina rzek Apurímac, Ene i Mantaro).
Po otwarciu uderzyły soczyste, kwaśne wiśnie (może w towarzystwie jakiś cierpkawo-kwaśnych ciemnych owoców) i ogrom cytrusów z wyłaniającym się nieco na przód pomelo. Zestawione zostały z delikatnym kefirem albo twarogiem i wędzonym drewnem. Odnotowałam też skórę. Wszystko skąpane było w mnóstwie słodyczy miodu. Ten jednak miał dziwny charakter... łączył jakby surowość, dzikość oraz wędzoną nutę. Za nim pobrzmiewały słodsze i delikatniejsze gruszki, wtulone w jasne, białe kwiaty. Jakby... przecier gruszkowy? A do tego aż niewiarygodnie słodkie czarne porzeczki.
Wyglądająca na gęstą i kremową czekolada była twarda, jednak przy łamaniu wydawała z siebie nie za głośne trzasko-puknięcia, kojarzące się z suchymi, cienkimi gałązkami.
W ustach rozpływała się wolno, wolno-umiarkowanie. Okazała się bardzo kremowa, ale nie za tłusta, a nawet trochę suchawa. Z czasem robiła się trochę jak pyliste lody śmietankowe - pełne i gęstawe, ale błogo rozpływające się. Pod koniec dołączyła soczystość, jakby dodano do nich gęsty owocowy sos.
W smaku pierwsza polała się słodycz scukrzonego miodu. Miał surowy, dziki charakter. Otoczyły go słodkie kwiaty. Mimo siły słodyczy, nie była ciężka, a rześka i żywa.
W tle zaraz pojawił się mleczny wątek, nadający kompozycji pewnej łagodności. Pomyślałam o słodziuteńkim mleku, wręcz zagęszczonym jasnym miodem.
Słodycz z czasem zaczęły przecinać przebłyski słodkich cytrusów, w które wpisał się leciutki kwasek. Dużo mandarynek, pomelo i trochę cytryny dały o sobie znać, po czym osłabły i jedynie trochę pobrzmiewały. Cytryna chwilami pod wpływem słodyczy robiła się jakąś cytryną w cukrze, cukrem posypaną... "Na słodko".
Odnotowałam też echo podobnie słodkich czarnych porzeczek - jakby przesłodzona konfitura z nich czy kompot, a właściwie owoce z dna.
W surowości i takim roślinnie-żywym wątku znalazła się ziemia. Zaczęła budować fasadę gorzkości, która jednak nie była za wysoka. Pojawiły się drzewa... czy raczej drewno? Palone? Odymione?
Mleko zetknęło się z kwaskiem i zaobfitowało w twaróg (raz czy dwa pomyślałam, że może nawet kefir, ale raczej nie). Też z dodatkiem miodu. Kwaskawy, wyrazisty nabiał działał chwilę, po czym zaczął zmieniać się w łagodniejszą i samą w sobie słodkawą śmietankę. Na pewno z miodem, który zalał kwaśność. Ta, mimo że od początku bardzo subtelna, zniknęła zupełnie.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa słodycz, choć otarła się o cukrowość, umocniła się w miodowości. Owoce zrobiły się słodsze. Poczułam dojrzałe, soczyste gruszki i złociste, suszone figi. Miód jakby się w nie wpisywał. Dołączyły do nich miękkie, bardzo, bardzo słodkie śliwki (oczami wyobraźni patrzyłam na jakieś podobne do odmian President, o węgierkowym kształcie, ale większe). Przemknęła mi myśl o jakby owocowym miodzie, a w głowie rozgościł się obraz przecieru z gruszek i gruszkowo-śliwkowego. Może też z czarnymi porzeczkami?
Drzewa i drewno kontynuowały gorzkość, odciągając trochę uwagę od ziemi. Tu jednak mignęła cierpkość, a ja pomyślałam o odymionym i wędzonym drewnie. Wędzona nutka wyszła soczyście, ale ciepło. Jak... rozgrzana i nasiąknięta dymem skóra (ubrania, obicia). Choć niesłodka, pewna słodycz była i w nią wpisana.
Cierpkość i kwasek na końcówce zabłysły jeszcze za sprawą owoców ciemnych, w tym śliwek i czarnych porzeczek oraz wiśni. To był szybki, krótki strzał soczystości, który potem przemieszał się z bukietem owoców: mandarynek (i pomelo?), gruszek, fig. Pozwoliły sobie na drobny kwaseczek.
Nutka nabiału jakby nie wiedziała trochę, co ze sobą zrobić... Odezwała się i przywołała orzechy, które wyciszyły gorzkość. To były słodkie, świeże orzechy laskowe, niektóre ze skórkami, więc bezproblemowo splotły oba motywy.
W posmaku zostały słodkie cytrusy, w tym wyraźnie pomelo, ale też wiśnie, porzeczki i jakby owocowy miód. Ogólnie było bardzo słodko, ale na szczęście znalazło się trochę miejsca dla skóry i orzechów, o cięższym i poważniejszym charakterze. Mimo to kompozycja wyszła delikatnie, o co zadbały kwiaty (też związane z miodową słodyczą) i bliżej nieokreślony już nabiał (słodka śmietanka / mleko?).
Całość bardzo mi smakowała, jednak żałuję, że wyszła głównie słodko i tak mało gorzko. Wędzone drewno, skóra, ziemia - szkoda, że nie były dosadniejsze. Łagodzące wątki kwiatów i nabiału właśnie je niestety łagodziły (same w sobie były przyjemne, jednak za dużo mi tu łagodności), nie zaś słodycz. Ta szalała, jak mogła. Przyznaję jednak, że i ona miała ciekawy wydźwięk tego surowego, dzikiego miodu (nie jadłam takiego; to wyobrażenie) oraz miodu, który się we wszystko wkrada. Bukiet owoców niby typowy dla Peru, ale nie całkiem, bo wiśnie i cytrusy, ale słodkie: mandarynki, pomelo jak zwykle bardzo mi odpowiadał, ale ten mógłby być odważniejszy. Mimo że wniósł kwaśność, to jednak też dołożył się do słodyczy. Gruszki, śliwki, figi z kolei interesująco się tu wpasowały. Gdyby nie ta delikatność i moc słodyczy, czekolada mogłaby mnie w sobie rozkochać.
Śmietankę, scukrzony miód, drzewa, laskowce i gruszki (w przypadku podlinkowanej "chyba"), śliwki (ale zupełnie inne!), porzeczki, cytrusy (w tym wyraźnie pomelo) czułam też w Meybol Chuncho - Peru 75 % Cacao Nativo. Ona jednak miała w sobie jeszcze więcej różnych owoców (ananasy, brzoskwinie i inne).
Wiśnie, drzewa i dym skojarzyły mi się z kolei z Meybol Vraem - Peru 72 % Cacao Nativo, ale te były zupełnie inne. Przede wszystkim różni je słodycz, bo podlinkowana to mnóstwo bananów, dzisiejsza miód.
ocena: 8/10
kupiłam: Dom Czekolady (dostałam, dziękuję!)
cena: cena to 29 zł (za 70g)
kaloryczność: 585 kcal / 100 g
czy kupię znów: bardzo możliwe
Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.