sobota, 11 grudnia 2021

100 % Czekolady D67 Blend ciemna 67 % z Ekwadoru, Nikaragui, Kolumbii i Sao Tome

Do dobrych polskich marek czekolad jestem nastawiona pozytywnie. Kiedyś uwielbiałam Manufakturę Czekolady, ale niestety gdy trochę się umasowili, moja droga z nimi nieco się rozminęła. Beskid jednak zachwyca mnie cały czas. Zmian Manufaktury nawet nie mogę mieć jej aż tak za złe, bo doskonale pamiętałam obłędne JP Czekolady, których to twórca zrezygnował z robienia czekolad dla ludu. Zaczął zajmować się kakao dla firm cukierniczych. Otóż jest to związane z nieopłacalnością czekoladowego biznesu. Trzeba ponoć włożyć miliony już na początku, a nie czarujmy się, że grono odbiorców, którzy degustują czyste ciemne czekolady, jest specjalnie szerokie. Z kolei wszelkie marki próbujące pozować na dobre, a nieumiejące zrobić czekolady, jak takie, które w zasadzie kupują czekoladę Callebout, a potem tylko jakoś ją mieszają z dodatkami czy nawet U Dziwisza, którym wychodzą marne polewiska. O marce 100 Procent Czekolady usłyszałam przypadkiem. I właśnie - jak nawet ja tak długo ich nie znałam, a przecież tak interesuję się czekoladą... co się dziwić, że czekoladowy rynek nie ma się najlepiej? Postanowiłam markę sprawdzić, decydując się w ciemno na większość dostępnej oferty czystych ciemnych. Bałam się, że pożałuję, ale ceny przesyłek mobilizują do "hurtowych" zakupów i doszłam do wniosku, że większy problem miałabym, gdyby okazały się średnie. Średnie czyste ciemne o niemęczącej gramaturze to zjem na luzie, ale poważny problem miałabym, czy dokupić więcej, gdyby okazały się średnie. A przede wszystkim... jeśli miałabym kupić tylko część, to które? Przecież każdy region ma nuty i cudowniejsze, i mniej moje. Jak już jednak kupiłam, to poznawanie miałam zamiar zacząć od blendu, czyli jakby od podglądu, co marka potrafi. Szkoda tylko, że taka licha zawartość kakao. 

100 % Czekolady D67 to ciemna czekolada o zawartości 67 % kakao (blend różnych regionów) z: Ekwadoru, Nikaragui, Kolumbii, Sao Tome, której producentem jest 100 Procent Czekolady Pawła Górnego.

Po otwarciu poczułam średnio mocny, acz wyraźny zapach drzew oraz suszonych ziół. Ziół herbacianych? Herbat ziołowych? W tym kierunku to szło. Zaciągając się dosłownie słyszałam szelest liści chrupkich i kruchych, leżących na ziemi jesienią, ale... zarejestrowałam też drobny kwasek, życie. Jakby sosny i szyszki...? Szyszki leżące wśród liści? Częściowo zapach był też perfumeryjnie kwiatowy. Tymi nutami łączyły się liście i drzewa z ziołami. Dominowała lawenda, ale pobrzmiewał też... rozmaryn? Chwilami wydawało mi się to aż perfumowe; na pewno w męsko-kolońskim klimacie, co zwieńczyła odrobina owoców: cytrusów. Cytryna, limonka... głównie ich skórki, bo jednak nie kwaśność... były osłodzone wyraźnie. Splotem kwiatów i delikatniejszych owoców (np. brzoskwiń?).

Przy łamaniu niezwykle cienka tabliczka zaskoczyła swoją chrupko-porcelanową i kruchą... twardością. Wydawała całkiem głośne trzaski. Nie mogłam się temu nadziwić, bo mimo swoich 50 gramów, rozwałkowana została do wielkości typowej 100 g.
W ustach rozpływała się w tempie średnim, z lekkim oporem. Była bowiem mało tłusta i szorstka. Wykazywała chęć do szybszego znikania, które byłoby logiczne dla jej cienkości, jednak szorstkawość i drobna pylistość hamowały ją. Miękła i trwała jako rzadkawa zawiesina, marząca by stać się kremem, ale nie mająca ku temu okazji (gdyby była grubsza i gładszo-spójniejsza to może...?).
Lubię, gdy czekolada rozpływa się długo, jednak nie w sposób jakby sztucznie hamowany. Szorstkość też rozgraniczam na dobrą (która np. nadaje kompozycji dzikiego, surowego charakteru) oraz kiepską, która wystąpiła tu. W połączeniu ze smakiem kojarzyła się z cukrem, scukrzonymi tworami. 

W smaku jako pierwsza rozeszła się słodycz. Zaczynała jako wysoka i rosła spokojnie, nie aż tak mocno. Mimo to, prędko zaczęła mi przeszkadzać. Najpierw jak dojrzały do granic możliwości słodki owoc, tak słodki, że aż nieokreślony, a po chwili bardziej karmelowa. Jak karmel... miodowy? Coś z pogranicza, z lekką goryczką.

Zaraz poczułam ciemną herbatę z miodem. Sowicie nim zasłodzoną, a jednak z lekką gorzkawością herbaty... czarnej, liściastej (pomyślałam o delikatnych herbatach assam). Goryczka zawahała się. Była, ale bardzo delikatna. Gorzkawość zasugerowała nieśmiało liście, zioła i drzewa, ale prędko uległa.

Pojawiła się łagodność, niemal neutralność. Należała do blanszowanych migdałów i delikatnego marcepanu, którego przesłodzono miodem. Pomyślałam o miodzie ze spadzi iglastej, acz nie był to smak bardzo jednoznaczny.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkawość jednak zdecydowała się zmierzyć z konkurencją. Goryczka ziół i herbaty zaczęła od zmieszanie się z wysoką słodyczą, obfitując w przesłodzone, naturalne, ziołowe tabletki do ssania. Wykazały nawet leciutką ostrość. Przynajmniej na początku. Były to tabletki typu, który dzieci wypraszają, udając, że boli je gardło, by possać słodką tabletkę. Może w słodko-cytrynowej wersji? Chwilami wydawało się to cukierkowo-perfumowe, ale jak błyskawica zaskakiwało wtedy na tor... herbaty lawendowej.

Trochę obok tego wyłapałam smak kawy. Delikatnej, delikatniusiej, niemniej z paloną nutą. Gorzkawo-piankowa kawa rozpuszczalna zaświadczyła o średnim paleniu ziaren kakao. Czułam jakby... takie szybkie, w wysokiej temperaturze. Jakby jeszcze ciepło tego procesu, ciepło kawy. Kawy albo ziół - palonych / prażonych na herbatę lub palonych jako kadzidło?

Pojawiły się leciutkie cytrusiki, a zaraz ogółem owoce. Trudne do sprecyzowania, ale jakby... mieszanka cytrusów i zasładzających brzoskwiń? Trudne do uchwycenia czereśnio-wiśnie? Coś żółtego, z czasem zanikającego. To owoc czerwony był na wygranej pozycji. Że wiśnia? Tak coś i ona zerknęła w kierunku herbat. Jak jakaś przesłodzona (aż scukrzona) masa owocowa, konfitura dodana do herbaty (moje wyobrażenia)? Owocowo-kwiatowa? Lawendowa? 

W tle nieśmiała gorzkawość krążyła między herbatą, a liśćmi. Suszonymi herbacianymi liśćmi i herbatami ziołowymi. Miała w sobie - w porywach - nawet coś z bardzo delikatnej kawy. W końcu jednak wyszła w kierunku drzew. Ziołowa prawie pikantność zrobiła się bardziej rozgrzewaniem, które to poczucie wzmacniała słodycz. Drzewa... liściaste, ale i iglaste zaskarbiły sobie i słodycz kwiatów, i lekki kwasek. Pojawiło się wprawdzie więcej kwiatów, ale i ziemia za wszelką cenę podkreślająca charakterek kompozycji.

Znów pod koniec pomyślałam o marcepanie... Łagodnym, czysto migdałowym, a jednak w pewien sposób poważniejszym. Mimo że przesłodzony (karmelo-miodem?), wyszedł niemal neutralizująco. Zaprosił do siebie ten czerwonoowocowy (wiśniowy?), kwiatowy twór... jak marcepanowy baton z owocową warstwą? Owocowo-likierową? Mignął alkoholem, na co przystały i drzewa, i zdecydowanie przesadzona już słodycz. 

Słodycz została w posmaku jako drapiąca w gardle dość mocno, acz zmieszana z poczuciem pikanterii. Czułam delikatnie gorzkawy splot czegoś ciepłego - już nie do rozstrzygnięcia, czy kawy, czy herbaty, a także słodziutką ziołową kwiatowość. Myślałam o palonym rozmarynie i lawendzie (tylko że jakiś też podcukrzonych).

Całość wyszła nieźle, w zasadzie smacznie, ale z wadami. Jej słodycz została uwypuklona przez strukturę tabliczki (zarówno cienkość, jak i szorstkość), przez co i tak normalnie za wysoka, aż męczyła i odciągała uwagę od nut. Dobrze, że trzymała się karmelowego miodu. Cała ziołowość, tabletki i perfumowość, owoce czerwone i cytrusy wyszły aż jako... trochę uroczy splot, co zabawne. Drobna perfumowość nie przeszkadzała mi... bo pochodziła od lawendowych herbat, kolońskiego klimatu, podrasowanych drzewami. To było ciekawe. Marcepan i rozgrzewanie w zasadzie też, ale szkoda, że wszystkie te nuty nie zdecydowały się na siekierowość, a leciały w łagodniejącym kierunku i były tak zagłuszane słodyczą.


ocena: 6/10
cena: 14 zł (za 50 g)
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy nierafinowany, tłuszcz kakaowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.