czwartek, 9 grudnia 2021

Domori Trinitario 70 % Tanzania Dark Chocolate ciemna z Tanzanii (nowa 2021); + neapolitanka

Po niesatysfakcjonującej, przesłodzonej Fjak 70 % Mork Tanzania, a już zwłaszcza po okropnie zepsutej słodzikiem, a bazowo zacnej Domori No Sugar Added 90 % Dark Chocolate Bar Sugar Free naszła mnie ochota na mocno tańzańską, dobrze zrobioną czekoladę. Chciałam też zagłuszyć czymś złe wspomnienia o podlinkowanej Domori, bo lubię tę markę. Uznałam, że z ochotą sięgnę po ich zwyklejszą (acz wcale nie zwykłą!) Tanzanię. Wprawdzie już kiedyś jadłam Domori Morogoro Tanzania 70 %, ale gdy dostałam neapolitanki, a opakowania się zmieniły doszłam do wniosku, że pewnie i same czekolady mogą nieco inaczej smakować. Musiałam to sprawdzić! Dodatkowo, tak też rozstrzygnęłam problem, co zrobić z neapolitankami - odkryłam, że nieco się różnią od dawnych, ale nie chciałam ich dodawać jako aktualizacje, skoro pozmieniali standardowe tabliczki. Bo których to miniaturki? Uznałam, że po prostu krótką notkę o miniaturce każdej zmienionej będę dodawać na końcu posta. Bo skoro miniaturki są "obecne", to obstawiam, że... "tabliczek obecnych".
O samej czekoladzie w nowej wersji zaś... Cóż mogę rzec? Że zmienili opakowanie to widać na pierwszy rzut oka. Przyznaję się, że początkowo miałam mieszane uczucia. Dawne wydawały mi się ekskluzywniejsze, ale jakoś opatrzyłam się z nowymi... i też jednak chyba wolę motywy zwierząt charakterystycznych dla danego kraju. Albo może nie tyle wolę... co nie bolą mnie te zmiany? Cóż. W środku czekała mnie niespodzianka: zmienili nawet sreberka! W odniesieniu do dzisiejszej na pewno wolę nowe sreberko. Co do słonia... z nimi ciekawa sprawa, bo lubię ich motywy. A zwierzaki? Na pewno uśmiecham się na myśl o drobnych indyjskich (żyją w lasach; są szybkie i zwinniejsze). A afrykańskie jako zwierzęta? Hm, lubię wszystkie zwierzęta, a czy te słonie darzę jakimś szczególnym uczuciem? Jak zaczęłam się nad tym zastanawiać to... chyba tak (bo gdyby było inaczej, nawet nie zaczęłabym takich rozmyślań?), więc dobrze, że padło, iż od tej tabliczki zaczynam.

Domori Trinitario 70 % Tanzania - Morogoro Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao trinitario z Tanzanii, z regionu Morogoro; wersja 2021.

Po otwarciu poczułam rozgrzaną słońcem, ciepłą, czystą ziemię. A także pieczono-ciepły zapach porządnie wypieczonych wafli, gofrów... lub jakiś wafli gofrowych - czegoś z pogranicza? Ziemia związana nieodzownie była z drzewami. Pomyślałam m.in. o dębie, dębowych beczkach, acz wydźwięk częściowo należał do... wczesnego lata w... sadzie? Zupełnie, jakby żywe drzewa upijały się życiodajną wodą po drobnym deszczu. Wyraźnie czułam też owoce - przede wszystkim śliwkę z pestką, węgierkę... nieco ususzoną? Jako nalewka albo śliwka w czekoladzie? Zamknięta była bowiem w motywie wilgotnego, bezkreśnie czekoladowego brownie. Do głowy przyszedł mi jakiś alkohol śliwkowo-czekoladowy, albo... śliwka upita? A także wiśnia? W tle wyłapałam jeszcze owoce egzotyczne jako wsad do czegoś. Dosłownie widziałam lepką, nieco płynną masę z kostką brzoskwini i moreli. Wprowadzały słodycz, również nieco alkoholową, rozgrzewającą. Ta zawracała do drzew - żywych, wilgotnych, a jednak już rozgrzewanych słońcem i drzewo-orzechów. Kompozycję zwieńczyła kawa niczym kawowa mżawka.

Twarda tabliczka trzaskała głośno jak grube, suche gałęzie łamane o kolano na ognisko.
W ustach rozpływała się idealnie kremowo, leniwie. Trwało to i trwało, ale odbywało się tak, że... nie chciałam, by kiedykolwiek się skończyło. Gęsta i lepiąca smoła maślanymi smugami zalepiała usta, a potem wprowadzała wilgoć nieco odpuszczając i kremowo rzednąc, by zniknąć.

Po ustach od początku rozchodziła się szlachetna gorzkość i cierpkość orzechów oraz słodu, drzew o alkoholowym podszyciu. Pomyślałam o orzechowym likierze, drewnie, beczkach i whisky. Gorzkość z czasem została nieco przytemperowana lekką nutą maślaną do... wykwintnego masła orzechowego? Drzewa podkreśliły jego charakter - musiało to być jakieś 100 % z orzechów, np. mieszanki laskowych i włoskich. Ono jednak już i słodycz wypatrzyło gdzieś w tle.

Pojawiła się soczystość i słodko-kwaskawe ciemne owoce. Przodowały słodko-kwaśne śliwki: suszono-wędzone i śliwki w alkoholu. Pomyślałam o wyidealizowanych cukierkach "śliwka w czekoladzie". Zaraz otoczyły je dojrzałe, cierpkawe czarne porzeczki i wiśnie. Wiśnie smagnęły kwaśnością, na co soczystość aż podskoczyła. Sok lał się niczym strumyk... przecinający wilgotny, ciemny las. Ciemny las z mulistą, wilgotną glebą i gęsto porośnięty drzewami, chłonącymi życiodajną wilgoć. Może też po rześkim deszczu, który na ich koronach zostawił diamentowe krople wody. Z liścia spadały na inny liść, bo był to las gęsto porośnięty... jak gęste i muliste potrafi być brownie. Słodycz rosła - trochę poprzez owoce i ciasto, a trochę niezależnie.

Niebezpiecznie nabrała mocy. I to zarówno, gdy chodzi o wzrost, jak i wydźwięk. Zagrzmiał karmel jako mocno palony cukier (aż goryczkowaty?), a następnie... popłynął niczym wręcz cukrowy, mocny alkohol. Za sprawą drewna prędko pomyślałam o whisky, a także beczkach do leżakowania alkoholi. Whisky i bourbon mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wyszły niemal na pierwszy plan, zasładzając i grzejąc gardło. Poczułam jednak też coś mocnego i jakby związanego z owocami, coś jak warianty słodyczy "rum&rodzynka". Do głowy przyszły mi też nalewki owocowe, owocowo-karmelowe, acz wygrały zacniejsze alkohole. Ich złocista, karmelowa słodycz nasączała drzewność (i beczki ).

Drzewa miały się całkiem nieźle. Osłaniały te wilgotne, soczyste nuty od słońca. Stanowiły granicę, dopuszczając na spokojnie pojedyncze (by wszystko było harmonijnie, jak trzeba). Pojedyncze, ciepłe promienie i "promienie złotych alkoholi" (wizualizacja ich karmelowych beczkowo-aromatów jako promienie słońca?) przemykały między innymi i miejscami rozgrzewały... ziemię. W tej kryły się goryczkowato-cierpkie słody. Myśli o rozgrzewaniu jakie niesie alkohol umacniały się, acz ogólny klimat trochę się zmieniał. Jakbym z lasu przeniosła się do sadu, w którym drzewa także cieszą się z otulających je promieni słońca, jakie wyszło po deszczu. Sad przyszedł mi do głowy za sprawą owocowo-soczystej nuty. Nagle (dzięki słodowi?) zwróciłam uwagę na aspekt pestek w śliwkach. Jak przy zssysaniu resztek miąższu, farfocli czy to świeżych (węgierek?) czy też suszono-wędzonych... Poczułam czerwone wino, cierpko-wytrawne. Ośmieliło ciemne owoce, a więc wiśnie i czarne porzeczki. Wraz ze śliwkami wszystko to nasączyło lekko... marcepan?

Pomyślałam o dziwnym, bardziej orzechowym marcepanie. Jakby zrobiono go nie tylko z samych migdałów, ale też z dużym udziałem orzechów włoskich i laskowych. Twór ten był... korzenny? I jednocześnie zasładzający. Zwróciłam uwagę na to, iż kompozycja systematycznie kroczek po kroczku nieco łagodniała.
Wyobraziłam sobie cynamonowy karmel, przybierający na pikanterii, ale takiej "słodyczowej". Nagle... to jakby cynamonowe gofry?

Orzechy zabrzmiały jeszcze wyraźniej. Tym razem jako lekko maślany krem (smarowidło? jakby czekoladowe masło orzechowe albo... coś czekoladowo-śliwkowego?) do tych gofrów. Trochę abstrakcyjne... Wdawało mi się, że przetaczały się tam orzechy laskowe. Toczyły się i rozwałkowywały na krem...? (Dziwna wizja.)

Orzechy i wiśnie, czarne porzeczki (może też wciąż węgierki?) mieszały się ze sobą. Machały do słodkości orzechowych z cynamonem i karmelem... Porzeczki i śliwki podkradały trochę cynamonu, przywdziewając palono-powidlane okrycie. Potem wchodziły w brownie-ciastowość. Ono jeszcze wydawało się nieco nasączone procentami, trochę ziemiste, ale przy nim łagodzenie wyczułam jeszcze wyraźniej. Promienie słońca z whisky'owatych stały się karmelowymi i ociepliły / rozjaśniły kompozycję.

Choć owoce zasunęły mi sporo smakowitej kwaskawości, zaprosiły więcej egzotycznych owoców słodszych. Poczułam brzoskwinie... W kostce i zestawione z morelami w tego typu przetworze - rozlazłym dżemie czy wsadzie do czegoś. Masie, którą podano do gofrów lub do ciasta brownie zrobionego ze sporą ilością masła i kakao. Gofry... też były kakaowe! Wyłapałam mango i delikatną gruszkę... Też jako kostkę... może w lekkim, acz słodkim syropie...? Nieco upitych? Podcukrzyły się... ale też jakby alkoholem. Pomyślałam o czekoladach / czekoladkach z likierami i "alkoholowym szkiełkiem" wewnątrz - dziwnie jakby... też owocowo-karmelowym. Taka skarmelizowana owocowa warstewka?

Czekoladki / czekolady zrobiły się na chwilę wykwintnie bombonierkowe, po czym zalała je ziemista kawa. Gorzka, czarna kawa najwyższej jakości. Miała nieco orzechowy profil, przejęła rozgrzewanie alkoholu i cynamonu, zamykając kompozycję.

W posmaku została właśnie kawa oraz drzewa, z odrobinę orzechowym podszyciem i wyraźnie owocowym tłem. To było egzotycznie-soczyste, żółtoowocowe i kwaśno wiśniowo-śliwkowe. Nie było jednak owocowo rześkie, a ciężkawe i poważne jak wino. Nawet z taniną i cierpkością (alkoholu i kakao). Wszystko... zamknięte w beczkach z nutą whisky, cukrowego wręcz, szlachetnego alkoholu.

Całość wyszła cudownie. Obłędnie drzewnie, drewniano-beczkowo, jak las... który rozjaśniało słońce i whisky. Winny deszczyk w sadzie brownie-gofrowym. Umożliwiła to wysoka słodycz i owoce w wydaniu nie takim rześko-świeżoowocowym, a alkoholowym, przetworowym. Trochę egzotycznych (brzoskwinie, morele, mango do jaśniejszych wypieków) i więcej ciemnych (śliwki, wiśnie, porzeczki czarne do lasu i ziemi) zgrały się doskonale. A domykające wszystko orzechy i kawa? Cudo.

Już neapolitanka wydała mi się bardziej alkoholowa od dawnej wersji, ale jej nuty były tak skondensowane, że owoce i alkohol połączyły się w wino. Jednocześnie neapolitanka od obu tabliczek jawi mi się jako łagodniejsza.
Pełnowymiarowa to podróż przez ciężki, poważny i mroczny las do szlachetnego sadu, który też ma pazurki, które chora i wysuwa. W odniesieniu do Morogoro z 2016 wyszła wilgotniejsza, więcej w niej życia i mroku, mocarności, ale też bardziej słodko. Wydała mi się nieco mniej palono-dymna, a bardziej soczyście-śliwkowa choć w mocno alkoholowym kontekście. Może słodsza, ale poważniej jak karmel i whisky, brownie i gofry, nie zaś karmelo-toffi i gofro-wafelki. Bardziej drzewno-whisky, potem ciemnoowocowo-winna niż "złocista", ziemista, owocowo-nalewkowa (cała gama od śliwek, wiśni po winogrona, mango i brzoskwinie) i bardziej maślano-toffi dawna. Bardziej... kontrastowa i fazowa? Wydaje mi się, że może to wynikać np. ze zmian w procesie wytwarzania (np. moc, czas palenia kakao itp. - Domori ponoć teraz ogólnie słabiej pali ziarna - to przy tym "życiu" i dosadności, czystości kakao może i cukier tak bardziej się wybija?), bo wartości się nie zmieniły.
Oczywiście nie zapieram się co do słodyczy - może wydawać mi się wyższa / wyraźniejsza przez to, że ogólnie spadła mi tolerancja na nią.
Minimalnie inne, obie wprost przepyszne. 
Co ciekawe, wyszła też zupełnie inaczej niż jedzony parę dni wcześniej Beskid. Łączy je alkoholowa nuta - Beskid to jednak ajerkoniak i słodkości bardziej budyniowo-śmietankowe niż karmelowe. Kremy orzechowe w obu odnotowałam, ale inne. Drzewa i beczki Domori to herbaty i drzewa Beskidu, a owoce... podobne wystąpiły, choć w Domori więcej śliwek, w Beskidzie wiśni.
I choć obecnie Domori w moich oczach wygrywa, to i tak obie są w ulubionych.


ocena: 10/10
cena: 39 zł (za 50 g - cena półkowa)
kaloryczność: 549,5 kcal / 100 g
czy znów kupię: możliwe

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy

---------------------

Domori Cacao Trinitario 70 % Morogoro Napolitain to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao trinitario z Tanzanii, z regionu Morogoro w formie neapolitanki (miniaturki ważącej 4,7g).

Zapachniała mi dość łagodnie... maślano-orzechowo? Jak jakieś nagie, jasne wafelki orzechowe i... słodki wypiek? Z czasem ten zaczął przejawiać pewną alkoholowość... Ni wina, ni likieru.

W smaku od początku czułam słodką cierpkość jakby likieru orzechowego. Jak i w przypadku pełnowymiarowej dawnej to też gorzkość przypraw, bardzo dużo cynamonu i rozgrzewania. 
Ostatnie zaprosiło wino. Dużo wina (neapolitanka wydała mi się bardziej winna niż pełnowymiarowa), w którym to winie osiadły owoce: głównie śliwki. Śliwka wędzona, powidlana... Jakby nieco osnuta dymem. Palono-powidlana i nieco karmelowa? W neapolitance, w odróżnieniu od pełnowymiarowej, wszystkie owoce wydawały się bardzo dosłodzono-docukrzone wręcz. 
Gdy zaś próbowała łagodnieć w maślanym sensie, to skojarzenie utopiła kawa. Kawa i nagle pierwszoplanowy orzech laskowy jako jakiś likier / syrop. 

Wciąż mroczna i obłędna, acz... neapolitanka wydała mi się o wiele łagodniejsza niż tabliczki. Nie na tyle jednak, bym miała niższą ocenę wystawić.

ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady (dostałam)
cena: -
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: mogłabym dostać

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.