Po porównaniu Zotterów Labooko z Panamy (zarówno starym-starym, nowo-starym 2019-20, jak i nowym od 2020/21) nie mogłam wygonić Panamy z głowy. Albo raczej nie chciałam jej wyganiać. Panama to wg mnie niesłusznie pomijany region, jeśli o kakao chodzi. Do niedawna jakoś z niczym specyficznym mi się nie kojarzył, ale w końcu zaczął. A znając też swój problem, że coraz więcej rzeczy robi mi się za słodka, jeszcze dochodziła kwestia zawartości kakao. Posiadając tabliczkę Beskidu, marki którą uwielbiam, o mojej zawartości... nawet nie umiałam z nią dłużej zwlekać, jednak... coś mi we łbie zaświtało - przecież już ją jadłam (Panama Bocas del Toro 80 % - i stąd ona u mnie: wiedziałam, że do niej wrócę). Zerknęłam na listę posiadanych - no nic, tę postanowiłam zjeść np. dogryzając, ale jak się już tak na Beskid nastawiłam, jakoś trzeba było i tak coś zacnego na degustację wybrać. Jakież było moje zdziwienie, że... tuż obok na liście zapisałam dzisiaj prezentowaną. Ostatnio i Tanzania za sprawą Domori 70 % czy zepsutej słodzikiem, a bazowo pysznej Domori No Sugar Added 90 % Dark Chocolate Bar Sugar Free mnie zaintrygowała. I... nagle nie wyobrażam sobie, bym kolejnego dnia mogła sięgnąć po jakikolwiek inny kraj. Co prawda ta miała tylko 70 % kakao, ale... tak sobie pomyślałam, że właśnie takiej klasycznej zawartości od Beskidu coś się dawno nie jadło.
Beskid Bean-to-Bar Chocolate Tanzania Kokoa Kamili Bio Dark 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Tanzanii od kooperatywy Kokoa Kamili.
Rafinowana i konszowana 72 godziny.
Po otwarciu poczułam zapach mlecznego, może śmietankowego nugatu, który poprzez tę śmietankowość wprowadzał drobny kwasek... jogurtu / serka? Serka śmietankowego do smarowania lub... twarożkowego kakaowego? Nugat poniekąd opierał się na fistaszkach świeżych, surowych. One wprowadziły wręcz neutralność, a mi w głowie zaraz zaświtała myśl o czymś jajecznym, budyniowym... koglu-moglu? (wyobrażenie, bo nigdy nie jadłam) Adwokacie / ajerkoniaku? Acz nie mocno alkoholowym... Słodycz wydała mi się właśnie taka jakaś "jasna", chwilami bardziej jak suszone banany, aż mdława, a z poważniejszą goryczką... Tu poprzez ogólnie owocową nutę, wraz z opisaną już kwaśnością kompozycję podkręcały kwaśne owoce, trzymające się tyłów. Cytryna i kwaskawe jabłko splatały się z soczystymi czerwonymi. Wiśnie, porzeczki... podtapiały śmietankowe sugestie i dodały mocy słodyczy.
Twarda tabliczka przy łamaniu trzaskała głośno, acz ogólnie wydała mi się zwyczajna po tym względem.
Rozpływała się w średnim tempie i ochoczo. Wydała mi się trochę ciężkawa; raczej zbita i masywna, mimo że nie tłusta. Po prostu długo trzymała kształt grudki, dopiero opływającej lepkimi smugami. Te wykazywały podobieństwo do idealnie kremowego budyniu / budynio-kremu. Znikały, stając się zaskakująco soczystymi. Pod koniec pojawiało się też lekkie poczucie soczystego i nabiałowego ściągania.
W smaku jako pierwsza pojawiła się soczysta kwaśność. Mignęła mi cytryna jako lemon curd... śmietankowo-maślane? Wygładzone, ale soczyste. Zaraz kwasek przeszedł w czerwone owoce - cały miks, z którego coś zahaczyło o egzotyczny wydźwięk.
W tym czasie jedynie z sekundowym opóźnieniem zawitała gorzkość. Pomyślałam o nie mocno palonym, a soczystym słodzie i ziemi. Wilgotnej, czarnej, choć z wierzchu ogrzewanej promieniami słońca.
Bardzo prędko pojawiła się też "słoneczna", jasna, promienna słodycz. Był to lekko palony, lśniący i złocisty karmel - wyobraziłam sobie chrupkie karmelowe płaty, wierzchy deserów typu creme brulee... A może i same takie desery. Mignęło mi coś jajecznego - choć jakby nie mogło się zdecydować, czy będzie bardziej neutralne, czy słodkie. Słodycz przybrała dość budyniowy wydźwięk, niczym taki... zrobiony na śmietance? A jednak jakby i rozgrzewającą kropelkę alkoholu w tym słońcu przemycono.
Lekka goryczka, poważniejsza nuta zaczęły łagodnieć. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa odnotowałam śmietankowo-maślany splot, odchodzący od lemon curdów i budyniów, mieszający je z ziemią, która też się zmieniała. Zanim podłapałam, co zamierza, słodycz wspięła się jeszcze wyżej. Zrobiło się niebezpiecznie słodko. Pokazała mi jakieś zabajone, ajerkoniak, adwokat... tego typu likiery, może i kogel-mogel (moje wyobrażenie o nim, bo nigdy nie jadłam) - trochę skropionym cytryną, po czym grzecznie złagodniała i wróciła do desero-budyniu... w wariancie jasnożółtym... owocowym? Pomyślałam o wręcz pudrowych, jakby przygaszonych w smak bananach suszonych / chipsach bananowych. Całkiem wyraźnych jak na takowe jednak.
Złagodzenie i desery zmieniły słód i ziemię w fistaszkowy nugat. Zrobiony na bazie orzeszków świeżych i surowych. Orzeszki przez krótki czas grały pierwszoplanową rolę. Było w nich coś fasolkowego. Może z odrobiną kakao? Czułam jego cierpkawość, kwasek - właśnie z granicy słodu i kakao, nibsów. Do głowy przyszły mi serki / jogurty kakaowe o właśnie specyficznym kwasku.
Wraz z kwaśnością wróciły też owoce z początku. Od lekko egzotycznej nutki bananów rozeszło się też lekkie "przygaszenie" jako... lychee? Kwaskawo-słodki ananas? Żółta egzotyczność rozlała się po ustach. Rozkręciła soczystość i rześkość. To wykorzystały dojrzałe, soczyste wiśnie i czerwone porzeczki... albo nie tylko czerwone? Z czasem wyszły niemal na przód, by potem też wyhamować. Poczułam się, jakbym jadła słodko-kwaskawe, chrupkie jabłka, a pudrowe owoce i owoce czerwone weszły do... herbaty? Cytrusy jakby poprzez trawę cytrynową przeszły w lekkie ziołowe rozgrzewanie. Alkohol (adwokaty itp. z początku) podszepnęły im raczej czerwone wino. Takie nuty zakręciły się w tle.
Na przodzie zaś bliżej końca znów rozgościła się gorzkość. Dominowała jako herbaty, ziemia i słód. Myślałam o herbacie czarnej liściastej jako o naparze, ale też suszonych liściach. Liściach... i drzewach. Była w tym goryczka nieco słodkawo... kwiatowa, trochę ziołowa, ale i goryczka idealnie mieszająca się z ziemią.
Ziemia kryła odrobinę fistaszków, które to zgrały się z nieskończoną czekoladowością jako... fasolowo-nugatowe brownie z orzeszkami arachidowymi? I wiśniami? Było to lepko-wilgotne, ziemiste i goryczkowato-cierpkie. Pojawiły się taniny wino-wiśni... Czułam przyjemne rozgrzewanie... zasładzającego i cierpkiego alkoholu? Adwokat itp. zniknął, wino... zostało za sprawą ciepłych herbat przekierowane na grzaniec...? Nibsowa nuta podkreśliła ziemistość, a wszystko to osłodziła nutka owocowego budyniu (bananowo-koglomoglowego?) i... lemon curd (gryzącego jak ananas?)? Z zasładzającymi, poprzypalano-karmelowymi wierzchami?
Po zjedzeniu został posmak nieco glutkowatego, słodkiego deseru na bazie śmietanki, orzechów w wydaniu bardzo łagodnym, ale też kwasek owoców czerwonych i cytrusów. Czułam sporo gorzkości herbaty, jej nieco drzewnych fusów i ziemi, które trwały w nieodłącznym splocie, nieco nasączonym alkoholem bez procentów. Czułam też ściągnięcie jak po kakaowym nabiale czy ananasie.
Całość wyszła przepysznie i mimo tego słodszego epizodu, łagodniejszego centrum, powitanie i pożegnanie było iście siekierowe. Cytryny i wiśnie, porzeczki alkohol, ziemia, nibsy i herbata cudnie zostały zmieszane śmietankowością i fistaszkami ze znacznie delikatniejszymi i słodkimi deserami, budyniami i bananami, jabłkami. Interesujące były nuty zabajone oraz herbaty z winno-ziemistym tłem. Dzięki temu ani przez chwilę nie było za słodko.
Wydawało mi się to tak kontrastowe... a jednocześnie idealnie dobrane. Nie było przeskoków, a błogie przejścia. Zupełnie nie moje nuty (adwokat / ajerkoniak, maślaności, kwaśność czerwonych porzeczek) obudowane zostały tymi moimi w 200 %ach (ziemia, herbata, fistaszki, wiśnie, egzotyka). Genialne posunięcie.
Orzechy powiązane z kakao oraz wiśnie czułam także w Domori Tanzania 70 %, która wyszła ciastowo - jakby analogicznie do "deserów" Beskidu.
Fistaszki, karmel, cytrusy i wiśnie osłodzone kwiatami, maślanym karmelem natychmiast przypomniały mi pysznego Zottera Labooko Tanzania 75 % (który jednak był nieco bardziej korzenny i masłoorzechowy niż alkoholowy i nugatowy).
Cytrusy, ziemia i herbata, jogurtowość i wiśnia sprawiły, że przypominała też Raaka 100 %, ale częściowo. Beskid wyszedł i bardziej słodko, i poważniej (bo alkoholowo).
Pikanteria wspomnianych tu wyszła jako rozgrzewanie, alkohol i lekko suszowato-ziołowy motyw.
ocena: 10/10
kupiłam: Słodki Przystanek (dostałam)
cena: 17,90 zł (za 60 g; ja dostałam)
kaloryczność: 549 kcal / 100 g
czy kupię znów: może i kieedyś bym mogła (od dnia napisania recenzji nawet raz to zrobiłam)
Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy nierafinowany
Wąchałabym. Super nuty w aromacie. O koglu-moglu opowiadałam ostatnio przyjacielowi. Nigdy nie jadł, zapowiedziałam, że mu utrę. Przy okazji sobie. Promieniami słońca sama chętnie bym się ogrzała, bo ostatnio mrozi nie na żarty. Na budynie też ostatnio mam ochotę. Możliwe, że wreszcie uszczuplę szaleńcze zbiory suszków :D To fajne: fasolowo-nugatowe brownie z orzeszkami arachidowymi, z wiśniami bądź nie. Coś w stylu batonów L.C. Mogłabym zapoznać się z tą tabliczką.
OdpowiedzUsuńJa nie jadłam i nigdy nie chciałabym. Mama kiedyś uwielbiała, ale obecnie mówi, że jakby miała zjeść, to chyba by czuła obrzydzenie.
UsuńU mnie też... w niedzielę śnieg padał, brr. Na szczęście dawno już zniknął.
Wyobrażam sobie Ciebie otwierającą szafkę, z której wypada lawina suszków, której nie ma końca. Trochę jak w scenie z Pottera w Gringocie w skrytce Lastrange, kiedy chcieli ukraść z niej horkruksa, a wszystko zaczęło się tam mnożyć.
Mogłabyś, powiedziałabym: powinnaś. Akurat dziś z kolei jem jej wersję 97% surową, w której czuć jeszcze jakby brownie z surowym kakao, a mniej słodzideł. I tej powinnaś, bo z setką ani trochę się nie kojarzy. Myślisz, że jakby kiedyś naszło Cię na tabliczki, właśnie na Beskid byś się skusiła?