niedziela, 5 grudnia 2021

Moser Roth Privat Chocolatiers 64 % Cacao Peru Czekolada Gorzka ciemna

Mimo że Moser Roth zawiodło mnie już wiele razy, zauważyłam tendencję do staczania się na gorsze w odniesieniu do czekolad (innych ich produktów nie znam), plantacyjnym dałam szansę. Raz, że w sumie niewiele jest czystych ciemnych ciekawych, a zwykłych, tanich, ogólnie dostępnych. Dwa: w odniesieniu do takich marek w sumie nigdy nic nie wiadomo. Trafiają im się lepsze i gorsze - loteria. A testować różne po prostu lubię. Jak się więc pojawił rzut plantacyjny, zakupiłam, a jedzenie rozpoczęłam od najniższej zawartości. Ta podrzuciła mi dziwną myśl, że... dlaczego to akurat Peru - jak już marki zwykłe czy własne marketowe z niego robią - przypada okolica 60 % kakao? Odnoszę się do Grossa 64 %, albo nawet i Cachet Peru 64 %.

Moser Roth Privat Chocolatiers 64 % Cacao Peru Czekolada Gorzka to czekolada ciemna o zawartości 64 % kakao z Peru; z linii z "Ziarna Świata", wyprodukowana we Włoszech przez Crea S.r.l. dla Aldiego.

Po otwarciu rozszedł się cukrowo słodki zapach soczystych i nieco kwaskawych owoców. Natychmiast do głowy przyszły mi "cukrowe śliwki" (tzw. sugar plums - coś takiego; moje wyobrażenie), czyli takie... po prostu śliwki w cukrze, w lśniących kryształkach. Może... to też diabelnie dosłodzone, aż lepkie od cukru wiśnie i cytryna? Obok tego czułam palono-pieczoną nutkę... Zawarła zarówno cierpkość kakao, jak i motyw jasnego wypieku, skąd myśl o kruchych ciastkach z czekoladą, popularnych w Ameryce* / typu Pieguski. Może jasnych, może i ciemnych.

Tabliczka już z wyglądu wyglądała dość jasno, ciepło w tonacji jak mleczna i wydawała się gładko kremowa w dotyku. Okazała się jednak twarda i wydająca trzaski jak sucho-cienkie gałązki.
W ustach rozpływała się średnio powoli i głównie aż idealnie gładko. Okazała się aksamitnie kremowa i tłustawa jak pełne mleko, a więc też w pewien sposób rzadkawa. Z czasem odnotowałam w niej drobną pylistość, przez co pomyślałam o mleku czekoladowym / kakaowym. Nie brak jej też soczystości, a także powierzchownie mięknącego, gibkiego aspektu, przy czym umiejętnie nie zahaczyła o ulepkowość.

W smaku uderzyła słodyczą, która podobnie jak zapach skojarzył się z cukrowymi śliwkami. Czy to właśnie te "sugar plums", czy kandyzowane śliwki... czy nawet po prostu zacukrzony kompot... Smak ewidentnie był soczysty, intensywny i słodki. Wspomniany kompot pozwolił, by do kompozycji wpełzła goryczka i paloność.

Oto mignęła mi gorzkawość dymu i lekka goryczka czekoladowego  / kakaowego mleka. Przy tym wciąż jeszcze trzymałą sią wysoka słodycz (wszak to produkt "dla dzieci"), ale... gorzkość dymu narastała. Paloność przypomniała o ciastkach z czekoladą typu Pieguski - obstawiłabym wariant raczej ciemny z kawałkami ciemnej czekolady. Możliwe jednak, że "na talerzyku" spoczęły ciastka i jasne, i ciemne. Z kawałkami, w których czuć cierpkość kakao! I które oczywiście są bardzo słodkie, przesłodzone i zaraz drapiące w gardle. Czy... do tych ciastek podano kawę zaparzoną na palonych ziarnach?

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa obok przesadnie wysokiej słodyczy pojawiła się wyrazistsza i jeszcze soczystsza kwaśność. Pomyślałam o wiśniach. Nie były to jednak świeże i surowe owoce...
Nagle zaskoczyło! Oczami wyobraźni zobaczyłam bez dwóch zdań smażone, mocno smażone pączki z nadzieniem wiśniowym. Oczywiście pokrywał je lukier... i cukier puder - znaczy się, pączków było dużo: jedne z lukrem, inne z cukrem pudrem, ale wszystkie z nadzieniem wiśniowym. Pączki smażone w maśle... Bardzo za słodkie. Nasączone tym masłem... A może wilgotniejsze, bo jakieś... serowe? W sensie, że wilgotnie sernikowe? Po tym, jak kwasek przemieszał się z przesadzoną słodyczą, mleczno-śmietankowy motyw sernika plątał się w tym wszystkim.

Na pewno jednak zasłodzone, że bliżej końca słodycz zrobiła się przytłaczająco ciężka. Owocowość nieco uciekła, a cukier drapał w gardle. Jak ciasto nasączyło się masłem, tak cukrowość trochę wanilią... ciężką i cierpkawą jednak - z aromatu? Do głowy przyszły mi kruche ciastka... By zaraz się rozmyć. A może to w tych pączko-wypiekach (coraz mniej jednoznacznych ze względu na wspomnienie ciastek) była nuta złudnie alkoholowa? Więc może jednak i ciastka amerykanki* (nie tylko "ciastka amerykańskie" aka Pieguski) ?

Na koniec wzrosła cierpkość śliwek, wiśni w cukrze i z kakaową nutą w realiach abstrakcyjnie ciastowych. Czułam kakao całkiem wyraźnie, ale także cukier.

Właśnie przecukrzenie i cierpko-kwaskawe kakao zostały w posmaku wraz ze śliwko-wiśniami, podkreślonymi kwaskiem cytryny, drapaniem w gardle i motywem tłuszczu na ustach. Czułam też paloność, dym... jak nazbyt mocno pieczonych / smażonych słodkości... straszliwie słodkich.

Całość wyszła smacznie, acz morderczo słodko. Niektóre nuty nie były zbyt moje, ale podobała mi się obrazowość. Cukrowe śliwki, pączki z nadzieniem wiśniowym - owoce moje, ale w nie mojej kompozycji, że tak powiem. A jednak paloności i cierpkości sprawiły, że były do przyjęcia.
To, co jednak bardzo mi się nie podobało, to oszukańcza zawartość kakao. Czekolada miała ogromne szczęście, że trafiła na dzień, w którym dopuszczałam zjedzenie czegoś bardziej słodkiego, ale i tak wystawiła moją wytrzymałość na próbę (skądinąd pokrzyżowała mi jedzeniowe plany, bo zupełnie nie miałam ochoty i nie zjadłam potem banana, który sobie od kilku dni czekał). 
I choć 100 gramów czekolady to moja dzienna norma, tak tej nie dałam rady zjeść za pierwszym razem więcej niż 4 kostki. Za słodka, przez co resztę zostawiłam sobie na wykłady.
Zdecydowanie jednak, gdy o jakość chodzi, zaskoczyła mnie pozytywnie jak na Moser Roth.

Ta była zdecydowanie najsłodsza-słodkościowa ze wszystkich peruwiańskich "o tej zawartości". Cachet Peru 64% to raczej miód i owoce czerwone + przyjemna gorzkość kawy, a także dużo różnych owoców i przyprawy korzenne, zaś Gross Peru 60 % też śliwki i ciasto, ale... makowcowo-sernikowe, a także orzechy.

*Najpierw używałam zestawienia "ciastka amerykanki / Pieguski", myśląc, że amerykanki to typ ciastek jasnych z kawałkami czekolady. Wygooglowałam, by nie popełnić gafy (często tak robię, bo nie znam się na słodkościach i w recenzjach przytaczam głównie wyobrażenia / skojarzenia) i okazało się, że jak Pieguski od Mondelez, tak Wedla nazywają się Amerykankami. Ale! Jedne i drugie to tzw. American Cookies, czyli ciastka amerykańskie; typ "amerykanki" to coś zupełnie innego. Jasne ciastka z amoniakiem i lukrem? Dziwne coś, ale śmieszna sprawa, bo... także to by pasowało do tejże czekolady, stąd ten dopisek.


ocena: 6/10
kupiłam: Aldi
cena: 5,99 zł (za 100g)
kaloryczność: 556 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa 54%, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, ekstrakt waniliowy

4 komentarze:

  1. I te sugar plums (nie znałam), i owoce kandyzowane stanowią dla mnie zgrozę. Gorsze są tylko owoce w kostce do ciasta. One też są kandyzowane, ale chyba robi się z nimi coś jeszcze. Chodzi mi o coś takiego: https://uczymyjakslodzic.pl/wp-content/uploads/2019/06/owoce-kandyzowane-keks.jpg - moja mama kupowała to właśnie do keksu. Brr. Ciastka bym zjadła, nawet pieguskowe. Najlepiej moje unicorny Gullona (oeesoo <3). Czy pączki z wiśniami kiedyś jadłam? Raczej nie. Bardziej mnie kuszą inne warianty, więc jak już się zbiorę do pączkarni, wiśniowe nie znajdą się w czołówce wyborów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyglądają okropnie. Na szczęście nigdy nie miałam z nimi do czynienia. Babcia czasem robiła keks z czymś podobnym, ale nigdy nie jadłam, więc nie znam z autopsji.
      Pączki kiedyś ojciec jak robił to różnymi dżemami nadziewał. A takie z wiśniową masą łatwo sobie wyobrazić według mnie.

      Usuń
  2. Jak w toku degustacji dopadł Cię taki przypadek że zjadłaś 4 kostki zamiast całej czekolady to co dokładasz na gwałt do tego posiłku? Ja bym się wkurzyła... W domu na zdalnym zamieni się szybko na inny produkt ale poza domem to koszmar trafić na niejadalny składnik śniadaniowki czy lunchboxa :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeważnie idę do komody po tzw. "czekolady do zagryzania", a więc te, które znam i lubię. "Poza domem", czyli jak zabieram jakieś czekolady na uczelnię - zawsze mam ogląd, co biorę. Przy zdjęciach wstępnie próbuję, wącham, więc widzę, z czym mam do czynienia. Jak jest wątpliwa, po prostu do pudełka do torby biorę ileś tam którejś z "do dogryzania". Nie miewam więc koszmarów takich jak Twoje.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.